„Zwycięstwo Joe Bidena stwarza warunki do osiągnięcia porozumienia pomiędzy USA a Niemcami w sprawie Nord Stream 2” to teza, która pojawiła się w jednym z artykułów opublikowanym na stronie rządowej rosyjskiej agencji informacyjnej TASS. Takie głosy pojawiają się coraz częściej w przestrzeni medialnej. Duża część z nich pochodzi z ośrodków lobbingu służących Gazpromowi – pisze Mariusz Marszałkowski, redaktor BiznesAlert.pl.
Lobbing w służbie Gazpromu
Gazprom, jak i państwo rosyjskie, od wielu lat korzysta z rozmaitych agencji PR, firm konsultingowych czy po prostu lobbystów. Nie jest to nic nadzwyczajnego. Państwo i firmy potrzebują często wsparcia specjalistycznych firm, które mają szeroki dostęp do kontaktów, możliwość nieskrępowanych spotkań i cechują się bezceremonialną walką o interesy swego klienta. Tematów jest sporo. Są to interesy energetyczne, klimatyczne, środowiskowe, polityczne czy wojskowe. Czasami reprezentantami spółek rosyjskich są byli politycy, którzy po zakończeniu swojej przygody politycznej znajdują w nich zatrudnienie – m.in były kanclerz Niemiec Gerhard Schroder czy były fiński premier Pavvo Lipponen. Niekiedy są to wyspecjalizowane koncerny, które działają w konkretnych obszarach zainteresowania, np. w kwestiach ram prawnych, klimatycznych itp.
Według danych OpenSecrets.com, organizacji zbierającej dane na temat wykorzystywania instrumentu lobbingu w USA, Gazprom tylko pomiędzy 2014 a 2018 rokiem wydał na lobbing poprzez oficjalne kanały ponad 2,5 mln dolarów. Oczywiście, można się domyślić, że kwoty te są znacznie wyższe, a dotyczą tylko Stanów Zjednoczonych. Często aby ukryć prawdziwe intencje, kontrakty podpisywane są z firmami PR, które oficjalnie zajmują się „komunikacją i promocją”, co oficjalnie nie nosi znamion lobbingu wymagającego odpowiednich notyfikacji.
Wykorzystując takie firmy, Gazprom po pierwsze chce wpływać na poszczególne działania legislacyjne i kroki polityczne podejmowane w Brukseli, ale chce również w ten sposób wykreować pewną rzeczywistość w przestrzeni medialnej.
Swego czasu głośnym argumentem za budową pierwszych dwóch nitek gazociągu Nord Stream była teza o zagrożeniu bezpieczeństwa dostaw do Europy Zachodniej przez ryzyko kradzieży gazu na terytorium Ukrainy. Standardem jest podkreślanie przewagi dostaw rosyjskich względem innych związanych z bliskością geograficzną czy „wyjątkowymi” relacjami pomiędzy Rosją a UE (przed 2014 rokiem). Różne think tanki, izby handlowe, instytuty badawcze czy organizacje ekologiczne często pełnią podobną rolę. Przykładem jest m.in działanie przeciwko budowie gazociągu Baltic Pipe, przekopu Mierzei Wiślanej czy gazoportu w Świnoujściu. Różne czynności mają na celu zablokowanie, podniesienie ceny, bądź opóźnienie danego projektu tak, aby stał się on nieopłacalny.
Swego czasu BiznesAlert.pl informował o sondażu finansowanym przez Osteuropaverein der Deutschen Wirtschaft – ODW, który dowodził o poparciu Niemców dla budowy Nord Stream 2. Badanie przeprowadziła firma, która w przeszłości została oskarżona o przygotowywanie zmanipulowanych danych socjologicznych na temat prywatyzacji kolei w Niemczech.
Podobnym przykładem tego typu działań opisanym przez BiznesAlert.pl był raport przygotowany przez Instytut Gospodarki Energetycznej w Kolonii na zlecenie operatora Nord Stream 2 AG. Raport miał dowodzić o poparciu dla gazociągu m.in ze strony… Polaków, którzy po zbudowaniu magistrali bałtyckiej mogliby zastąpić „drogi gaz skroplony z USA” surowcem sprowadzanym przez Nord Stream 2 do Niemiec.
Często widzimy jedynie wierzchołek góry lodowej, którą jest działalność lobbingowa koncernów. Uczciwie trzeba przyznać, że Gazprom nie jest tutaj jedynakiem. Według raportu The Corporate Europe w okresie 2010-2018 pięć największych firm naftowo-gazowych na świecie takich jak ExxonMobil, Total, Shell, BP oraz Chevron wydało samodzielnie, lub poprzez inne organizacje, prawie 250 mln euro na lobbing w Komisji Europejskiej na rzecz zmian w unijnej polityce klimatycznej.
