Wójcik: Obama w Arabii. Rozstajne drogi wielkiej ropy

20 kwietnia 2016, 12:30 Energetyka

KOMENTARZ

Teresa Wójcik

Redaktor BiznesAlert.pl

Prezydent USA Barack Obama spotka się w Rijadzie z przywódcami państw Zatoki Perskiej. Bahrajnu, Kuwejtu, Omanu, Kataru, Arabii Saudyjskiej.  Prezydent USA przybył 20 kwietnia br. do stolicy saudyjskiej na to spotkanie. Dla Rijadu to bardzo ważna wizyta, choć trudno przypuszczać, aby odbyła się w serdecznej atmosferze.

Od ponad roku ropa tanieje i dochody Saudyjczyków – nawykłych do dobrobytu –   szybko topnieją, Tymczasem to trudny czas dla Rijadu, muszą stawić czoła wyzwaniom gospodarczym i demograficznym, coraz bardziej zagrożone jest bezpieczeństwo kraju. Coraz liczniejsze roczniki  młodych Saudyjczyków nie mają perspektyw, ponieważ malejące przychody z ropy ograniczają możliwości gospodarki oraz wymuszają cięcia świadczeń socjalnych. W całym regionie szaleje wojna ogarniająca południowe rubieże Królestwa Saudów. Regionalni rywale, przede wszystkim Iran, agresywnie dążą do zdobycia dominacji kosztem Rijadu. Wizyta Obamy w tej sytuacji jednak może nie być wsparciem dla Saudyjczyków, przeciwnie – budzi stres i niepokój. Politycy saudyjscy  już od pewnego czasu twierdzą, że polityka bliskowschodnia  Obamy nie jest zgodna  z interesami ich państwa, że w istocie celem amerykańskiego prezydenta jest systematyczne osłabianie Rijadu.

Jeszcze dwa lata temu sojusz Rijadu z Waszyngtonem wydawał się być stabilny i korzystny dla obu stron. USA nie dostrzegały antydemokratycznego systemu monarchii, systematycznego łamania praw człowieka, rygorystycznego przestrzegania szariatu.  Waszyngton korzystał z tego,  że Saudowie, jako strażnicy najświętszych miejsc islamu, wpływali na cały świat arabski. I szerzej – sunnicki. Rijad nie mógł obejść się bez ochrony Stanów Zjednoczonych,  ponieważ Królestwo nigdy nie było potęgę militarną. Saudowie mieli pewność, że za stałe dostawy taniej ropy i miliardy dolarów dla amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego, Stany Zjednoczone ochronią ich przed każdym zagrożeniem zewnętrznym.  

Dziś ta amerykańska ochrona jest niezwykle niemrawa, choć w całym regionie szaleje wojna. Częściowo to efekt polityki Obamy, który obiecywał Amerykanom, że jego prezydentura to koniec amerykańskich interwencji zbrojnych. Lori Plotkin Boghardt, analityk Instytutu Polityki Bliskiego Wschodu w Waszyngtonie, zauważa, że z pewnością jest znacznie więcej przyczyn  braku zdecydowanej interwencji  USA na Bliskim Wschodzie niż „pokojowa” doktryna Obamy. W każdym razie „Saudyjczycy czują się oblężeni, a odsieczy nie widać”.  

Obama być może zechce wykorzystać swoją wizytę, by naprawić stosunki z Saudami, ale nie wiadomo, czy w pełni zdaje sobie sprawę, jak głęboko sięga erozja więzi, które łączyły Stany Zjednoczone i saudyjską monarchię. Tymczasem można wątpić czy te więzi można jeszcze naprawić. „Dla nas jest oczywiste, że  Ameryka wycofuje się z Bliskiego Wschodu” – powiedział książę Turki al-Faisal, członek saudyjskiej rodziny królewskiej, były szef wywiadu i były ambasador w Stanach Zjednoczonych. – „Ameryka się zmieniła, my też się zmieniliśmy. Musimy rozpoznać te zmiany i skorygować nasze wzajemne zrozumienie siebie.” Ale jak dotychczas nie widać, aby oba państwa zdawały sobie z tego sprawę z tych zmian. Wzrasta natomiast nieufność.

Zaczęło się od „arabskiej wiosny”  w 2011 roku. Rijad przeżył głebokie rozczarowanie, kiedy Stany Zjednoczone nie ochroniły jego egipskiego sojusznika prezydenta Hosni Mubaraka. To rozczarowanie rosło, w miarę jak Obama ograniczał amerykańskie zaangażowanie w likwidację kryzysów w kolejnych krajach Bliskiego Wschodu. Kolejny zawód spowodowało zniesienie sankcji wobec Iranu. Wręcz niezrozumiałe dla Rijadu jest, że Stany Zjednoczone nie zdecydowały się na lądową interwencję militarną wobec państwa islamskiego (a także wobec Assada).

Nowy monarcha saudyjski jakby w reakcji wybrał ostrzejszy kurs w polityce wewnętrznej i wobec szyickich rebeliantów w Jemenie. Próbuje zbliżenia z Turcją w poszukiwaniu sposobów na eliminację terroryzmu Daesh i Al-Kaidy. Analitycy oceniają, że jest to kurs obrany przez syna króla Mohammeda bin Salman, trzydziestoletniego ministra obrony, drugiego w kolejce do tronu Saudów. Jego doktryna to maksymalizacja politycznej samodzielności i asertywności w sprawach regionalnych. Arabia Saudyjska wykazała również rosnącą gotowość do bezpośredniego użycia siły militarnej. W ubiegłym roku wydatki na armię wzrosły do  87,2 mld dol. W tym miesiącu otwarto nową fabrykę broni i zapowiedziano budowę saudyjskiej bazy wojskowej w Dżibuti , w Rogu Afryki, za granicą. Powstała koncepcja  utworzenie międzynarodowego sojuszu krajów muzułmańskich w celu zwalczania terroryzmu, choć nie jest jasne, kiedy ten sojusz ma powstać.

