KOMENTARZ
Michał Spychalski
Członek Zarządu Instytutu Jagiellońskiego
Premier Tusk podczas wczorajszego wystąpienia pochwalił się wyborcom, że, rząd, dzięki już dziś ponad trzyletniemu opóźnieniu w przyjęciu nowej ustawy o OZE uratował dla polskich rodzin miliardy złotych.
Przedstawianie porażek, jako sukcesów jest zbójeckim prawem każdego polityka szczególnie w warunkach rozkręconej już na dobre kampanii wyborczej do europarlamentu i nie należy próbować doszukiwać się w tej karkołomnej retoryce jakiejkolwiek innej logiki niż tej dyktowanej regułami politycznego spinu. Równocześnie tendencja do obwiniania producentów prądu z wiatru i biomasy za wysokie ceny prądu w naturalny sposób zaczęła wpisywać się w oficjalną linię nie tylko partii rządzącej, ale też i opozycji.
Dobrą okazją do przyjrzenia się skali faktycznego obciążeniu Polaków kosztami wsparcia dla źródeł odnawialnych jest opublikowana w ostatni poniedziałek przez URE po raz pierwszy wysokość średniej ceny energii elektrycznej w gospodarstwie domowym wnosząca 0,504 PLN/kWh. Przy obecnym kursie giełdowym praw majątkowych oraz nowej formule ceny urzędowej URE wysokość wsparcia netto dla producentów OZE (po odliczeniu wartość rynkowej energii) kształtuje się na poziomie ok. 200 PLN/MWh. Jeśli wziąć pod uwagę produkcję energii w instalacjach wiatrowych i biomasowych, które powstały dzięki funkcjonującemu systemowi wsparcia i nie uwzględniając, mających czysto podatkowy charakter, transferów pozyskanych przez koncerny energetyczne w ramach współspalania oraz dopłat do zamortyzowanej energetyki wodnej okazuje się, że wysokość dotacji do OZE przypadająca na jedną wyprodukowaną w Polsce MWh kształtuje się na poziomie ok. 10 PLN. Przy równym rozłożeniu ciężaru systemu dopłat pomiędzy uczestników rynku ich udział w rachunkach płaconych za prąd przez polskie gospodarstwa domowe powinien więc wynosić nie więcej niż całe 2 %.
Na potrzeby rozkręcającej się kampanii wyborczej środowisko partia rządząca zaczęła wykorzystywać sektor OZE w charakterze kozła ofiarnego, na którego bezkarnie można zrzucić wszelką odpowiedzialność za wysokie koszty energii dla gospodarstw domowych. W swojej wymierzonej w OZE retoryce Donald Tusk stosuje taktykę przytaczania przykładów z wdrażających kosztowną strategię Energiewende Niemiec w celu opisu sytuacji na polskim rynku zielonej energii, znajdującym się przecież na zupełnie innym etapie rozwoju. Można przy tym wszystkim odnieść wrażenie, że otoczeniu Premiera bardziej zależy na zastopowaniu branży, której rozwój stawia pod znakiem zapytania sensowność realizacji projektu atomowego, niż na wypełnieniu przez Polskę unijnych zobowiązań i wzmocnieniu bezpieczeństwa energetycznego kraju.