Dlaczego spotykamy się na manifestacji 14 września 2019 godz 13:00 pod pomnikiem im. Kopernika w Warszawie? Dlaczego chcemy domagać się elektrowni jądrowych w Polsce? Bez elektrowni jądrowych nie można też skutecznie zapewnić energetycznego bezpieczeństwa kraju, co pokazał choćby XX stopień zasilania latem 2015 roku – pisze Jerzy Lipka, prezes Stowarzyszenia Obywatelskiego Ruchu na rzecz Energetyki Jądrowej.
Środowisko
Walczymy o elektrownie jądrowe bo w przeciwnym razie nie ma możliwości radykalnej redukcji emisji związków, będących nieodłącznym elementem procesu spalania węgla, gazu bądź paliw ropopochodnych, a powodujących u ludzi ciężkie choroby i przedwczesną śmierć, a w przypadku CO2 wpływających w decydującej mierze na niebezpieczne ogrzewanie klimatu! Czego zresztą jesteśmy świadkami również tego lata (wściekłe upały w Europie Zachodniej nawet po czterdzieści kilka stopni!). Bez elektrowni jądrowych nie można też skutecznie zapewnić energetycznego bezpieczeństwa kraju, co pokazał choćby XX stopień zasilania latem 2015 roku.
Polska znajduje się w tragicznej sytuacji ekologicznej co wymaga szybkich i naprawdę radykalnych działań, zmierzających do zmniejszenia emisji. W przeciwnym razie sytuacja ta stanowi duże zagrożenie dla egzystencji całego społeczeństwa i tego należy się naprawdę obawiać, bo są to zagrożenia tu i teraz. Rozwiązaniem problemu i ucieczką od zagrożeń z nim związanych jest zmniejszenie emisji, przez co rozumiem redukcję o co najmniej 30 procent czy 40 procent, a nie sezonową obniżkę o 2 procent czy 3 procent, bo akurat mieliśmy łagodniejszą zimę.
Możliwości dalszego rozwoju bez istotnego wzrostu zapotrzebowania na energię są mocno ograniczone, prawie żadne. W jednych dziedzinach mamy zmniejszenie zużycia energii np. w wyniku ocieplania budynków, w innych istotny wzrost, jak nowe urządzenia na prąd typu smartfony czy telefony komórkowe, których nie było w latach 80-tych XX wieku. A jest ich w Polsce kilkadziesiąt milionów. Do tego dochodzi przechodzenie motoryzacji w kierunku napędu elektrycznego oraz coraz powszechniejsze użycie klimatyzacji podczas letnich upałów!
Ponadto za zabójczy dla nas smog odpowiadają głównie piece węglowe w indywidualnych budynkach, ale już sama ich ilość (parę milionów) świadczy o wielkim ubóstwie energetycznym w Polsce! W krajach Europy Zachodniej zużycie energii elektrycznej jest na mieszkańca przeszło dwa razy wyższe niż u nas, właśnie dlatego, że grzeją prądem elektrycznym, a nie piecami węglowymi. W Skandynawii zużycie prądu jest na mieszkańca cztery razy wyższe niż w Polsce, a nawet u czeskich sąsiadów o 1/3 wyższe. To daje do myślenia. To jest skala naszego cywilizacyjnego zacofania!
Z tych względów żadne zmniejszenie zużycia nie będzie możliwe, przeciwnie, wzrośnie ono znacznie mimo programów oszczędnościowych. Jedynie mniej energii będzie się na próżno marnować.
Z tych też względów droga energia mocno uderzy w nasz rozwój i istotnie mu zagrozi!
Stabilność
Skąd zatem brać tę energię? I tu dochodzimy do sedna. Bo jeśli uprzemy się, tak jak przeciwnicy atomu, że nie z elektrowni jądrowych, to co nam zostaje? Ktoś powie OZE, czyli energetyka wiatrowa i słoneczna. No bo jeśli chodzi o wodną, to możliwości jej rozwoju w Polsce choć są, to na ograniczoną skalę. Tyle że roczne wykorzystanie mocy w elektrowniach wiatrowych na lądzie to zaledwie 17 do 25 proent, na morzu 35 do 50 procent w zależności od lokalizacji, a ogniw fotowoltaicznych zaledwie 10 do 12 procent. Te najlepsze lokalizacje dla energetyki wiatrowej na morzu to południowe i północne wybrzeża Wielkiej Brytanii oraz Morze Północne, a nie polski Bałtyk!
