Lipka: OZE zamiast atomu to eksperyment zasilany gazem (POLEMIKA)

25 lutego 2019, 11:00 Atom

Energetyka jądrowa zawsze miała w naszym kraju wpływowych przeciwników. Jej „wadą” z punktu widzenia tychże środowisk jest fakt, że produkuje energię z wydajnością nieosiągalną dla żadnych innych źródeł, łącząc w sobie pozytywne cechy innych technologii. Tylko bowiem energetyka jądrowa jest jednocześnie źródłem energii wytwarzanej w sposób ekologicznie czysty, stosunkowo tani i w pełni sterowalny! Stąd musi być postrzegana przez środowiska związane z tradycyjnymi kopalinami jak węgiel, gaz, czy ropa naftowa, a także wyznawców nowej „odnawialnej religii” jako groźna konkurencja którą należy wyeliminować. Od zarania jej dziejów przeznaczane są przez te środowiska pokaźne sumy pieniędzy, wykorzystywane polityczne wpływy, oraz media, by zahamować rozwój reaktorów jądrowych na świecie i wzbudzić do niej niechęć. Mimo to energetyka jądrowa istnieje dziś w 30 krajach, w tym posiada ją cały praktycznie świat rozwinięty – pisze Jerzy Lipka, przewodniczący Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej.

Elektrownia jądrowa w Żarnowcu a grupy interesu

Z zainteresowaniem, choć bez entuzjazmu przeczytałem artykuł autorstwa Pana Marcina Popkiewicza „Atom? Tak. Nie. Być może, ale…”. Dlaczego z zainteresowaniem? Bo w przeciwieństwie do dogmatycznych przeciwników polskiego atomu autor jednak sili się na pewien obiektywizm. Wylicza w swym artykule tak zalety, jak wady opisywanej przez niego technologii. Przy czym niektóre słabości jego zdaniem można zredukować – jak wysoką cenę inwestycji. Ostateczna jednak jego sugestia jest bliźniaczo podobna do tez głoszonych na przełomie lat 80 i 90 tych, przez niesławnej pamięci Profesora Włodzimierza Bojarskiego – że budowy elektrowni jądrowej trzeba bezwarunkowo zaniechać, co też rząd T. Mazowieckiego skwapliwie uczynił.

Popkiewicz: Atom? Tak. Nie. Być może, ale…

W 2019 roku społeczeństwo polskie płaci za tamte decyzje słoną cenę, nie posiadając w kraju dużych bez-emisyjnych źródeł, stoi u progu bardzo poważnego wzrostu kosztów energii elektrycznej, której to podwyżce jedynie chwilowo rząd mógł zapobiec. Po wyborach zaś problem wróci ze zdwojoną siłą. Energetyka nasza mając strukturę, jaką kraje rozwinięte posiadały w połowie ubiegłego wieku, nie przystaje kompletnie do współczesnych wymogów, będąc kamieniem u szyi kraju i jego gospodarki. Byłoby inaczej, gdyby wtedy w roku 1990 W. Bojarskiego nie słuchano i dokończono polski program jądrowy czyli elektrownie Żarnowiec i Klempicz, bo dziś ok. 20 % energii w Polsce produkowałyby w sposób bez-emisyjny reaktory jądrowe. Od tej energii nie byłoby opłat CO2.

Czy aby na pewno nadchodzi zmierzch energetyki jądrowej?

Wróćmy jednak do ciekawego bez wątpienia artykułu. Autor zaczyna od zalet energetyki jądrowej, po kolei je wyliczając jak: stabilność dostaw energii, mały rozmiar i znikomy wpływ na środowisko, wysokie bezpieczeństwo, dobra dostępność paliwa, także dostrzega możliwość redukcji kosztów budowy czy też docenia zdobycie kompetencji przez polskie firmy i tym samym wzrost innowacyjności gospodarki. Następnie wylicza skrupulatnie wady, przy których zalety mają zblednąć. Przyjrzyjmy się temu bliżej:

