icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Wójcik: TTIP w ogniu krytyki. Dla Polski najważniejszy rozdział o energetyce

KOMENTARZ

Teresa Wójcik

Redaktor BiznesAlert.pl

Zakończona 18 lipca szósta sesja negocjacji TTIP rozpoczęła fazę merytorycznej pracy nad projektem umowy o wolnym handlu USA – Unia Europejska. Dotychczas odbyło się pięć sesji negocjacyjnych, na których ustalono obszary negocjacji, na szóstej rozpoczęto wstępne prace nad właściwym tekstem umowy. Nikt nie obiecywał, że wszystko to będzie łatwe, skala tematów jest bardzo rozległa, a proces dojścia do syntezy  bardzo skomplikowany. Celem jest stworzenie największego na świecie wolnego rynku obejmującego ponad 800 mln ludzi.

Mimo szczegółowych analiz, trudno dokładnie przewidzieć jakie będą skutki powstania tak wielkiego potencjału ekonomicznego. Tym bardziej, że różnice między przyszłymi partnerami są duże. Moim zdaniem dobrym przykładem  tych różnic jest ambiwalentny w gruncie rzeczy stosunek Niemiec do TTIP wynikający ze zderzenia dwóch odmiennych sposobów myślenia o gospodarce. Z jednej strony jeden, bardziej tradycyjny, skupia się na interesach przemysłu i branż eksportowych oraz wyraźnie – co zrozumiałe – popiera koncepcję zawarcia umowy.  Z drugiej to podejście, od pewnego czasu rosnące w Niemczech w siłę, podkreślające konieczność zrównoważonego rozwoju i „uspołecznionej dzięki państwu”, możliwie wyrównanej  konsumpcji. Tego drugiego, lewackiego podejścia do gospodarki nie da się pogodzić z koncepcją TTIP.

Ale przemysł, nie tylko niemiecki, bo także przemysł większości krajów UE jeszcze nie zaczął się wypowiadać o koncepcji i problemach TTIP.  Uzgadnianie ostatecznego tekstu rozpoczyna się od spraw ogólnych, zawsze łatwiejszych do osiągnięcia konsensu. Potem przychodzi kolej na dużo trudniejsze konkrety, czyli będą się mnożyć problemy do rozwiązania, tak aby mogły je zaakceptować obie strony. Czy może raczej jedna  strona + 28 stron. Przy tym owa jedna strona zza Wielkiej Wody ma znacznie łatwiej: jest właśnie jedna, jej gospodarka jest w dobrej kondycji, nie ma problemów ze zdefiniowaniem swoich interesów.  Amerykański przemysł ma przewagę konkurencyjną nad europejskim, jest więc pierwszy problem – jak wyrównać szanse. Jeśli uda się go rozwiązać – to amerykańskie firmy nieco stracą, ale następnie mogą zyskać coś bardzo cennego: nowy, duży i zamożny rynek. I tu jest następny problem – na tym europejskim rynku obowiązuje wiele przepisów i standardów zupełnie innych niż w USA. Szczególnie wrażliwe branże to  spożywcza, farmaceutyczna, kosmetyczna. Duże różnice występują w przepisach prawa pracy. TTIP prawdopodobnie wymusi deregulację na rynku pracy. Na pewno dzięki umowie gospodarka w UE ruszy z miejsca i powstaną  nawet miliony miejsc pracy, ale być może będą gorzej opłacane.

