KOMENTARZ
prof. nzw. dr hab. inż. Konrad Świrski
Transition Technologies SA
Napoleon Bonaparte, który ma niezaprzeczalnie dominujące miejsce w podręcznikach historii jest też jednym z autorów największej liczby aforyzmów i cytatów. Prawdopodobnie w pewnym momencie jego kariery, cokolwiek wypsnęło się z ust władającego większością Europy cesarza, było natychmiast zapisywane przez usłużnych pomocników jako myśl genialną, przekraczająca granice poznania. Zarchiwizowano więc wypowiedzi zarówno błyskotliwe jak i niepokojąco enigmatyczne. Jednym z takich mglistych i wieloznacznych cytatów jest „Najdalej zajdzie ten człowiek, który nie wie, gdzie idzie”– co jest charakterystyczne, z wypowiedzią tą można się spotkać tylko w polskich zbiorach, na próżno szukałem przekładu angielskiego czy francuskiego.
Nie wiadomo więc czy ktoś coś kiedyś źle usłyszał, czy też w Polsce taki cytat cesarzowi dopisano, czy może naprawdę Napoleon myślał, że kluczem do sukcesu jest co najmniej lekkie niedookreślenie tzw. targetów. Ten, konkretny, Napoleonowy cytat pamiętam akurat dlatego, bo namazany był na jednej ze ścian pokoju mojej ówczesnej dziewczyny (która następnie zmaterializowała się w postaci żony) i często z moim technokratycznym i jej holistyczno-mistycznym podejściem spieraliśmy się czy zdanie cesarza ma sens i czy się z nim zgadzamy.
Jest listopad, a listopad ma zwykle taką cechę, ze oprócz kataru, bólu gardła, zimna i depresji zwykle się kończy i przychodzi po nim grudzień – miesiąc coca-colowego samochodu dostawczego ze świętym Mikołajem i kolędami w supermarketach. W tym roku przejście z listopada w grudzień obfituje też w wydarzenie o nazwie COP21, które odbywa się w dniach 30.11 – 11.12. COP21 to skrót od 21-szej „Conference of the Parties” – posiedzenie krajów ONZ poświęcone zagadnieniom klimatu – powszechnie nazywane Konferencją Klimatyczną w Paryżu. Tym razem jest to posiedzenie szczególne, gdyż według wcześniej wyznaczonych road maps i ustaleń, szczyt paryski ma zaowocować nową wersją ogólnoświatowego porozumienia dotyczącego przeciwdziałaniu emisji gazów cieplarnianych i podpisaniu nowego porozumienia odwołującego się do słynnego Traktatu w Kioto. Ten traktat (Protokół z Kioto) wynegocjowany w 1997 roku był pierwszym i jak na razie ostatnim, ogólnoświatowym porozumieniem, w którym duża ilość państw ustaliła cokolwiek i podpisała się pod jakimkolwiek, w miarę precyzyjnym, dokumentem. Można bowiem Protokół z Kioto krytykować, ignorować lub wskazywać, że w praktyce nie zadziałał zupełnie nic, niemniej jednak coś tam zdecydowano i podpisano. Najważniejsze ustalenia to przede wszystkim to, że sygnatariusze zmniejszą emisję CO2 (patrząc na poziom z 1990 r) o co najmniej 5,2% do roku 2012. Z dzisiejszej perspektywy widać, że Traktat nie zadziałał, ponieważ ogólnoświatową emisję CO2 z 1990 roku, która wówczas wynosiła ok 17 mld ton praktycznie podwoiliśmy. Dziś więc należy raczej tylko marzyć, że w ogóle będzie mowa o jakiś konkretnych liczbach czy zobowiązaniach. Konferencja Klimatyczna w Paryżu jest bowiem ogniskową, która pokazuje jak bardzo obecny świat odszedł od ideałów współpracy, kompromisu i poszanowania globalnych interesów, w kierunku wyłącznie nachalnej propagandy, PR-u i realizacji tylko partykularnych interesów stron.
Mamy bowiem rok 2015 i sytuacje jak pokazuje obrazek poniżej (źródłohttp://www.europarl.europa.eu/RegData/etudes/IDAN/2015/551347/EPRS_IDA(2015)551347_EN.pdf– jest to oficjalny dokument opisujący sam problem, ewentualny traktat oraz stanowiska stron)
Przypominając – stary Traktat z Kioto narzucał jeden globalny cel liczbowy – zmniejszanie emisji, na który zgodzili się wszyscy.
Tymczasem dzisiejsze stanowiska stron są kompletnie spolaryzowane.
EUROPA (UNIA EUROPEJSKA)
Właściwie jest to jedyny obszar, który silnie dąży w kierunku obniżenia emisji gazów cieplarnianych i realizuje własny system (znacznie bardziej ambitnych celów klimatycznych niż tych z Kioto) limitów emisji i handlu emisjami (ETS). Unia Europejska będzie więc dążyć do jak najostrzejszych zapisów w kierunku redukcji emisji. Należy pamiętać, że reprezentuje ona obecnie około 10% produkowanego światowego CO2.
