Chyba żadne medium nie robi tyle, żeby mnie nimi nastraszyć, co Wall Street Journal. Lubi straszyć też Fox News. Ale straszą wszyscy. Także u nas. Właśnie czytam w Onecie, że pochłonie nas ocean. Indonezyjczycy i Hindusi od lat toczą dyskusję, czy ocean nazywa się Indyjski (tak uważa cały świat), czy Indonezyjski (tak uczy się dzieci w Dżakarcie). Nas pochłonie Ocean Chiński.
I nie chodzi o geopolitykę. I nie chodzi o okręty atomowe przy Cieśninie Tajwańskiej. Swoją drogą, czy „okręt atomowy”, bardzo popularne określenie w polskiej prasie, to okręt o napędzie atomowym czy przenoszący głowice? Te drugie to zresztą z reguły też te pierwsze, więc żeby okręt był w pełni „atomowy”, może musi być atomowy i pod kątem tego, co się w nim rozszczepia, i tego, co z niego wystrzeliwuje? Ale zostawmy to naszym mediom.
Nie chodzi więc o te okręty i nawet nie o chińskie drony czy podzespoły w rosyjskich dronach, bo ich faktycznie możemy się bać. Ale ja mam się bać Chin na bieżąco, na okrągło. Mam się niepokoić chińskimi częściami, t-shirtami, chińskimi samochodami, które podobno szkodzą europejskiej branży automotive, jakby ta europejska branża dawno nie wykończyła polskiej. O przepraszam, jesteśmy przecież królami recyclingu i zamienników.
Szczególnie martwić ma mnie chiński telefon. W niektórych miejscach nawet nie wolno takich posiadać, w innych się odradza. Bo Chińczycy podsłuchają. Już widzę, jak w chińskim Ministerstwie Bezpieczeństwa Państwowego, po przetworzeniu tego przez miliony algorytmów, wypada z drukarki informacja, że Świetlik przekroczył prędkość w terenie zabudowanym, nadużywa brzydkich słów i obejrzał film dla dorosłych. Świat może tego nie wytrzymać.
Mam się w końcu przejmować tym Oceanem. Przede wszystkim. W przerwach między martwieniem się Trumpem, efektem klimatycznym i łamaniem praw LGBTQ+, mam martwić się tym, że Chińczycy obrabiają, przetwarzają, konsolidują dane i wyciągają z nich wnioski. Jakby wielki koncern na literkę G i inne Big Techy nie robiły tego od lat i nie miały skuteczniejszych narzędzi niż Chiny. Jakby nie używały tego do wtrącania się do polskiej polityki. Jakby nie było cenzorskich i hejterskich algorytmów.
Drodzy straszący, tak Chiny są wielkie i może i straszne, ale z perspektywy takiego żuczka jak ja sprawa jest sporym abstraktem. W ogóle nie bardzo się boję, a jak już, to mojej mamy i Najwyższego. Ale owszem, każdy z nas może paść ofiarą inwigilujących go łajdaków. Naszych rodzimych oszustów, służb specjalnych obsługujących polityków i lobbystów, nieuczciwych sprzedawców, wariatów i hejterów, którzy za długo mieli kontakt z którąś z telewizji albo za bardzo nasycili się korporacyjnymi gadkami.
Ale do tego wcale nie potrzeba pana prezydenta Xi, drogi Onecie. Zagrożenia dla nas są dużo bliżej i często płyną z o wiele bliżej położonych państw. Niczego nie ujmując strasznym Chinom, w których nigdy nawet nie byłem, a do tego przez lata, jak wszyscy Polacy mówiłem “chińczyk” na bar wietnamski.