Szczególnie zróżnicowane są rynki energii obu przyszłych partnerów. A do tego  partnerzy różnią się znacznie co do rozszerzenia współpracy w energetyce. Polska strona za uważa ją za priorytetową.  Z kilku powodów: po pierwsze, UE i USA poszły innymi drogami w rozwoju energetyki, po drugie w Unii stosuje się o wiele radykalniejsze rozwiązania polityki klimatycznej. Po trzecie – w UE nie rozwija się w wystarczającym tempie sektor węglowodorów niekonwencjonalnych.  Tymczasem na tym oparła się amerykańska rewolucja energetyczna z przełożeniem na największą w świecie redukcję emisji CO2. W efekcie, ceny surowców energetycznych w USA są niskie w porównaniu do europejskich. To powoduje, że czują się zagrożone europejskie energochłonne branże i koncerny. Do tego nie ma w UE wolnego rynku gazu, na wzór rynku ropy naftowej. W warunkach zbyt dużego udziału gazu z Rosji, dostarczanego na podstawie kontraktów długoterminowych, kraje Unii są uzależnione od rosyjskiego dostawcy. UE na nasz wniosek proponuje więc otwarcie rynku amerykańskiego i wpisanie do TTIP możliwości stałego eksportu gazu i ropy naftowej.  Ten wniosek  już w ub.r. wprowadzono do agendy negocjacji, z propozycją, aby w umowie poświęcić temu odrębny rozdział. Jest to jeden z najważniejszych postulatów UE, który akurat akceptują wszystkie kraje europejskie. Strona amerykańska, skądinąd zainteresowana eksportem węglowodorów, uważa, że odrębne potraktowanie energetyki nie jest potrzebne. Dan Mullan – główny negocjator amerykański kwestionował sens takiego rozdziału. Dla UE  wobec napiętych stosunków z  Rosją i kryzysu zbrojnego na Ukrainie taki  rozdział jest ważny politycznie. Jeśli strona amerykańska nie dostrzeże znaczenie tego osobnego rozdziału w umowie, będzie to oznaczać, że UE ma taką samą pozycję, jak inni partnerzy, z którymi USA podpisały umowy handlowe. Amerykańska ustawa wymaga od firm uzyskania licencji na eksport gazu; UE chce, aby strona amerykańska zniosła u siebie wszystkie ograniczenia na eksport węglowodorów do Unii. Część państw liczy też, że TTIP ułatwi rozwój wydobycia gazu i ropy z łupków.

Problemem spornym jest klauzula proponowana przez USA, aby spory między państwem a inwestorami zagranicznymi rozstrzygane były w trybie arbitrażowym, a nie przed sądami.

W obecnej sytuacji zaostrzającego się konfliktu z Rosją oczywista jest geopolityczna  interpretacja TTIP: istotne wzmocnienie współpracy transatlantyckiej oraz ożywienie zachodniego  sojuszu. Dla Polski otwiera się perspektywa zdecydowanego „powrotu” USA do Europy i powstrzymanie ciążenia Waszyngtonu w kierunku obszaru pacyficznego. Wzmocnienie relacji z Waszyngtonem mogłoby mieć nie tylko wiele konsekwencji praktycznych, ale też konsekwencje polityczne.

Nic więc dziwnego, że umowa o wolnym handlu z USA jest ostro atakowana w wielu krajach Unii przez wszystkie organizacje ekologiczne, islamskie i alterglobalistyczne z partiami Zielonych na czele. Przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, 15 maja w Brukseli odbyła się kilkusetosobowa demonstracja żądająca zerwania wszystkich negocjacji z USA. Jej uczestnicy przedstawiali się jako „potężny, międzynarodowy ruch antykapitalistycznych alterglobalistów”, jednoczący „wszystkich biednych, imigrantów, obrońców Ziemi i klimatu”, którzy chcą „zbudować prawdziwą demokrację od dołu”. Jesienią ma odbyć się podobna demonstracja we Frankfurcie przeciwko Europejskiemu Bankowi Centralnemu pod hasłem zerwania negocjacji w sprawie TTIP. Inny nurt tych protestów skierowany jest przeciwko eksploatacji w Europie złóż łupkowych. Podobnie jak ruch Attack w 2009 r. aktywność ta jest prowadzona przede wszystkim w sieci, tym razem pod hasłem „No fracking”. Polega głównie na popularyzowaniu osławionego filmu Gasland i propagandzie nie tyle już antyłupkowej, co wręcz antyamerykańskiej, z argumentacją żywcem wyciągniętą z dawnych sowieckich archiwów.