Interwencja Saudów w Jemenie daleka jest jednak od  sukcesu. Ten test nie wypada pozytywnie – trwające ponad rok ataki bombowe nie zdołały rozbić rebelii szyickich Huthi i przywrócić pokoju w Jemenie. W połowie prowincji jemeńskich panuje głód, a na południu jeszcze bardziej rozszerzyła kontrolę szyicka Al-Kaida. Saudowie uważają wojnę w Jemenie za obronę swojego bezpieczeństwa narodowego. „To jest wojna z konieczności”, twierdzi Abdulaziz Sager, saudyjski politolog i szef Centrum Badań Zatoki Perskiej . Sąsiedztwo  tak potężnego ruchu terrorystycznego jest  śmiertelnym zagrożeniem – powiada Sager – „A tarczy amerykańskiej już nie mamy.”  

Jednocześnie w oczach słabnie saudyjska gospodarka. Rosnący deficyt  zmusił rząd do wprowadzenia cięć wydatków i zaproponowania  tak niepopularnych działań, jak nałożenie podatków na obywateli. Przygotowana jest częściowa prywatyzacja państwowego goganta naftowego Saudi Aramco. Agencje Fitch oraz Standard & Poor obniżyły w br. rating Arabii Saudyjskiej. Pierwszy raz w historii.  

„Rijad wpłynął na zupełnie nieznane wody – uważa Plotkin Boghardt, – Jeszcze niedawno bajeczne przychody z ropy były nienaruszalnym spoiwem monarchii i obywateli saudyjskich. Dziś przychody topnieją z dnia na dzień i zaczęło zanikać spoiwo”.

Saudowie biorą pod uwagę, że dni Obamy, który ich tak zawiódł, są w Białym Domu bliskie końca, nigdy też nie było takiej niepewności jak obecnie. Jeśli jego następcą będzie Republikanin…? Kongres, zdominowany przez Republikanów przystąpił do rozliczania Rijadu za atak na World Trade Center (WTC).  Jeden z podejrzanych terrorystów przebywający w amerykańskim więzieniu o zaostrzonym rygorze, Zacarias Moussaoui, były członek al-Kaidy i współpracownik Osamy bin Ladena dostarcza dowodów przeciw Saudom. Był księgowym al-Kaidy, wie doskonale kto finansował tę organizację i kto zlecił atak na WTC. Saudowie twierdzą, że Moussaoui jest chory psychicznie i nie warto zawracać sobie głowy jego opowiastkami. Lecz okazało się, że nie tylko on, ale i inne źródła  wskazują na Arabię Saudyjską jako inicjatora i odpowiedzialnego za atak. Moussaoui twierdzi, że saudyjscy książęta sfinansowali al-Kaidę a 19 porywacze samolotów którzy zaatakowali WTC, otrzymywali duże wynagrodzenia. Kongres chce przyjąć ustawę, która uznałaby oficjalnie Arabię Saudyjską  za organizatora zamachu na Stany Zjednoczone w 2001 roku. Skutki takiej ustawy byłyby ogromne,  aż trudne do przewidzenia. Obciążyłaby Saudów  I politycznie i finansowo (wypłatą kolosalnych odszkodowań rodzinom ofiar).

Barack Obama zdecydowanie sprzeciwia się tej ustawie, pytanie, czy skutecznie. Dziś prezydent USA ma spotkać się z królem Salmanen al-Saudem. Kwestia tej ustawy z pewnością zostanie poruszona. Obama nie ma innego wyjścia niż zapewniać Saudów, że  zrobi wszystko, aby Kongres zrezygnował z ataku na monarchię. Pytanie za jaką cenę.

Kolejne pytanie, to jak Saudowie oceniają brak decyzji spotkania w Dosze. Wiarygodność OPEC jest w strzępach, co jest w pewnym stopniu „zasługą” Iranu.  Saudowie dotychczas nie ocenili tego spotkania, ich milczenie jednak jest wymowne – świat wielkiej ropy już nie będzie słuchał OPEC. A cena ropy będzie nadal spadać. Kartel własnie przestał być kartelem kierowanym z Rijadu. Czy więc będzie nadal potrzebny monarchii? Może czas na solową grę z ewentualnie doraźnym sojusznikiem, którym jak się okazuje nie będzie na pewno Moskwa, a wrogiem na pewno będzie Iran. Ta solowa gra jednak to coraz niższe przychody i rosnące finansowe problemy. Arabia Saudyjska wprawdzie nadal ma największe na świecie złoża ropy, co ma zasadnicze znaczenie dla gospodarki światowej. Ma partnerów w imporcie – Pakistan, Indie, Wielka Brytania. Wielką niewiadomą są Stany Zjednoczone, największy i najbogatszy rynek świata, który być może właśnie żegna się ze swoją rewolucją łupkową i też będzie potrzebował ropy. Wiadomo mniej więcej o czym będą jutro  rozmawiać uczestnicy spotkania Arabskich Państw Zatoki Perskiej. Ale co będzie najważniejszym tematem rozmów między prezydentem USA a monarchą saudyjskim?