Co z tego wynika? Ano to, że bez istotnego przełomu w technologiach magazynowania energii nie można uzyskać ze słońca i wiatru np. 80 procent czy tym bardziej 100 procent wytwarzanej energii! Większość energii zatem będzie musiało pochodzić i tak albo z atomu, albo z emisyjnych źródeł takich jak gaz, mazut bądź węgiel! Do wyboru. I to nawet przy intensywnym rozwoju OZE, jak w Niemczech.
A ile energii można naprawdę uzyskać z OZE? Przykład Niemiec, kraju który systematycznie wyłącza reaktory jądrowe a usiłuje postawić wyłącznie na OZE pokazuje, że nawet przy zaangażowaniu gigantycznych środków, jakich Polska nie ma i długo mieć nie będzie, wynoszących 24 – 30 mld euro rocznie, roczna produkcja energii ze wszystkich źródeł odnawialnych to niecałe 40 procent, ale gdy odliczymy hydroenergetykę, czy emisyjne spalanie biomasy będzie to mniej niż 1/3 całej produkowanej energii rocznej, pochodzącej ze słońca lub wiatru. Co z resztą? Ano jeszcze około 11 procent energii ciągle produkują Niemcy w reaktorach jądrowych, które jednak zamierzają wyłączyć w 2022 roku. A niemal 50 procent w sposób jak najbardziej emisyjny czyli spalając gaz i węgiel brunatny, w mniejszym stopniu importowany węgiel kamienny!
To powoduje istotne uzależnienia, takie jak konieczność otwierania nowych odkrywek węgla brunatnego, jak ta kosztem wycinania liczącego 1300 lat lasu Hornbacher Forst, która nie byłaby w ogóle do niczego potrzebna gdyby zostawiono w spokoju elektrownie jądrowe, pozwalając im pracować!
Inne uzależnienie to konieczność importu do Niemiec olbrzymich ilości gazu ziemnego (stąd m.in. Nord Stream 2), niezbędnego do wsparcia niestabilnych źródeł słonecznych i wiatrowych. Wiatr może ustać z minuty na minutę, i aby pokryć wtedy zapotrzebowanie, musimy mieć rezerwę wirującą, czyli elektrownie gazowe, działające gdy wieje z minimalną mocą, a w momencie ustania wiatru zwiększające moc w sposób natychmiastowy. Tak więc pracujące bardzo niestabilnie i ze zmienną mocą. Taka niestabilna praca powoduje zresztą dodatkowy wzrost emisji dwutlenku węgla z takich elektrowni. Im więcej OZE w systemie, tym więcej takich elektrowni niezbędnych do jego wsparcia i natychmiastowego zastąpienia!
Skoro więc Niemcy mimo zaangażowania tak wielkich środków finansowych, mimo zabudowania całego kraju wiatrakami i panelami fotowoltaicznymi, mają tylko 1/3 energii z wiatru i słońca, dlaczego sądzić, że my tu w Polsce osiągniemy lepszy wynik? Na jakiej podstawie tak twierdzi Robert Biedroń czy politycy nowoczesnej? Więcej nie będzie. Chyba, że nastąpi przełom w technologiach magazynowania energii. Tego jednak na razie nie widać. Przeciwnie. Magazynowanie energii jest dziś bardzo drogie. W Japonii, kraju bardzo technologicznie rozwiniętym, magazynowanie energii jest setki razy droższe niż koszt prądu z fotowoltaiki. Ten drugi liczony jest w jenach/kWh, to pierwsze w jenach, ale na watogodziny! Przełom musiałby polegać na zbudowaniu magazynów energii na ogromną skalę czyli TWh, w sposób opłacalny i bez użycia metali ziem rzadkich, które przy masowym zastosowaniu szybko wyczerpią się na ziemi.
Ekonomia
Dziś Niemcy i Dania mają najdroższą energię w Europie dla indywidualnych odbiorców, co właśnie jest wynikiem eksperymentów z monopolistycznym rozwojem OZE. Decydując się iść ich drogą, decydujemy się również na podobne jak u nich ceny energii rzędu 30 eurocentów/kWh. Czyli przeszło dwa razy tyle, co cena obecna.