Już w pierwszych zdaniach wstępu do wyliczenia wad elektrowni jądrowej autor się myli, twierdząc, iż wygasa na świecie entuzjazm do tej technologii. Wygasł on bez wątpienia w kilku krajach europejskich, jak Niemcy czy Austria, co wiązałbym bardziej z ideologią i polityką niż ekonomią czy ochroną środowiska. Głównie jednak z wielkimi interesami i korupcją. Nie jest tajemnicą, że Kanclerz Schroder, szef SPD dostał od prez. Putina intratne stanowisko w rosyjskim koncernie Rosnieft, z wynagrodzeniem 600 tys dolarów/rok, w zamian za popieranie rosyjskich interesów w RFN, a głównie forsowanie masowego importu gazu ziemnego z Rosji, który znakomicie wpisuje się w Energiewende jako konieczne wsparcie OZE. Jak wiadomo przecież to właśnie SPD i Zieloni w Niemczech są za zamykaniem elektrowni jądrowych a bez nich nie można stworzyć koalicji rządzącej.

Oczywiście jest jeszcze kilka krajów, gdzie w sposób mglisty i niekonkretny zapowiada się stopniowe zamykanie energetyki nuklearnej. Są to np. Hiszpania i Szwajcaria, być może Belgia. Jednak terminy są odległe. W Hiszpanii to rok 2036. Przypomnę autorowi, że i w Szwecji swego czasu zapowiedziano zamknięcie wszystkich elektrowni jądrowych do 2010 roku. Po czym w czerwcu 2010 parlament szwedzki zmienił zdanie i uchwalił dalszy rozwój elektrowni jądrowych. Tak więc dzisiejsze zapowiedzi likwidacji atomu to nic pewnego i mogą się zmienić wraz ze zmianą rządu. Biorąc pod uwagę liczbę tych krajów, wyłącznie w Europie, trudno mówić o światowej tendencji.

Znacznie więcej jest jednak takich państw, które zamierzają atom rozwijać. Poza W. Brytanią i Francją są to praktycznie wszystkie kraje Europy Środkowo-Wschodniej (stanowisko Polski do wyjaśnienia). Również Rosja, Ukraina i Białoruś (właśnie trwa budowa). Na Węgrzech i w Bułgarii wkrótce się zacznie. Zamierzają posiąść tą technologię kraje, które nigdy jej nie posiadały jak Turcja (współpraca z Rosją i Japonią), czy kraje Zatoki Perskiej, a nawet Afryki – Egipt i RPA. W Azji za chwilę do atomowego klubu dołączy Bangladesz, będący wcześniej symbolem zacofania. Na potęgę atom zamierzają rozwijać Indie (10 reaktorów), w tym z wykorzystaniem napromieniowanego toru jako paliwa. W szybkim tempie włącza z powrotem do eksploatacji swoje reaktory i Japonia. Ekspansję światową w energetyce jądrowej rozwijają Korea Płd i Chiny. Chiny zamierzają właśnie w możliwie krótkim czasie zastąpić węgiel atomem. Nie widać zmierzchu atomu w Kanadzie czy USA, mimo, że tam jego opłacalność nieco spadła wobec wydobywania na ogromną skalę taniego gazu z łupków. Inwestować w atom zamierza też Argentyna.

Gdzie autor i inni przeciwnicy elektrowni jądrowych widzą światowe tendencje do rezygnacji z atomu? Fakty mówią co innego. Dziś działa na świecie 458 tych jednostek, a dalsze 60 jest w budowie.

Opóźnienia i kłopoty inwestycji to specyfika UE i USA

Wymienione przez autora problemy inwestorów na budowie elektrowni jądrowych jak niedotrzymywanie terminów i trzykrotne przekroczenia kosztów dotyczą dwóch prototypowych bloków jądrowych EPR. Już taki sam blok jądrowy w Chinach, później rozpoczęty, został oddany do użytku bez opóźnień. Koszty prototypów są zawsze dużo wyższe niż jednostek budowanych później, bo, jak autor sam wymienił, w grę wchodzi standaryzacja itp. Generalnie rzecz biorąc Europa zachodnia i USA mają problem z luką pokoleniową inżynierów mających doświadczenie w budowie tego typu obiektów czego absolutnie nie ma w Azji – Korea, Chiny, Japonia, a co za tym idzie tam buduje się planowo i bez przekraczania budżetu. Przykładowo, bez problemu poszła budowa Koreańczykom w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Podobnie większych problemów nie mają Rosjanie. EJ Ostrowiec na Białej Rusi powstaje w zasadzie planowo. Argument podany przez autora nie jest więc argumentem za zaniechaniem budowy elektrowni jądrowych w ogóle, ale co najwyżej wyborem odpowiednio doświadczonego partnera np z Azji, który elektrownie jądrowe buduje w sposób ciągły bez kilkudziesięcioletniej przerwy spowodowanej przyczynami polityczno-ideologicznymi.