STANY ZJEDNOCZONE
Tutaj produkuje się 15% światowego CO2, jest to kraj gdzie obowiązuje tzw. poprawka senacka Byrda-Hagel, zabraniająca podpisywania jakichkolwiek traktatów ogólnonarodowych, które mogą być szkodliwe dla gospodarki amerykańskiej. Stanowisko USA będzie więc takie, iż należy zrobić tyle, aby dla Ameryki to nie było problem, a rewolucja z gazem łupkowym właśnie umożliwia (bezkosztowe) wpisanie się w pewną obniżkę emisji CO2 (więc mamy łagodne tak dla łagodnych obniżek)
CHINY
Chiny są kluczowym graczem na rynku, z udziałem w produkcji światowego CO2 na poziomie prawie 30%(!). Stanowisko chińskie zauważa problem emisji (generalnie trudno problemu z zanieczyszczeniami w Chinach nie zauważyć, bo Chińczycy w Pekinie taki smog jak ostatnio był w Krakowie uważaliby za wspaniałą pogodę i świetna okazję na spacer) i zaczyna desperacko wprowadzać pewne działania, aby coś poprawiać. Ale na pierwszym planie jest pył, siarka i tlenki azotu, więc CO2 może wejść na tapetę dopiero z opóźnieniem i wybudowaniem pierwszej fali elektrowni jądrowych i zwiększenia OZE. Stanowisko Chin jest więc takie, że emisja CO2… zostanie zatrzymana w 2035 roku- to znaczy, że będzie się do tej pory zwiększać z dynamiką pomiędzy 5-7% rocznie, a potem będzie przynajmniej trzymana w ryzach na nie większym poziomie.
INDIE (i inne kraje szybko zwiększające poziom emisji (np. południowa Azja, Południowa Ameryka i Afryka)
Dla nich wszystkich (razem stanowiących kolejne 20-30% światowej emisji CO2, ale też o największej dynamice wzrostu – Indie np. ok 7-9 % rocznie) priorytetem jest wzrost gospodarczy. Tam nie ma co liczyć na zobowiązania do obniżek, jedynie na chęć przyjęcia dotacji finansowych lub zafundowania technologii odnawialnej energii.
STOWARZYSZENIE KRAJÓW WYSPIARSKICH – szczególnie z wysp południowego Pacyfiku.
Te kraje mają zerowy udział w światowym bilansie emisji gazów cieplarnianych, ale tak naprawdę to jedyni gracze, którym na czymś zależy. O ile dla wszystkich innych to wypadkowa różnych interesów, to dla pacyficznych wysepek to gra o życie. Podniesienie powierzchni oceanów przez następne kilkanaście, kilkadziesiąt lat (niezależnie czy od gazów cieplarnianych czy innych efektów klimatycznych) to dla nich krach egzystencji (większość przestaje istnieć po podwyżce poziomu o 1,5 m). Ale egzotyczne kraje wyspiarskie mogą się liczyć na głosowaniach federacji piłkarskich jak FIFA (jeden kraj – jeden głos), ale nie przy negocjacjach poważnych i bogatych graczy ogólnoświatowego stolika.
Patrząc tylko na powyższe, widać wyraźnie, że nie ma możliwości wynegocjowania jednej polityki i tak jak w Kioto – jednego warunku dla wszystkich. To widać już we wstępnie przygotowanych dokumentach – dostępnych np. tutaj (draft propozycji finalnej umowy COP21). „Protokół z Paryża” rezygnuje z jednej linii ogólnoświatowego porozumienia, i idzie w kierunku czegoś, co politycy zgrabnie nazywają „bottom up” – zestawu różnych działań dla poszczególnych krajów i regionów. Dlatego też proponowana wersja porozumienia zaczyna wyglądać jak menu w restauracji, w którym każdy może wybrać coś dla siebie. Szczególnie istotne jest w samym konkrecie Article 3 – co tak naprawdę należy zrobić i tam gdzie jest tzw. „Collective long-term goal”, „Individual Efforts” i „Differentiared efforts”. Wydaje się więc, że desperacko próbuje się uniknąć klęski braku porozumienia i zastępuje wariantowym wypełnieniem interesów poszczególnych stron, przykrytych całym zestawem banałów o zwróceniu uwagi na klimat i ogólnoświatową przyjaźń.