Co zatem w Polsce? Jeśli pójść drogą niemiecką w energetyce, to postawić tylko na rozwój energetyki słonecznej i wiatrowej, wsparte wielkimi ilościami importowanego gazu ziemnego oraz energetyką na węgiel brunatny. Bo węgla kamiennego starczy nam przy obecnym poziomie wydobycia zaledwie na 35 lat. Będzie zresztą coraz droższy.
Co oznacza rozwój energetyki na węgiel brunatny? Nowe odkrywki w województwie łódzkim, wielkopolskim i dolnośląskim. Ze wszystkimi konsekwencjami tego stanu rzeczy, niszczeniem rolnictwa, jałowieniem ziemi, suszą. Województwo łódzkie już teraz zamienia się w pustynię, a chcą otwierać nową odkrywkę w Ościsłowie. To będzie również zniszczenie najbardziej wydajnego rolniczo obszaru w Polsce jakim jest Wielkopolska, nasz spichlerz żywnościowy.
Z kolei gaz ziemny, mimo że importowany z różnych kierunków, nie będzie tani. Każdy chce na nas zarobić. A potrzeba go będzie naprawdę znacznie więcej niż importujemy teraz (12 mld m sześc. rocznie). Przykładowo elektrownia gazowa 1000 MW, gdyby pracowała ze stałą mocą cały rok, zużywałaby go w tym czasie aż miliard m sześc. Jest to ogromne uzależnienie energetyczne od zagranicy, mimo, albo też z powodu budowy tysięcy wiatraków i pokrywania dachów panelami fotowoltaicznymi.
Energetyki rozproszonej też nie można traktować jako dogmatu. Tak czy inaczej miliony ludzi w naszym kraju nie będzie produkować energii na własne potrzeby. Nie mają do tego ani warunków ani nawet chęci. Będzie to robić jakaś część społeczeństwa, co należy ułatwić prawnie. Cała reszta będzie musiała energię kupić, wtedy, gdy jest im potrzebna i w ilości jaka potrzebna, a nie gdy akurat wieje lub świeci. Więc coś lub ktoś musi im tę energię wytworzyć!
Jak widać, kierunek niemiecki rozwoju energetyki, to jak w Niemczech oprócz 1/3 energii z wiatru i słońca oznacza wielkie ilości produkowane w sposób emisyjny ze spalania węgla i gazu. W tych warunkach nie jest możliwe to, co napisałem na początku, radykalne zmniejszenie szkodliwych emisji, a tylko pewne niewielkie zmniejszenie. Przykład Niemiec, gdzie od 10 lat emisja jest prawie na niezmienionym poziomie (wahania dotyczą ostrzejszej lub łagodniejszej zimy, czyli kilka procent w dół czy w górę) pokazuje to dobitnie. I my będziemy mieć ten sam problem. Dla porównania, opierająca się w ¾ na atomie Francja ma emisyjność energetyki na poziomie 40 g CO2/kWh, Szwecja, opierająca się na atomie i hydroenergetyce, na poziomie 18 g CO2/kWh, podczas gdy niemiecka energetyka to aż 450 g CO2/kWh. Polska dzisiaj to 550 g CO2/kWh. Nawet energetyka duńska, mimo że to niewielki kraj, wykazuje emisyjność na poziomie 178 g/kWh, znacznie więcej, niż atomowa Francja! Wyciągnijmy z tego wnioski. Energetyczne bezpieczeństwo z powodu konieczności importu wielkich ilości gazu ziemnego też nie będzie zapewnione.
Jeśli pójdziemy inną drogą, rozwijając jak choćby nasi sąsiedzi z południa również atom, ten od razu zastąpi duże ilości energii produkowanej dotąd w emisyjnych elektrowniach węglowych czy gazowych. Roczne wykorzystanie mocy w takiej elektrowni jest na poziomie 90 procent. Zużycie paliwa (wymiana prętów paliwowych) na poziomie 22 ton rocznie (niecałe 2 m sześc. objętości) dla elektrowni o mocy 1000 MW. Załadunek w momencie rozruchu elektrowni na początku to ok. 130 ton paliwa uranowego. Przy jednej działającej elektrowni jądrowej nie opłaca się uruchamiać pozyskania uranu w Polsce, bo potrzeba go bardzo mało. Więc możemy sprowadzić go z zagranicy – USA, Kanady, Australii (najwięcej na świecie wydobywa uranu), Kazachstanu, Nigru, RPA, Namibii, a niekoniecznie z Rosji. Gotowe zestawy paliwowe do użycia w reaktorze możemy sprowadzić też z Francji. Zmagazynować uran możemy nawet od razu i na dziesiątki lat. Jeśli ktoś się obawia o bezpieczeństwo dostaw.