KOMENTARZ

Teresa Wójcik

Redaktor BiznesAlert.pl

Zakończona 18 lipca szósta sesja negocjacji TTIP rozpoczęła fazę merytorycznej pracy nad projektem umowy o wolnym handlu USA – Unia Europejska. Dotychczas odbyło się pięć sesji negocjacyjnych, na których ustalono obszary negocjacji, na szóstej rozpoczęto wstępne prace nad właściwym tekstem umowy. Nikt nie obiecywał, że wszystko to będzie łatwe, skala tematów jest bardzo rozległa, a proces dojścia do syntezy  bardzo skomplikowany. Celem jest stworzenie największego na świecie wolnego rynku obejmującego ponad 800 mln ludzi.

Mimo szczegółowych analiz, trudno dokładnie przewidzieć jakie będą skutki powstania tak wielkiego potencjału ekonomicznego. Tym bardziej, że różnice między przyszłymi partnerami są duże. Moim zdaniem dobrym przykładem  tych różnic jest ambiwalentny w gruncie rzeczy stosunek Niemiec do TTIP wynikający ze zderzenia dwóch odmiennych sposobów myślenia o gospodarce. Z jednej strony jeden, bardziej tradycyjny, skupia się na interesach przemysłu i branż eksportowych oraz wyraźnie – co zrozumiałe – popiera koncepcję zawarcia umowy.  Z drugiej to podejście, od pewnego czasu rosnące w Niemczech w siłę, podkreślające konieczność zrównoważonego rozwoju i „uspołecznionej dzięki państwu”, możliwie wyrównanej  konsumpcji. Tego drugiego, lewackiego podejścia do gospodarki nie da się pogodzić z koncepcją TTIP.

Ale przemysł, nie tylko niemiecki, bo także przemysł większości krajów UE jeszcze nie zaczął się wypowiadać o koncepcji i problemach TTIP.  Uzgadnianie ostatecznego tekstu rozpoczyna się od spraw ogólnych, zawsze łatwiejszych do osiągnięcia konsensu. Potem przychodzi kolej na dużo trudniejsze konkrety, czyli będą się mnożyć problemy do rozwiązania, tak aby mogły je zaakceptować obie strony. Czy może raczej jedna  strona + 28 stron. Przy tym owa jedna strona zza Wielkiej Wody ma znacznie łatwiej: jest właśnie jedna, jej gospodarka jest w dobrej kondycji, nie ma problemów ze zdefiniowaniem swoich interesów.  Amerykański przemysł ma przewagę konkurencyjną nad europejskim, jest więc pierwszy problem – jak wyrównać szanse. Jeśli uda się go rozwiązać – to amerykańskie firmy nieco stracą, ale następnie mogą zyskać coś bardzo cennego: nowy, duży i zamożny rynek. I tu jest następny problem – na tym europejskim rynku obowiązuje wiele przepisów i standardów zupełnie innych niż w USA. Szczególnie wrażliwe branże to  spożywcza, farmaceutyczna, kosmetyczna. Duże różnice występują w przepisach prawa pracy. TTIP prawdopodobnie wymusi deregulację na rynku pracy. Na pewno dzięki umowie gospodarka w UE ruszy z miejsca i powstaną  nawet miliony miejsc pracy, ale być może będą gorzej opłacane.

