Na naszych oczach upadł właśnie europejski model zliberalizowanego rynku energii. Polska (jako lider zmian) wróciła do całkowitego modelu taryfowania (ceny regulowane), ale i podobne koncepcje mnożą się w innych krajach UE. Można sobie zadać pytanie nie o sam rynek (bo on już nie działa), ale czy w ogóle rynek energii powróci? – zastanawia się prof. Konrad Świrski z Politechniki Warszawskiej, szef Transition Technologies.
Spotykając się ze studentami w tym semestrze i prowadząc przedmiot – właśnie o nazwie „Rynek Energii” mam ogromny problem – jak mówić o systemie, który jest właśnie likwidowany? Koncepcja rynkowego handlowania energią elektryczną pojawiał się pod koniec poprzedniego stulecia (a więc już prawie ćwierć wieku temu). Była ona dość śmiałym i rewolucyjnym pomysłem, aby handel tak krytycznym dobrem jak energia zmienić z systemu regulowanych taryf i regulowanych kontraktów (oraz praktycznego monopolu dostawców na rynku detalicznym) na coś w kształcie wolnego handlu i to na dodatek zarówno w obszarze hurtu (wytwarzanie energii) jak i właśnie detalu (TPA i swobodny wybór dostawcy energii). Koncepcja była więc holistyczna i zakładała najpierw swobodny i konkurencyjny rynek wytwórców (giełda energii i nawet obliga giełdowe – obowiązkowa sprzedaż energii przez ten segment – co dawało możliwość szukania najtańszych cen) oraz możliwość zmiany dostawcy energii (właśnie TPA – oddzielenie dystrybucji od obrotu – pojawienie się niezależnych spółek obrotowych i konkurencyjnych ofert dla klientów końcowych). Oczywiście rynek był ułomny i z jego rozwojem pojawiało się mnóstwo problemów i dodatkowych regulacji. W hurcie – na giełdzie obowiązywała reguła ceny marginalnej (krańcowej) czyli poszukiwania punktu przecięcia ofert podażowych i popytowych i w rezultacie jedna cena dla wytwórców – cena będąca ceną najdroższego źródła zamykającego popyt). System ceny marginalnej propagowany przez zwolenników giełdy rzeczywiście doskonale się sprawdzał – ale tylko w przypadku nadwyżki podaży nad popytem (duża ilość energii na rynku) gdzie zmuszał producentów do obniżania cen i marż. Dzięki temu (teoretycznie) – spółki obrotowe uzyskiwały dostęp do możliwości zakupu taniej energii i mogły oferować lepsze rachunki dla detalu. Ten system (ceny krańcowej) miał tylko jedną wadę – w momencie „odwrócenia rynku” i pojawienia się niedoborów energii powodował bardzo szyki wzrost cen (czego np. doświadczyła giełda Kalifornijska już w 2000 roku i co przyczyniło się do bankructwa tego stanu).
Niemniej jednak system (sztukowany różnymi dodatkowymi regulacjami) utrzymywał się w Europie ponad 20 lat i dodatkowo równolegle był impulsem do rozwoju energetyki odnawialnej (energetyka konwencjonalna musiała sprzedawać energię na wolnym rynku i przy niskich cenach – co nie dawało gwarancji inwestorom – a więc przestali oni budować nowe obiekty węglowe i gazowe – tu też „pomógł” system ETS i niebezpieczeństwo coraz wyższych cen CO2. OZE przy systemach gwarantowanych cen i wsparcia – dawało prostą stopę zwrotu i było mile widziane przez inwestorów (choć nie wpisywało się w czystą koncepcję wolnego handlu). Z trudnościami mierzył się także rynek detaliczny – choć na pewno coś się działo. Zliberalizowany rynek dawał możliwość konkurencji tylko w obszarze składnika za energię (na naszym rachunku) a w Polsce jeszcze dodatkowo URE wciąż (co było dyskusyjne wobec koncepcji rynku) kontrolowała ew. skalę zmian cen. Tym niemniej grubo ponad 0,5 miliona klientów prywatnych zmieniło dostawcę, nie mówiąc o segmentach AB,C – przemysł – który silnie negocjował poziomy cen od różnych poddostawców. Z problemami – ale rynek dział.