Zadam więc retorycznie pytanie. Jeśli uważa się, że wysokie koszty inwestycji są powodem do jej zaniechania, to czy analogicznie nie należałoby zaniechać inwestycji w polskie autostrady i drogi ekspresowe, gdzie 1 km takiej nowej trasy kosztował u nas więcej niż np w Niemczech? Dlaczego nikt wtedy nie protestował by zaniechać takich inwestycji na rzecz kilkanaście razy tańszej zwykłej drogi z jedną jezdnią ruchu. Cóż, skoro taniej …… . Odpowiedź jest prosta. Nie było żadnego istotnego lobby ani grupy interesu, która na takiej zmianie zarabiałaby. Wręcz przeciwnie!

Wrócę jeszcze do kosztów energetyki jądrowej. Cieszę się, że autor przytoczył przykład brytyjskiej EJ Hincley Point i innych tamtejszych obiektów. W. Brytania jest dla nas przykładem jak nie należy postępować w energetyce. W latach 80 tych i 90 tych urynkowiono tam cały sektor, a rząd brytyjski odsprzedał swoje udziały. Rezultat był taki, że w Radach Nadzorczych przedstawiciel rządu był zawsze przegłosowany, przez członków tejże Rady reprezentujących prywatne egoistyczne interesy spółek czy innych podmiotów. Tak więc przeznaczano dużo pieniędzy na wypłaty dywidendy, a znikomą ilość na nowe inwestycje. Jeśli już, to wyłącznie takie o szybkiej stopie zwrotu czyli w praktyce najtańsze elektrownie gazowe. Te zaś mają niskie koszty inwestycyjne, ale produkują energię po wysokim koszcie zależnych od ceny surowca. Ceny energii w wyniku takiej polityki poszły w górę, a w kraju nasiliło się zjawisko ubóstwa energetycznego. Co gorsza energii zaczęło brakować gdy zaczęto wyłączać z eksploatacji stare elektrownie węglowe i jądrowe! W takiej to nieciekawej sytuacji z przysłowiowym nożem na gardle i groźbą blockoutów rząd brytyjski negocjował z EdF warunki budowy Hinkley Pointy. Nie mogły więc one być dla Zjednoczonego Królestwa dobre. Polski rząd natomiast będzie miał do wyboru spośród pięciu potencjalnych partnerów zainteresowanych budową polskiej elektrowni jądrowej, w dodatku w sytuacji dalece lepszej energetycznie niż w W. Brytanii. Wśród tych potencjalnych partnerów są konsorcja także z Korei i Japonii. Ale też francuski EdF, amerykański Westinghouse i kanadyjskie Candu z cieżko-wodną technologią. Każda informacja o kosztach polskiej elektrowni jądrowej będzie wyssana z palca, przed ujawnieniem propozycji w tej mierze ze strony potencjalnych wykonawców. Dopiero wtedy dowiemy się konkretów. Uruchomienie przetargu wymaga zaś jasnej decyzji rządowej pozytywnej dla atomu!