Szczególnie zróżnicowane są rynki energii obu przyszłych partnerów. A do tego  partnerzy różnią się znacznie co do rozszerzenia współpracy w energetyce. Polska strona za uważa ją za priorytetową.  Z kilku powodów: po pierwsze, UE i USA poszły innymi drogami w rozwoju energetyki, po drugie w Unii stosuje się o wiele radykalniejsze rozwiązania polityki klimatycznej. Po trzecie – w UE nie rozwija się w wystarczającym tempie sektor węglowodorów niekonwencjonalnych.  Tymczasem na tym oparła się amerykańska rewolucja energetyczna z przełożeniem na największą w świecie redukcję emisji CO2. W efekcie, ceny surowców energetycznych w USA są niskie w porównaniu do europejskich. To powoduje, że czują się zagrożone europejskie energochłonne branże i koncerny. Do tego nie ma w UE wolnego rynku gazu, na wzór rynku ropy naftowej. W warunkach zbyt dużego udziału gazu z Rosji, dostarczanego na podstawie kontraktów długoterminowych, kraje Unii są uzależnione od rosyjskiego dostawcy. UE na nasz wniosek proponuje więc otwarcie rynku amerykańskiego i wpisanie do TTIP możliwości stałego eksportu gazu i ropy naftowej.  Ten wniosek  już w ub.r. wprowadzono do agendy negocjacji, z propozycją, aby w umowie poświęcić temu odrębny rozdział. Jest to jeden z najważniejszych postulatów UE, który akurat akceptują wszystkie kraje europejskie. Strona amerykańska, skądinąd zainteresowana eksportem węglowodorów, uważa, że odrębne potraktowanie energetyki nie jest potrzebne. Dan Mullan – główny negocjator amerykański kwestionował sens takiego rozdziału. Dla UE  wobec napiętych stosunków z  Rosją i kryzysu zbrojnego na Ukrainie taki  rozdział jest ważny politycznie. Jeśli strona amerykańska nie dostrzeże znaczenie tego osobnego rozdziału w umowie, będzie to oznaczać, że UE ma taką samą pozycję, jak inni partnerzy, z którymi USA podpisały umowy handlowe. Amerykańska ustawa wymaga od firm uzyskania licencji na eksport gazu; UE chce, aby strona amerykańska zniosła u siebie wszystkie ograniczenia na eksport węglowodorów do Unii. Część państw liczy też, że TTIP ułatwi rozwój wydobycia gazu i ropy z łupków.

Problemem spornym jest klauzula proponowana przez USA, aby spory między państwem a inwestorami zagranicznymi rozstrzygane były w trybie arbitrażowym, a nie przed sądami.

W obecnej sytuacji zaostrzającego się konfliktu z Rosją oczywista jest geopolityczna  interpretacja TTIP: istotne wzmocnienie współpracy transatlantyckiej oraz ożywienie zachodniego  sojuszu. Dla Polski otwiera się perspektywa zdecydowanego „powrotu” USA do Europy i powstrzymanie ciążenia Waszyngtonu w kierunku obszaru pacyficznego. Wzmocnienie relacji z Waszyngtonem mogłoby mieć nie tylko wiele konsekwencji praktycznych, ale też konsekwencje polityczne.

Nic więc dziwnego, że umowa o wolnym handlu z USA jest ostro atakowana w wielu krajach Unii przez wszystkie organizacje ekologiczne, islamskie i alterglobalistyczne z partiami Zielonych na czele. Przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, 15 maja w Brukseli odbyła się kilkusetosobowa demonstracja żądająca zerwania wszystkich negocjacji z USA. Jej uczestnicy przedstawiali się jako „potężny, międzynarodowy ruch antykapitalistycznych alterglobalistów”, jednoczący „wszystkich biednych, imigrantów, obrońców Ziemi i klimatu”, którzy chcą „zbudować prawdziwą demokrację od dołu”. Jesienią ma odbyć się podobna demonstracja we Frankfurcie przeciwko Europejskiemu Bankowi Centralnemu pod hasłem zerwania negocjacji w sprawie TTIP. Inny nurt tych protestów skierowany jest przeciwko eksploatacji w Europie złóż łupkowych. Podobnie jak ruch Attack w 2009 r. aktywność ta jest prowadzona przede wszystkim w sieci, tym razem pod hasłem „No fracking”. Polega głównie na popularyzowaniu osławionego filmu Gasland i propagandzie nie tyle już antyłupkowej, co wręcz antyamerykańskiej, z argumentacją żywcem wyciągniętą z dawnych sowieckich archiwów.

Najnowsze artykuły