Przy 6 blokach jądrowych (co najmniej dwie duże elektrownie) może nam się opłacić już korzystanie z własnych zasobów. Pozyskać je możemy ze złóż na Mierzei Wiślanej, Podlasiu, w Świętokrzyskim czy nawet pozyskać w procesie wydobycia miedzi w Lubinie.
Co do odpadów. Możemy mieć cykl zamknięty, gdy odpady przerabiane są ponownie w paliwo i ponownie użyte, lub cykl otwarty. W tym drugim przypadku wydobyte z reaktora pierwiastki jak xenon, stront, tryt, molibden i wiele innych składuje się 5 do 10 lat w basenach na terenie elektrowni, gdzie częściowo tracą radioaktywność, potem w ołowianych pojemnikach lub zatopione w szkle (pochłania promieniowanie gamma) wędrują na składowisko odpadów. Takie jak to w Różanie, gdzie składowane są odpady z reaktora w Świerku. Będziemy musieli w ciągu 10 lat zbudować drugie, bo tamto się wyczerpie. Posłuży ono do składowania odpadów z reaktorów jądrowych. Np. na terenie dawnych radzieckich poligonów, w nadających się do tego podziemnych budowlach. Nie ma konieczności, jak ktoś pisał, składowania go przez 1000 lat czy więcej. Dlaczego? Bo posłuży jako paliwo dla reaktorów IV generacji na neutrony prędkie.
Dużo większe ilości odpadów generują inne rodzaje energetyki – węglowa czy wiatrowa i słoneczna. W przypadku tych drugich nie ma możliwości utylizowania i przerobienia wszystkich spośród odpadów, a po złomowaniu wiatraków oraz zakończeniu pracy paneli fotowoltaicznych będzie tego tysiące ton. Również odpady z węgla w milionach ton nie są zabezpieczone choćby w minimalnym stopniu, tak jak te z elektrowni jądrowej.
Co do kosztów budowy takiej elektrowni, to padały różne liczby, ale tej prawdziwej dowiemy się, gdy zostanie uruchomiony przetarg i konsorcja zainteresowane inwestycją w Polsce wyłożą „karty na stół”. Czyli za ile są gotowe nam wybudować. Do tego czasu to wróżenie z fusów. My domagamy się właśnie otwarcia tego przetargu, gdzie będzie aż pięciu konkurentów. Czego nie było na Węgrzech czy Wielkiej Brytanii, bo tam rząd decyzją polityczną z góry wybrał technologię, która ma być zastosowana. U nas ma być inaczej.
Elektrownia jądrowa ma wyższe koszty budowy od węglowej czy gazowej, nie ukrywam tego. Jednak koszty jej codziennej eksploatacji są znacznie mniejsze. Już choćby z tego względu, że dla bloku 1000 MW mocy potrzeba rocznie 22 tony uranu (dwutlenek uranu lub mieszanina dwutlenku uranu i dwutlenku plutonu), o stopniu wzbogacenia 2,5 do 5 procent w elektrowniach lekko-wodnych lub bez wzbogacenia dla elektrowni ciężkowodnej (na uran naturalny).
Taka sama elektrownia na węgiel kamienny już potrzebuje rocznie 2,5 mln ton węgla energetycznego, a na gaz aż miliard m sześc. gazu ziemnego. To robi różnicę.
Bezpieczeństwo
Czasem lepiej jest zainwestować raz a porządnie i mieć korzyść przez 80 lat czyli trzy pokolenia. Tak jest z drogimi w budowie autostradami czy drogami ekspresowymi. Tak jest i z elektrownią jądrową!