Jak już było powiedziane, koszty inwestycyjne w energetyce jądrowej można obniżyć Choćby poprzez gwarancję rządową na zaciągnięty na budowę kredyt. Rozwiązanie takie zmniejsza ryzyko, a to właśnie od stopnia ryzyka zależy oprocentowanie kredytu. W ten sposób mamy, jak podaje Min Energii dużą rozpiętość kosztów budowy, a tym samym cen energii z takiej elektrowni od 150 zł do 450 zł/ MWh. Również kształcenie kadr dla energetyki jądrowej wymaga jednoznacznej rządowej decyzji i dużej konsekwencji. Wtedy bowiem można się spodziewać, że ten właśnie kierunek kształcenia będzie wybierany. Trzeba pamiętać, że elektrownia jądrowa służy wszystkim przez 3 pokolenia. Tymczasem państwo polskie wydaje każdego roku lekką ręką sumy idące w dziesiątki miliardów zł na przywileje branżowe, wyłącznie aby zapewnić wygodne życie tylko niektórym! W energetyce zarówno źródła OZE jak i przemysł węglowy korzystały i korzystają z hojnej pomocy państwa, dotacji i preferencji. Dlaczego więc to jedynie energetyka jądrowa ma działać na zasadach czysto rynkowych? Dlaczego przynajmniej na etapie budowy nie powinna mieć prawa do jakiejś formy wsparcia?

Polskie firmy uczestniczą w budowie elektrowni jądrowych za granicą

Przejdźmy zatem do kwestii wycieku pieniędzy z Polski. W przeciwieństwie do polskich rządów, polskie firmy nie zasypiały gruszek w popiele jeśli chodzi o zdobywanie kompetencji z dziedziny energetyki jądrowej. Jest tych firm na polskim rynku już około 300. Oczywiście, jak słusznie zauważył autor, beton i stal mogłyby być polskie. Ale nie tylko. Elektrownia jądrowa to cała masa rur i zaworów, a te wyprodukować umiemy. Poza tym pomimo, że reaktor nie byłby polskiej produkcji, to pamiętajmy, że I Korea Płd zaczynała od ich importu a dziś jest wielkim producentem. Dlaczego Polska nie miałaby iść tą drogą?

To samo dotyczy turbin, czy ewentualnie przetwornic pary (w reaktorach wodno-ciśnieniowych). Ale istotne jest też co innego, czego nie można zastąpić niczym. Chodzi o wpływ jądrowej inwestycji na innowacyjność całej gospodarki. Standardy bowiem technologiczne I bezpieczeństwa w energetyce jądrowej są nieporównywalne z żadną inną gałęzią przemysłu. Energetyka jądrowa zarówno na etapie budowy, jak I w trakcie eksploatacji generuje nowe, trwałe miejsca pracy. Przykładowo blok jądrowy 1000 lub 1650 MW mocy to od 500 do 900 wysoko wykwalifikowanych specjalistów inżynierów I techników. Oprócz nich są i inne zawody np ochroniarze. Podczas budowy Żarnowca w szczytowym okresie w prace było zaangażowanych ok 6 tysi ecy osób, głównie z branży budowlanej. Gdyby nie przerwanie budowy zatrudnienie mogło dojść do 10 tysięcy. Wszystko w rejonie charakteryzującym się chronicznym wysokim bezrobociem. Ale przecież ci ludzie muszą się ubrać, gdzieś mieszkać i coś jeść, od czasu do czasu ostrzyć itp. A więc dodatkowa praca pojawia się i w hotelarstwie, gastronomii, fryzjerstwie itp. Tak więc jedno miejsce pracy bezpośrednio w energetyce jądrowej generuje dodatkowe i w innych zawodach. W budowie Żarnowca uczestniczyło ponad 70 polskich firm, huty, cementownie, ABB Zamech czy Cegielski. Były zamówienia i praca.

Prawda, że każde z konsorcjów budujących na świecie elektrownie jądrowe posiada łańcuch dostawców i podwykonawców. Tym niemniej polskie firmy zdołały dać się już poznać jako wykonawcy robót budowlanych i innych w Olkiluoto czy w innych miejscach. Teraz czas by spróbowały swych sił i na polskim podwórku. Zapewne najmniejszy ich udział byłby przy budowie pierwszego bloku jądrowego, wg oceny Ministra Energii ok 30 procent prac. Ale już przy drugim i trzecim udział ten śmiało może zwiększyć się do 50 – 60%.