Wszystko zaczęło się psuć (Polska) już w grudniu 2018 – kiedy wzrost cen certyfikatów emisyjnych dał pierwszy od lat silny impuls wzrostowy na rynku hurtowym i dość chaotyczną reakcję rządu polegającą na zamrożeniu cen na rynku detalicznym (tak – już to przerabialiśmy wtedy). Zmieniana kilkakrotnie regulacja zablokowała podwyżki dla klientów indywidualnych, ale jednocześnie wyrzuciła z rynku wszystkie mniejsze spółki obrotowe i w praktyce „zamroziła” i ceny jak i swobodny rynek w detalu. Nie zdążył się on odrodzić, kiedy przyszła zima 2021/22 i znowu początek szybkiego wzrostu cen – zarówno certyfikatów emisyjnych jak i surowców energetycznych. Potem rosyjska agresja, wojna w Ukrainie i koniec sprzedaży rosyjskich surowców w Europie spowodowała gigantyczny wzrost cen – czego nikt nie zakładał. Gaz ziemny (Dutch TTF) wzrósł (obecnie) do poziomów ok. 200 Eur/MWh (a było nawet ponad 300) co daje skalę podwyżek od 8 nawet do 13 razy w stosunku do spokojnych lat 2018-2020. Podrożało również na rynku węgla – indeks ARA poszybował ze zwyczajowych 70-90 $/tona (a było nawet 40-50) do 300 (a nawet rekordowych ponad 400). Ceny „urwały się z choinki” – weszły w obszary nigdy nie prognozowane przez analityków i zresztą nie mające nic wspólnego z kosztami wydobycia i dostawy – a będące jedynie wynikiem niedoborów na rynku i dalszych obaw o przyszłość. To (zwłaszcza gaz) znowu pociągnęło (ta cena krańcowa) ceny na spotowych rynkach hurtowych w Europie i zaskakujące odwrócenie cen – dziś Niemcy i Francja to poziomy 200-300 a nawet czasami 500 Eur/MWh (wzrost 6-8 razy) a Polska z poziomem 160 – 200 Eur/MWh jest jednym z najtańszych krajów UE (no chyba, że wieje w Skandynawii i pojawiają się okresowo ceny 10 eur – jak kilka dni temu). Rynek kompletnie oszalał i takie ceny przeniosły się nawet na kontrakty terminowe – co spowodowało, że cena dla klientów końcowych musiała być podniesiona wielokrotnie. Każdy z krajów europejskich stanął przed analogiczną perspektywą wyboru wariantu – pomiędzy utrzymaniem wolnego rynku (a więc kilkakrotnym podniesieniu cen dla domów i przemysłu oraz wielkie protesty i pewna utrata władzy w wyborach) a wejściem w mniejszym lub większym stopniu w ceny regulowane i subsydiowane (pomoc dla konsumentów, równego rodzaju dotacje czy też systemy zamrażania cen).
W chwili obecnej w Polsce (ale i w dużej części Europy) – wolnego rynku energii już nie ma.
– na rynku hurtowym – dominacja koncernów energetycznych i zniesienie obliga giełdowego właściwie zamyka wolny handel i sprowadzi go do kontraktów wewnętrznych (generacja – obrót) w ramach danej korporacji i ew. dokupywanie niedoborów lub sprzedaż nadwyżek na wolnym rynku. Zmniejszenie wolumenów giełdowych zmniejszy możliwość kształtowani realnej ceny referencyjnej na rynku – bo będą dominować kontrakty dwustronne (i na dodatek wewnętrzne w danej korporacji) co da dość swobodne pole do kształtowania wewnętrznych marż i transferów finansowych.
– na rynku detalicznym – właśnie mamy jego zamknięcie – najpierw poprzez decyzję o zamrożeniu cen klientów indywidualnych na poziomie 2021 roku (dla zużycia 2 MWh rocznie) a teraz dodatkowej ustawy o maksymalnych cenach dla samorządów i mniejszego przemysłu. Z uwagi na stopień komplikacji prawnej na pewno nie skończy się na tych kilku ustawach, ale na całej serii ich nowelizacji (warto pamiętać co było w latach 2018-2019) i przejścia do systemu cen regulowanych z dość bogatym asortymentem subsydiów i rekompensat.
– w Europie mamy też ratunkowe regulacje – coś w postaci odejścia od cen krańcowych i wprowadzania „price cap” – maksymalna cena 180 Eur/MWh dla wytwórców ze źródeł innych niż gazowe (chodzi o zmniejszenie cen i ich zysków wynikających z niedoborów energii na giełdach i wysokiej ceny uwarunkowanej właśnie ceną gazu), szeroka paleta subsydiów (w każdym z krajów UE) i nawet „windfall tax) czyli opodatkowanie nadmiernych zysków firm energetycznych w celu przekierowania ich na subsydia dla odbiorców indywidualnych.
Rynku Energii już nie ma – bo cała Europa patrzy na wskazania termometrów i prognozy pogody (ceny zależeć będą od tego czy zima będzie surowa i jakie ceny gazu) i jednocześnie próbuje maksymalizować oszczędność energii. Mechanizmy regulacyjne (jak w stanach nadzwyczajnych) zastępują gry rynkowe. Pytanie nie o to czy rynek energii działa (bo już nie i jest regulowany), ale czy w ogóle powróci? Czy odgórne manewrowanie cenami nie będzie uznane za wygodny model wpływania na społeczeństwo (i wyborców) i czy przypadkiem nie będziemy mieli teraz dekady globalnego subsydiowania cen (dla celów politycznych). W każdym razie prognozy na wolny handel są pesymistyczne. Dopóki trwa wojna i ceny surowców szybują a zagrożenie dostaw jest ogromne – Rynek nie działa.
Tylko jeden scenariusz i jedna opcja z wielu – może przynieść alternatywę. Nagła zmiana kierownictwa Rosji (np. nieszczęśliwy wypadek helikoptera lub nagły problem zdrowotny) to jednocześnie nagły spadek surowców (tego samego dnia). Jakakolwiek forma pokoju w Ukrainie (i nawet zgniłego kompromisu) to od razu powrót do niskich cen (jak 2018-2020) i wszystko będzie jak dawniej (OZE, Green Deal, Fit 4 55, RePower Europe, itp.). Ceny spotowe po 60 eur/MWh i węgiel ARA po 50$/tonę może znów być możliwy – a wtedy – Wolny Rynek Energii powróci natychmiast. Pytanie czy w Polsce będziemy na niego gotowi?
Kuffel: Czy zniesienie obligo giełdowego to dobry sposób walki z kryzysem? (ANALIZA)