Systemy bezpieczeństwa nowoczesnych elektrowni jądrowych generacji III lub III+ (a tylko taka będzie mogła powstać w Polsce) działają na zasadzie praw naturalnych – różnica ciśnień, różnica gęstości wody, siła grawitacji. Niezależnie od woli człowieka, gdy przekroczone będą parametry jak ciśnienie, temperatura, stężenie wodoru. Nie jest możliwe, jak się stało w Czarnobylu, ich wyłączenie. Reaktor jest schładzany po wyłączeniu w ciągu 72 godzin, bez użycia pomp cyrkulacyjnych (takich jakie zostały zalane wodą z Tsunami w Fukushimie). Systemy bezpieczeństwa są nie tylko zdublowane, ale nawet poczwórne jak we francuskim EPR. Działają niezależnie od siebie. Wystarczy jeden z nich, by reaktor bezpiecznie schłodzić. Nawet w przypadku najcięższej możliwej awarii (raczej teoretyczna możliwość) stopienia rdzenia, nie ma potrzeby ewakuacji ludzi mieszkających w pobliżu elektrowni. Strefa bezpieczeństwa zmniejszona jest do 800 metrów.
Reaktor otoczony jest grubą podwójną kopułą (ok 2 metrów betonu) z gęstością zbrojenia ok 550 kg/metr sześcienny. Wojskowy bunkier to ok 130 kg/metr sześcienny. Nie ma możliwości rozwalenia go nawet wielkim samolotem pasażerskim! Nawet wybuch wodoru (tylko teoretycznie możliwy) zostanie w całości zatrzymany wewnątrz kopuły ochraniającej reaktor.
Całość jest więc przygotowana nawet na zagrożenia, jakie tylko teoretycznie mogą wystąpić, z uwagi na skuteczność systemów bezpieczeństwa elektrowni jądrowej. Tymczasem zwykłe zakłady chemiczne podobnych zabezpieczeń nie mają, nikt ich nawet nie wymaga, a katastrofa chemiczna w Indiach w 1984 roku zabiła przecież 20 tysięcy ludzi, zatrutych toksycznymi związkami. Czy np. Zieloni domagają się z tego powodu zamykania zakładów chemicznych w Polsce?
Co do dawek promieniowania pochłoniętych przez organizm, to mierzone one są w Sivertach czyli 1 Jul energii pochłoniętej przez 1 kg masy ciała. Dawka śmiertelna dla każdego to 5 Sivertów, niebezpieczna dla zdrowia 1 czy 2 Siverty. Zaś promieniowanie naturalne, które dostajemy codziennie z kosmosu to rząd wielkości tysięcznych części Siverta czyli mili Siverty. Różna w różnych częściach świata a nawet zróżnicowana na terenie Polski (różnice między Wrocławiem a Krakowem). Otóż promieniowanie w środku w elektrowni jądrowej jest zwiększone właśnie o mili-Siverty. Nie więcej. Tak więc przejeżdżając z Krakowa do Wrocławia otrzymujemy dodatkową dawkę znacznie większą niż będąc na terenie elektrowni jądrowej np. w budynku reaktora. Nikt przecież nie powie, że jadąc z Krakowa do Wrocławia naraża się na śmierć z powodu promieniowania.
Reasumując, jeśli będziemy mieć elektrownie jądrowe, zapewnimy skokowe, radykalne zmniejszenie emisji szkodliwych związków będących wynikiem procesu spalania jak benzopiren (silnie rakotwórczy), rtęć, metale ciężkie, pył, związki siarki, tlenki azotu, CO, czy CO2. Zapewnimy też energetyczne bezpieczeństwo kraju, zastępując kończący się węgiel. Nasz przemysł dokona skoku cywilizacyjnego i technologicznego, bo standardy technologiczne i wymogi bezpieczeństwa w elektrowniach jądrowych są nieporównywalne z żadną inną gałęzią przemysłu. To istotny skok technologiczny. I będziemy jako kraj przygotowani do wdrożenia za jakieś pół wieku komercyjnie pozyskiwania energii z procesu fuzji jądrowej, technologii dużo bardziej wydajnej ale tak skomplikowanej, że nie opanują jej kraje, które nie rozwijały wcześniej energetyki jądrowej. Nie będą mieć bowiem odpowiednio doświadczonej kadry technicznej, zdolnej ją wdrożyć. Będą więc energetycznym trzecim Światem!
Dlatego właśnie 14 września idziemy demonstrować poparcie dla rozwoju energetyki jądrowej i w Polsce! Co w żaden sposób nie przeszkadza też w rozwijaniu OZE, czy pracom nad magazynowaniem energii! Nie chcemy monopolu, chcemy tylko miejsca dla energetyki jądrowej w miksie energetycznym.