Gdzie jest więc w tym Polska i jaka jest nasza strategia na negocjacje i czy w ogóle „wiemy gdzie idziemy?” Jak zawsze dla Polski i Polaków to trudne pytanie. Dotychczasowa spolaryzowana dyskusja polityczna w Polsce opierała się głównie na zaprzeczaniu zdaniom innych oponentów, w wyniku czego nie zdążono wypracować czegoś co można nazwać „spójną polityka energetyczną Polski”. Nie wiemy dokładnie co jest naszym interesem, co chcielibyśmy osiągnąć i ile to kosztuje. Wielka niewiadoma i Enigma. Można krytykować lub ironizować z niemieckiej Energiewende, jednak tam jest jakiś plan i strategia. Ponieważ europejska polityka klimatyczna coraz bardziej staje w sprzeczności z polskimi interesami (dominujący udział węgla w polskiej gospodarce i energetyce), cały czas jesteśmy w pozycji konfliktu z globalnymi unijnymi tendencjami i unijnymi regulacjami. Nie wiemy do końca czy być całkowicie na nie czy też do tego się dostosowywać, ostatnie więc lata to najgorsza strategia z możliwych czyli tak czy inaczej podpisujemy wszystkie niekorzystne regulacje (jak np. nowe cele polityki klimatycznej do roku 2030), ale i nie robimy za wiele żeby do tego się przystosować, zamiatając na dodatek wszystkie problemy pod dywan terminów kolejnych wyborów.
Na dodatek, zawsze się jakoś tak składa, że kluczowe europejskie lub światowe negocjacje klimatyczne przypadają na barki właśnie nowoutworzonego i nieprzygotowanego do takich decyzji rządu. Tak było w październiku 2014, kiedy kluczowe postanowienia tzw. konkluzji klimatycznych negocjował świeżutki rząd ówczesnej Pani Premier, a bardzo wątpliwy rezultat negocjacji należało (politycznie) przekuć w (wątpliwe) propagandowe zwycięstwo. Teraz już gorący termin 30.11, a u nas znowu krytyczna sytuacja- nowotworzony rząd, duża reorganizacja w kierunku utworzenia Ministerstwa Energetyki (na pewno konieczna), i same zawieszone w próżni pytania – jakie jest nasze stanowisko negocjacyjne (czy starego czy tez nowego rządu ?) Czy w ogóle stary rząd miał jakieś stanowisko negocjacyjne? Tu jest problem, ponieważ z jednej strony odpowiedzialne za nie jest Ministerstwo Środowiska, które same z siebie może być w sprzeczności z interesami części przemysłu (gospodarki) i energetyki. W jaki sposób teraz na świeżo zostanie to przejęte (przez tych samych czy przez nowych negocjatorów)? Wreszcie co z firmowego zestawu dań COP (draftu umowy) akceptujemy a co nie? To w jakim kierunku idzie COP 21 – indywidualne zobowiązania regionów będą dla nas znacznie gorsze niż to co było w Protokole z Kioto. Bowiem jeśli byłby jeden ogólnoświatowy cel redukcyjny to na pewno nie byłby zbyt ambitny (choćby np. aby nie zwiększać emisji), a Polska łatwo by się z niego wywiązała. Tymczasem znowu wpadniemy w kolejne potwierdzenie ambitnej polityki klimatycznej UE, która w wersji wskaźników przyjętych do 2030 wydaje się już dla Polski nierealizowalna. Co w takim razie robić? Podpisywać jak jest czy też protestować zaciekle? I to wszystko jeszcze w czasie przejmowania pałeczki rządowej
Wydaje się, że jest duże niebezpieczeństwo zapakowania Polski, kolejny raz, w pozycję „niegrzecznego chłopca w klasie UE” i „nierozumiejących światowego celu polityki klimatycznej”.Nasze głośne protesty i jakieś spektakularne veta będą „wyjściem ratunkowym” jeśli nie uda się zebrać odpowiedniej ilości podpisów na porozumieniu i to kolejny raz Polskę obwini się za problem polarnych niedźwiedzi na znikającym lodzie. Może jednak udałoby się jakimś cudem, w tym czasie trudnych negocjacji…podpisać wszystko, a jednocześnie nic nie podpisać? Brać przykład z najlepszych (jak poprawki senackie USA) , zręcznie manewrować pomiędzy wybieraniem odpowiednich zdań z uchwał, gorąco propagować nasze nowe stanowisko rozumienia problemów klimatycznych i maksymalnego zaangażowania, ale jednocześnie wyszukiwać odpowiednie zdania i przecinki i te zobowiązania przesuwać na nieznane okresy czasu i do kolejnych ratyfikacji i potwierdzeń. Takie stanowisko jest oczywiście sprzeczne z naszym przyzwyczajeniem mówienia wprost i nazywania rzeczy po imieniu , ale dziś doskonale wpisuje się w europejską i światową szkołę współczesnej dyplomacji. W końcu wszystkie te rzeczy, które codziennie oglądamy w reklamach wcale nie wybielają zębów, nie są takie zdrowe, a niektóre lub wszystkie samochody wcale nie są tak ekologiczne i oszczędne w eksploatacji. Może właśnie takie nieokreślone stanowisko, z dużym marketingowym przekazem, z jesteśmy ZA, będzie najwłaściwsze i pozwoli nam ten COP21 przetrwać. A nóż… może naprawdę najdalej zajdą Ci, którzy nie wiedza gdzie idą.