Dodać tu trzeba, że i w przypadku budowy wiatraków wiele elementów włącznie z tymi najważniejszymi trzeba będzie importować z Niemiec czy Danii. Być może z Chin. To samo dotyczy fotowoltaiki. A inwestycje w OZE nie dają takiego impulsu innowacyjnego i technologicznej kultury jak energetyka jądrowa. Argument więc o ucieczce miejsc pracy za granicę nie wydaje się w przypadku energetyki jądrowej prawdziwy. Natomiast 6 bloków jądrowych, jakie zgodnie z planem miałyby zostać wybudowane, dadzą efekt skali i obniżą koszt jednostkowy. Zakładam, że wszystkie bloki zbudowane zostałyby w jednej technologii.

W ogóle autor zdaje się przenosić schorzenia sektora jądrowego z Europy Zachodniej wynikające z braku inwestycji przez kilkadziesiąt lat, na cały świat zwłaszcza na Azję. I nie ma tu racji.

Koszty OZE nie spadają

Autor sugeruje również, jakoby koszty energetyki jądrowej na świecie rosły a OZE zwłaszcza energetyki wiatrowej i słonecznej systematycznie maleją. Ciekawe stwierdzenie wobec astronomicznych i stale rosnących wydatków gospodarki i społeczeństwa niemieckiego na odnawialny sektor. Wydatki te rocznie dochodzą już do 30 mld euro (2017). Główna ich część przypada na dostosowanie sieci przesyłowych do bardzo niestabilnej zmiennej pracy energetyki wiatrowej i słonecznej. Sieci te mają przesyłać energię z północnych Niemiec, mających nieco lepsze warunki wietrzności, do południowych Niemiec gdzie są one bardzo słabe. Zaiste, przeczy to całkowicie tezie, że rozwój energetyki wiatrowej i słonecznej umożliwia zaoszczędzenie na inwestycjach w sieci przesyłowe (energetyka rozproszona). Jest wręcz przeciwnie! Sieć ta musi być dostosowana do przenoszenia obciążeń przekraczających pięciokrotność średniej mocy wydzielonej w ciągu roku.

Jak więc widać, obniżenie kosztów OZE wynikające z efektu skali – produkcja turbin wiatrowych i paneli fotowoltaicznych, budowa wiatraków itp, nie przekłada się w żadnym razie na obniżenie całości kosztów w systemie energetycznym wynikających z dużego procentowego udziału energii wiatru i słońca. Autor sam zresztą zauważa, iż przy rezygnacji z energetyki jądrowej i oparcia całego systemu w 60, czy 70% na OZE, koszt energii może wzrosnąć! Istotnie, stawiające na OZE Niemcy mają najwyższe ceny energii dla indywidualnych odbiorców w Europie. Zaś dla przemysłu ceny energii są niższe tylko dlatego, że państwo silnie je dotuje.

Rozwój OZE to dodatkowy import gazu na wielką skalę

Autor wspomina o tym mimochodem, ale przy braku technologii opłacalnego magazynowania energii na wielką skalę pozostaje wsparcie OZE przez spalanie biomasy i elektrownie gazowe. Nie wchodzi w temat na tyle głęboko, by stwierdzić, że w układzie gaz ziemny – słońce – wiatr na lądzie aż 3/4 energii w ciągu roku pochodzić będzie ze spalania gazu właśnie! Elektrownie wiatrowe i fotowoltaika nie uzupełniają się, jak pokazuje poniższy wykres produkcji energii w Niemczech na początku grudnia, ponieważ mamy bardzo długie okresy, gdy nie da się korzystać ani z wiatru ani ze słońca:

Elektrownia gazowa 1000 MW pracująca w sposób ciągły zużywa w ciągu roku aż miliard metrów sześciennych gazu. Emituje przy tym połowę tej ilości CO2, co analogiczna elektrownia węglowa. Emituje też tlenki azotu. Biorąc pod uwagę cenę 1000 metrów sześciennych gazu, po jakiej Polska go sprowadza, już samo paliwo do takiej elektrowni to w ciągu roku koszt 380 mln dolarów USA. I tak to właśnie wygląda. Inwestycja w samą elektrownię względnie mała, ale potem cały okres pracy elektrowni bardzo drogo! Odwrotnie niż w przypadku atomu.

