Górnicza strona społeczna nie lubi próżni. Główne organizacje wysłały właśnie pismo do premiera Mateusza Morawieckiego, w którym żądają pilnego spotkania – w przeciwnym razie odbędą się protesty – w sprawie sytuacji branży węgla kamiennego. Ich zdaniem wiarygodność nadzorującego kopalnie Jacka Sasina się wyczerpała – pisze Karolina Baca-Pogorzelska, współpracownik BiznesAlert.pl.
Daleko od ideału
Czytając w czwartek list górniczych związków zawodowych nie mogłam się oprzeć wrażeniu – znowu? W skrócie – albo premier się spotka, albo będzie dym, bo minister Sasin nie daje rady, a sytuacja kopalń węgla kamiennego jest – delikatnie mówiąc – daleka od ideału. To, że jest daleka od ideału wiadomo przynajmniej od roku, a nawet dłużej. Według ARP na koniec maja na zwałach polskich kopalń zalegało 7,4 mln ton niesprzedanego węgla (a do tego trzeba doliczyć zapasy elektrowni). W okresie styczeń maj z kolei produkcja energii elektrycznej z węgla stanowiła 70 procent produkcji ogółem. Średnia cena zbytu tony węgla ogółem w okresie styczeń – kwiecień z kolei wyniosła 329,93 zł i rok do roku spadła o dziewięć procent.
Spadek zużycia węgla przełożył się też – nareszcie – spadek jego importu. I tak przez cztery pierwsze miesiące tego roku do Polski przyjechało 3,3 mln ton paliwa z zagranicy wobec 5,9 mln ton w analogicznym okresie 2019 roku. Ale polska sprzedaż jakoś mocno się nie odbiła, choć w maju nareszcie kopalnie sprzedały więcej niż wydobyły zmniejszając odrobinę zwały (wydobycie 3,2 mln ton, sprzedaż 3,5 mln ton). Oczywiście koronawirus zrobił w branży węglowej swoje, warto przypomnieć, że część kopalń rzez trzy tygodnie teoretycznie stała (praktycznie minimalizowała pracę, bo zwały by w końcu się przesypały), ale jak na razie trwa doraźne łatanie dziury, a systemowego planu nie ma. Nie mam nawet pretensji do samego ministra Sasina, który na górnictwie po prostu się nie zna
Tyle tylko, że angażowanie premiera też niewiele da (poseł ze Śląska) i nie dlatego, że się na górnictwie nie zna, ale z pustego i Salomon nie naleje. A tu przede wszystkim trzeba znowu się zastanowić, jak w tej górniczej studni bez dna wybrnąć z kłopotów finansowych. Oczywiście, można wymienić ministra Sasina i uspokoić nastroje. Tylko personalna zabawa w kotka i myszkę naprawdę niewiele da. Co bowiem dało zwolnienie pod koniec marca wiceministra aktywów państwowych Adama Gawędy? Podpowiem. Nic.
Dlatego kolejne zapowiedzi związkowców o protestach, których od 2015 roku ani razu nie dotrzymali traktuję kompletnie niepoważnie. I nie dlatego, że nie pamiętam na co ich stać, albo za ich zadymami tęsknię, ale dlatego, że wiem, iż to tylko takie pohukiwanie na pokaz. Górnicze związki są w znakomitej komitywie z PiS, czego wcale nie ukrywają i nie wystąpią przeciwko obozowi rządzącemu, bo mają pełną świadomość tego, że gdyby nie jego decyzje, to po upadku Kompanii Węglowej połowa polskiego górnictwa, mówiąc kolokwialnie, zostałaby zaorana. Nikt normalny bowiem patrząc rynkowo nie wpakowałby kilku miliardów złotych w Polską Grupę Górniczą mając pełną świadomość tego, że nigdy tych pieniędzy nie zobaczy. A energetyka et consortes wpakowali. Bo im kazano.
Czy teraz jeszcze można komuś kazać? Nie wiem, pewnie tak. Ale o skali problemów świadczy wyciągnięcie ręki po pomoc z tarczy antykryzysowej przez Jastrzębską Spółkę Węglową. Tę samą, w której były prezes Daniel Ozon uparł się kilkanaście miesięcy temu na utworzenie funduszu stabilizacyjnego 1,9 mld zł na trudne czasy (to ten sam, którego potem wyrzucili, a teraz nie dostał absolutorium). To ta sama JSW, której wyprowadzeniem na prostą tak chwalił się PiS. O ile jednak jestem w stanie uwierzyć, że Jastrzębska sobie poradzi (wiewiórki donoszą, że być może z nowym prezesem, którego nazwisko może być dla wielu zaskoczeniem), tak w Polską Grupę Górniczą wierzę coraz mniej. I zmiana prezesa (imię raczej pozostanie bez zmian jeśli do niej dojdzie) też niewiele raczej wniesie. Tu potrzeba radykalnych cięć, które obecny zarząd zresztą również sugerował. No ale tu wracamy do punktu wyjścia – na to zgody związków zawodowych nie będzie. One bowiem chcą zjeść ciastko i mieć ciastko (proszę pamiętać, że każda kopalnia czy nawet ruch zakładu wydobywczego mniej to potężne cięcia oddelegowań).
Tak więc jeszcze raz Panowie pytam Was. Grozicie, czy obiecujecie? Bo jak zawsze macie duże oczekiwania, tymczasem gorzej z położeniem propozycji na stół. A przecież chyba znacie się na górnictwie, nieco lepiej niż politycy?
Górnicze związki domagają się spotkania z premierem m.in. w sprawie sytuacji PGG