Czasami chodzi o zablokowanie prac na pewnymi „niewygodnymi” projektami, a czasem wystarczy ich opóźnienie. Jednym z tego typu przedsięwzięć mogła być próba opóźnienia bądź zablokowania budowy Baltic Pipe. BiznesAlert.pl informował o petycji do duńskiego parlamentu w sprawie zatrzymania gazociągu pod pretekstem ochrony przyrody i prawa własności właścicieli, przez których tereny miał przechodzić na duńskiej ziemi.
Wiara w Joe Bidena
Przytoczona na początku artykułu teza pracownika firmy lobbingowej, z którą do 2014 roku oficjalnie związana była zarówno Rosja, jak i Gazprom, ma również swoje podłoże. Rosja ma nadzieję, że zmiana prezydenta USA może doprowadzić do zmiany kursu Amerykanów wobec projektu Nord Stream 2. Co ciekawe, teza ta pojawiła się równocześnie z oświadczeniem ODW (opisane wyżej), w którym wyraża radość i nadzieje na „lepsze i bardziej konstruktywne relacje z USA”. Jako iż jednym z głównych problemów w tej relacji jest gazociąg Nord Stream 2, a sama organizacja już kilkukrotnie aktywnie wspierała jego budowę, nie trudno się domyślić, że i w tym przypadku chodzi o ten projekt.
Bez wątpienia, Joe Biden będzie prowadził bardziej koncyliacyjną i wyważoną politykę wobec Europy.
Płonne nadzieje?
Czy to oznacza, że zmieni się podejście Waszyngtonu do Nord Stream 2? To wydaje się wątpliwe. Dlaczego? Dlatego, że najpierw należy popatrzeć jaka była dotychczasowa polityka Trumpa wobec tego projektu. Pomimo deklaracji, dotychczasowy prezydent USA wcale nie okazał się entuzjastą blokowania gazociągu. Ustawa PEESA, która została przegłosowana w lipcu 2019 roku, czekała do grudnia tego samego roku, aby wejść w życie. Stało się tak jednak tylko dlatego, ponieważ PEESA wraz z wieloma innymi aktami została włączona do ustawy budżetowej departamentu obrony (NDAA), którą Trump musiał podpisać z mocy prawa. Były prezydent USA nie skorzystał również z zapisów ustawy CAATSA, która funkcjonuje od lipca 2017 roku. Warto pamiętać, że Trump również nie chciał podpisać tego dokumentu. Zrobił to, ponieważ miał świadomość, że jego weto zostanie odrzucone przez Kapitol.
Czy zatem Joe Biden może łagodniej podejść do Nord Stream 2? Wydaje się to wątpliwe, zwłaszcza, że członkowie obu izb parlamentu USA, będący jednocześnie demokratami, popierali projekty sankcji zarówno w formie ustawy CAATSA, jak i PEESA. Zarówno w Senacie, jak i Izbie Reprezentantów panowało bipartyjne porozumienie i to powinno utrzymać się również teraz.
Wielu przeciwników Nord Stream 2 widziało w Donaldzie Trumpie polityka na wzór Ronalda Regana, który w stosownym momencie zatopi projekt. Tak się jednak nie stało.
Warto jednocześnie pamiętać, że potencjalne sankcje, które zostałyby wprowadzone na mocy dwóch aktów PEESA i CAATSA, w głównej mierze uderzyłyby w firmy europejskie, nie rosyjskie. Dotychczas, to firmy zachodnioeuropejskie czarterowały statki i wyposażenie, a także świadczyły różnorakie usługi na rzecz budowy Nord Stream 2. Przykładem jest m.in duńska firma, świadcząca usługi przewozu rotujących członków załogi na statki PLV pracujące przy Nord Stream 2.
Wykorzystanie sankcji mogłoby najbardziej zaboleć właśnie firmy z Niemiec, które stanowią około połowę z ponad stu firm biorących udział w konstrukcji Nord Stream 2. I tu pojawia się ryzyko. Jeżeli retorycznie antyniemiecki Donald Trump nie skorzystał dotychczas z możliwości uderzenia w Niemców sankcjami w słusznym skądinąd celu, to czy zrobi to Joe Biden?
To jednak nie przesądza, że nowy prezydent USA może wnieść do Białego Domu świeże pomysły na zniwelowanie i zablokowanie rosyjskiego projektu geopolitycznego i mimo wszystko, trzeba liczyć, że idea ta nie straci poparcia w Kongresie. Zwłaszcza, że według źródłem Bloomberga, 11 listopada doszło do porozumienia w sprawie włączenia zmodyfikowanej ustawy PEESA do ustawy budżetowej Pentagonu. Zgodnie z prawem ustawa ma zostać podpisana do końca roku, więc formalnie gwóźdź do kolejnych problemów Rosjan wbije wciąż urzędujący Donald Trump a nie Joe Biden.
Marszałkowski: Czy Amerykanie uderzą sankcjami atomowymi w Nord Stream 2?