Autor jest przeciwny dużemu udziałowi biomasy przy wsparciu źródeł wiatrowych i słonecznych. Zgadzam się z nim, właśnie ze względu na ochronę powietrza jest to niewskazane. Ale przy wysokiej cenie gazu ziemnego, a taniej nie będzie, bo dywersyfikacja dostaw nie oznacza wcale niższej ceny, każdy chce zarobić, jest to po prostu nieuniknione. Niemcy częściowo dywersyfikują gaz spalaniem węgla brunatnego, trując na potęgę i niszcząc swój kraj nowymi odkrywcami. Już zresztą oglosili, że nie wypełniają swoich celów emisyjnych do 2020 roku, mimo nakładów na OZE, jakich Polska nie ma i śmiem twierdzić, że długo mieć nie będzie!

Sprytne pominięcie przez autora sytuacji energetycznej w Niemczech oraz podanie cen produkcji prądu z różnych źródeł właśnie w USA jest jak sądzę celowym inteligentnym zabiegiem. Ponieważ wykres nie uwzględnia w ogóle dotacji do OZE  bez których nie może się ona zupełnie  rozwijać o czym  świadczy wykres:

Jak widać z wykresu – zielony kolor to lata, gdy dotacje zostały radykalnie zmniejszone. Bez subsydiów i to dużych, energetyka wiatrowa i słoneczna nie będzie się rozwijać. Zupełnie inne koszty są tu podawane dla decydentów i polityków, gdy trwa staranie o subwencje, a zupełnie inne w mediach opinii publicznej. Zakłamanie na całego. 

Energia z układu OZE – gaz jest tym tańsza, im tańszy surowiec gaz ziemny. Tymczasem w USA akurat trwa łupkowa rewolucja, a złoża gazu umiejscowione są tak, iż niewielka ilość wierconych otworów pozwala wydobywać go na powierzchnię metoda szczelinowania bardzo tanio. Są to więc zupełnie inne relacje cenowe niż w Europie, gdzie wprawdzie gaz łupkowy występuje, ale metoda szczelinowania jest znacznie mniej opłacalna. Polska nie ma szans na tani gaz ziemny jak ten w USA. Aż do wynalezienia zupełnie innej metody jego wydobycia.

Polityczna korupcja i trzęsienia ziemi, ale czego ma to dowodzić?

Dalej autor prowadzi dość długie dywagacje o fałszowaniu raportów w Japonii przez tamtejszą firmę TEPCO. Tylko czego ma to dowodzić? Do zdarzenia polegającego na tym, że fala Tsunami zalała pompy tłoczące wodę do chłodzenia elektrowni doszło raz na dziesiątki lat działania szeregu elektrowni jądrowych w tym kraju, i przy częstych trzęsieniach  ziemi, przy czym w wyniku promieniowania nie zginął nikt, a dwie osoby, pracownicy elektrowni, straciło życie w wyniku urazów mechanicznych spowodowanych falą Tsunami. Tymczasem to samo trzęsienie ziemi zabiło poza terenem elektrowni 20 tys ludzi. Gdyby w miejsce starego obiektu budowanego jeszcze w latach 70 tych w Fukushimie była taka jak ta co ma powstać w Polsce, czyli lll generacji, nie stało by się absolutnie nic. Posiada ona bowiem kopułę wokół  reaktora o podwójnych ścianach i zbrojeniu 550 kg/metr sześc. Dla porównania wojskowy bunkier ma tylko 130 kg/metr sześcienny, a także pasywne systemy bezpieczeństwa, działające niezależnie od woli człowieka. Reaktor byłby wygaszony i schłodzony wodą w ciągu 72 godzin od wygaszenia, której obieg byłby wymuszony za pomocą praw naturalnych (różnica ciśnień, różnica gęstości wody, siła grawitacji). Wszystkie elektrownie jądrowe przeszły od tego czasu odpowiednie streszczenie testy, mające sprawdzić bezpieczeństwo ich pracy. Energetyka jądrowa zainwestowała w bezpieczeństwo, inne dziedziny gospodarki nie, a przecież katastrofa w zakładach chemicznych w Indiach w 1984 roku zabiła 20 tysięcy ludzi. Czy zatem ktoś dziś w Polsce postuluje zamykanie zakładów chemicznych?

