Baca-Pogorzelska: Trump dobije polski węgiel?

6 czerwca 2017, 07:30 Energetyka

– Gdy Stany Zjednoczone odwracają się od paryskiego porozumienia, Polska, organizator kolejnego takiego szczytu klimatycznego, im przyklaskuje. Ale kij ma dwa końce i może się okazać, że właśnie strzelamy sobie w stopę – pisze Karolina Baca-Pogorzelska z Dziennika Gazety Prawnej.

Donald Trump, fot. flickr.com/GageSkidmore

Paryż to piękne miasto. Być może Donald Trump, prezydent Stanów Zjednoczonych nawet docenia urok francuskiej stolicy. Nie docenił jednak urody podpisanego tam w 2015 r. porozumienia klimatycznego. Czy w jego opinii było za mało klimatyczne, czy może za bardzo – to zostawmy. Jednak odżegnanie się USA od odwrotu od paliw kopalnych jest jednak olbrzymią woltą.

Stany Zjednoczone same w zasadzie pogrążyły swój przemysł węglowy, gdy rozpoczęła się tam rewolucja łupkowa. Gaz łupkowy, który w Polsce jak na razie pozostał tylko marzeniem, całkowicie przestawił tam energetykę na inne tory. Gazowe. Paliwo z łupków okazało się tak tanie, że wyparło z rynku najtańszy dotychczas węgiel. Ten zalał światowe rynki obniżając dramatycznie cenę surowca. To poniekąd stało się gwoździem do trumny polskiego sektora węglowego, który generuje bardzo wysokie koszty, co z kolei sprawia, że nasze paliwo po prostu nie jest konkurencyjne.
Patrząc na to, co działo się w poprzednich latach należałoby się więc naprawdę dobrze zastanowić nad radością z decyzji Trumpa. Oczywiście można sobie wyobrazić sytuację, w której po tej decyzji Unia Europejska odpowiadająca za ok. 10-11 proc. światowej emisji CO2 spuszcza z tonu i zajmuje się swoimi problemami. Ale można też wyobrazić sobie sytuację, w której ta sama UE lubiąca klimatycznie wychodzić przed szereg jeszcze bardziej radykalizuje swoje podejście do ochrony klimatu.

Podczas gdy Polska dostaje białej gorączki na propozycje z pakietu zimowego, czyli propozycje nowych dyrektyw energetycznych zakładających m.in. maksymalną emisję CO2 w energetyce na poziomie 550 g/ kWh (tyle są w stanie emitować bloki gazowe, a nie węglowe), UE może jeszcze bardziej się spiąć i pokazać, że „bo jak nie my, to kto”.

Polska upatruje w decyzji Trumpa szansy obrony węgla jako taniego, acz brudnego, podstawowego paliwa energetycznego. Bo je mamy – jesteśmy przecież największym w UE i drugim co do wielkości w Europie producentem „czarnego złota”. Sęk w tym, że Amerykanie są drugim co do wielkości producentem tego paliwa na świecie (po Chinach), wydobywają ponad 10 razy więcej węgla niż my (nawet po upadku takiego giganta jak Peabody) i mają znacznie niższe koszty produkcji, bo połowa ich kopalń to tańsze odkrywki. A u nas węgiel kamienny wydobywa się wyłącznie głębinowo, na dodatek coraz głębiej (najgłębsza kopalnia to Budryk, 1290 m w głąb ziemi). Co to oznacza?

Jeżeli Stany Zjednoczone faktycznie przeproszą się z paliwami kopalnymi, w tym oczywiście z węglem, jego produkcja w tym kraju znowu się zwiększy. A to oznacza, że podaż wzrośnie, a cena – jak zwykle w takiej sytuacji – znowu spadnie. A trzeba zauważyć, że o ile w przypadku węgla koksowego (baza do produkcji stali) ceny ostatnio szalały, tak w przypadku węgla energetycznego „szału nie ma” – kolokwialnie mówiąc. Jeśli więc cena energetycznego znowu by spadła na światowych rynkach, to nasze kopalnie, które powolutku odbijają się od dna, znowu zaczęłyby mieć gigantyczne problemy. Zwłaszcza, że obniżanie kosztów produkcji idzie im dość opornie.

Z tego powodu chociażby, skoro jesteśmy w trakcie pierwszej od lat tak dużej reformy sektora węglowego, radość z decyzji Trumpa powinna być jednak nieco lepiej przemyślana. Zwłaszcza, że w 2018 r. to Polska będzie gospodarzem COP – szczytu klimatycznego ONZ. Odbędzie się on w Katowicach, sercu Ślaska i sercu polskiego górnictwa. A gdy słyszę, że będziemy tam promować polski węgiel, to mam jednak wrażenie, że wylądowałam w Matriksie.