Możliwość poważnej awarii w elektrowni jądrowej jest tak znikoma, a jej ewentualne skutki tak ograniczone, że strefa bezpieczeństwa wokół elektrowni została ograniczona zaledwie do 800 metrów. W bezpośrednim jej sąsiedztwie zatem mogą mieszkać ludzie i rozwija się turystyka. W przypadku energetyki wiatrowej sprawa nie jest tak oczywista, o czym świadczą liczne protesty mieszkańców okolic farm wiatrowych narzekających na hałas i infradźwięki powodujące złe samopoczucie. Stąd wzięła się ustawa odległościowa 10 razy wysokość wiatraka.

Dywagacje polityczne autora są rzeczą bardzo drobną wobec korupcji politycznej Kanclerza Schroedera głównego zwolennika Energiewende w Niemczech, klienta Władimira Putina i bliskiego jego przyjaciela. Wiadomo, dlaczego SPD jest przeciw elektrowniom jądrowym. Czy też jawnej działalności wymierzonej w rozwój energetyki jądrowej na terenie Polski fundacji niemieckiej Heinrich Boell Stiftung, będącej finansowaną nie przez jakieś osoby prywatne, ale przez rząd niemiecki z niemieckiego budżetu federalnego. W jakimś celu oczywiście! 

Energetyka jądrowa a bezpieczeństwo:

Jakie jest prawdopodobieństwo katastrofy w nowoczesnej elektrowni jądrowej? Mimo pasywnych systemów bezpieczeństwa? Raz na 360 mln lat? No dobrze pofantazjujmy. Największa jaka może być, czyli stopienie rdzenia nie spowoduje nawet konieczności ewakuacji ludzi z domostw położonych w pobliżu elektrowni. Jeśli ktoś się boi, niech raczej przygotuje się na inwazję agresywnej obcej cywilizacji na naszą planetę, zbuduje sobie schron czy coś podobnego! Bo prawdopodobieństwo takiego zdarzenia choć znikome jest wyższe od prawdopodobieństwa stopienia rdzenia w elektrowni. I niech raczej nie wsiada już do auta, bo prawdopodobieństwo że zginie na drodze, jest tysiące razy większe! Naprawdę, możemy dojść do absurdu!

W Polsce pierwszy reaktor jądrowy zbudowano w Świerku pod Warszawą w 1958 roku. W 1974 roku zbudowano reaktor Maria, pracujący do dziś. Były okresy, że działało tam kilka reaktorów. O tym fakcie nawet mało kto wie nawet w Otwocku czy Warszawie położonej niedaleko. To dlatego że nigdy nie doszło do groźnych incydentów nie mówiąc o katastrofach. To najlepiej świadczy o polskiej kadrze naukowej, której kilka pokoleń w Świerku pracowało zdobywając doświadczenie. Dziś Polska produkuje molibden, eksportując go na całą Europę. Wykorzystywany jest on głównie w medycynie. 

Jeśli ktoś ma kompleksy niższości wobec innych nacji, to kompleksy są uleczalne. Tylko że czyjeś kompleksy nie powinny decydować o rozwoju energetyki. Jeśli ktoś będzie stale powtarzał, że mu się nie uda, to faktycznie mu się nie uda i będzie nieudacznikiem.

Energii nie wolno marnować, ale jej zużycie i tak znacząco wzrośnie

Efektywność energetyczna? Owszem, energii nie wolno marnować. Trzeba inwestować w ocieplanie budynków czy energooszczędny sprzęt. Ale prawdą też jest, że dziś przeciętny mieszkaniec Polski zużywa na głowę w ciągu roku o połowę mniej energii elektrycznej niż mieszkaniec Europy Zachodniej, a cztery razy mniej niż mieszkaniec Skandynawii. Jest to energetyczne ubóstwo i cywilizacyjne zacofanie. Należy się tego raczej wstydzić niż to eksponować, jako że w tej strefie klimatycznej ilość energii zużywanej na mieszkańca jest duża, szczególnie na ogrzewanie. Jeśli nie zużywa się energii elektrycznej, to grzeje się w prymitywnych węglowych piecach zatruwając na potęgę powietrze, czego skutki czujemy w każdym sezonie grzewczym. Energetyczne ubóstwo to zacofanie, ale też ciężkie choroby i wysoka śmiertelność. 

W latach 90 tych nie było w Polsce telefonów komórkowych. Dziś ma je praktycznie każdy, a trzeba przecież je ładować. Ba, jest cała masa smartfonów, laptopów, komputerów i innych urządzeń elektronicznych. Będzie ich jeszcze przybywać, więc zużycie energii mimo mniejszego jednostkowego zużycia sumarycznie będzie rosła. Dojdzie jeszcze i elektromobilność. A latem klimatyzacja w biurach i mieszkaniach. Tym więcej, im więcej upałów. Szacunki wzrostu zużycia energii do 240 TWh w 2030 roku w porównaniu z 170 TWh dziś są i tak bardzo ostrożne! Nie ma szans na tym etapie, byśmy się szybko rozwijali bez znacząco większego niż dziś wykorzystania energii elektrycznej. Potrzebujemy więc, by ta energia była tania i łatwo dostępna. Jeśli będzie droga, nigdy nie zbudujemy konkurencyjnej gospodarki.

Pozwólmy na rozwój atomu w Polsce, nie pozwólmy na kolejny monopol

Reasumując, stawiam wniosek całkowicie odwrotny do tego postawionego przez Marcina Popkiewicza. Energetykę jądrową należy w Polsce rozwijać, jako że jest ona nieodłączną częścią cywilizacyjnego rozwoju naszego państwa. Należy się spieszyć, bo ilość rozpoczynanych nowych inwestycji w energetykę jądrową rośnie, zwłaszcza poza Europą, co grozi tym że później istotnie trudniej znaleźć wykonawcę. Pamiętajmy przy tym, że przyszłością energetyki jest opanowanie reakcji syntezy ok sześć razy bardziej wydajnej od rozszczepienia jąder atomu uranu. Ale te skomplikowaną technologię, dającą ogromną przewagę nad krajami jej nie posiadającymi, opanują kraje które wcześniej rozwijały energetykę jądrową. Te które tego nie robiły, nie będą mieć kadry o odpowiednich kompetencjach i kwalifikacjach. Będą więc energetycznym trzecim światem.

Kamieniem węgielnym walki z energetyką jądrowa w Polsce i na świecie jest konkurencja na rynku i chęć wyeliminowania metodami politycznymi potencjalnego rywala! Ale konkurencja jest dźwignią rozwoju. Bez niej branże, które zdobyły monopol pogrążają się w zastoju. Jeśli lobbyści z branży OZE istotnie wyeliminują konkurencję ze strony atomu, zdobywając monopol na rozwój energetyki, nie będzie motywacji do intensywnych prac nad efektywnymi magazynami energii. Bo po co? Skoro to co jest jakoś działa niezagrożone? Po co więc łożyć pieniądze na dalsze badania skoro można je przejeść?

Rozwój wielotorowy energetyki, jaki pan Popkiewicz neguje, jest dużo rozsądniejszy i bezpieczniejszy z punktu widzenia społeczeństwa. Jeśli nie będzie przełomu w magazynowaniu energii to mamy atom! Mamy więc energię. Słabością systemu energetycznego i to wielka słabością jest monopol nośników energii. Jakikolwiek monopol. A taki postuluje w praktyce Marcin Popkiewicz wielu innych zwolenników OZE. Z monopolem, tyle że węglowym mieliśmy do czynienia dotąd. I chcemy z niego wyjść!

Na zakończenie mam smutną refleksje. Prywata i stawianie jej wyżej niż dobro publiczne stało się zgubą naszego kraju w XVlll stuleciu i bardzo przeszkadza w rozwoju i dziś! Lepiej niech każda z branż w energetyce (węgiel, OZE, atom) skupi się na własnym rozwoju, przy podziale ogólnokrajowych środków na ten cel, niż na próbie utrącenia i blokowania konkurencji i zagarnięcia wszystkich środków tylko dla siebie. Takie działanie to właśnie współczesna prywata, niezależnie, jaką ideologią i jakimi hasłami się ją obuduje!