KOMENTARZ
Mariusz Dąbrowski*
Współpracownik BiznesAlert.pl
Popularność Państwa Środka zyskuje w Polsce coraz większą dynamikę. Niekoniecznie w mediach mainstreamowych, ale na pewno w Internecie. Zjawisko to jest o tyle ciekawe, że najbardziej zafascynowani Chińską Republiką Ludową wydają się być ludzie o prawicowych poglądach, co kilkanaście, czy nawet kilka lat temu było raczej nie do pomyślenia. W każdym razie nastąpił duży zwrot, połączony z wyidealizowanym obrazem Chin, szczególnie w sferze gospodarczej. Chiny z początku XXI wieku stały się podobnym symbolem jakim jeszcze niedawno cieszyła się XIX-wieczna Ameryka, mimo że oba systemy mają niewiele ze sobą wspólnego. Co ciekawe, wiele osób uwierzyło w chińską wolność gospodarczą, chociaż trudno jest nie zauważyć, że każdy większy podmiot kontrolowany jest tam przez państwo, zwłaszcza gdy działa globalnie. Niemniej jednak kraje odnoszące sukcesy gospodarcze, a Chiny taki sukces odniosły, są często przedmiotem fascynacji.
Na uwagę zasługuje imponujący wzrost gospodarczy. Od czasu zainicjowania reform rynkowych przez Deng Xiaopinga w 1978 r. do wyboru Xi Jinpinga na sekretarza generalnego Komunistycznej Partii Chin w 2012 r., realny produkt krajowy brutto rósł średnio 9,4% rocznie. Obecnie PKB rośnie w tempie poniżej 7% i wraz z rozwojem sektora usług, w którym znacznie trudniej jest podnosić produktywność niż w przemyśle, tempo to najprawdopodobniej będzie maleć. Tak długi okres dynamicznego wzrostu można tłumaczyć m.in. stosunkowo późnym startem i dzięki temu znacznie wyższym poziomem pułapek rozwojowych niż miały inne kraje azjatyckie. Gdyby zamienić w czasie Chiny na Koreę Południową, czy Japonię, to ten, kto zacząłby najpóźniej, miałby najwięcej przestrzeni do dynamicznego wzrostu.
Perspektywa historyczna
Historycznie, do XIX wieku, największymi gospodarkami świata były Chiny i Indie. Dwa wieki temu chiński udział w globalnym PKB wynosił 33%, czyli mniej więcej 2 razy tyle co obecnie. Jeśli uznać, że wiek XIX i XX były wyraźnym odchyleniem na korzyść Zachodu, to Chiny zapewne powrócą na pozycję światowego lidera pod względem wielkości gospodarki. Ale sama wielość PKB, szczególnie jeśli ma się dużo ludności, jeszcze nic nie oznacza. Podobnie, jak klub piłkarski, który obraca dużymi kwotami, wcale nie musi wygrywać Ligi Mistrzów, zwłaszcza że najlepiej opłacani zawodnicy grają gdzie indziej. Patrząc na słynne badania Angusa Maddisona, na przestrzeni ostatnich 500 lat, przeciętny Chińczyk był biedniejszy od przeciętnego mieszkańca Europy Zachodniej i mało prawdopodobne, iż to się szybko zmieni. Niemniej jednak, należy podkreślić, że – według metodologii Credit Suisse – w Chinach jest już około 110 mln osób należących do klasy średniej.
Wybitny brytyjski historiozof, Arnold Toynbee, napisał kiedyś, że podboje zachodnich armii i rządów nie były ani tak rozległe, ani tak gruntowne jak podboje zachodnich fabrykantów i techników. Zatem to sfera gospodarcza jest punktem wyjścia do światowej dominacji, o czym boleśnie przekonał się Związek Radziecki. Silna armia ma znaczenie, ale było ono znacznie większe w czasach gospodarki agrarnej, kiedy terytorium było czynnikiem ograniczającym rozwój. Na przykład Japonia na początku XVIII wieku, z tego powodu, przestała się rozwijać i Japończycy przez około 150 lat walczyli z ograniczeniami swojego środowiska, aż cały system społeczno-gospodarczy legł w gruzach, gdy tylko ponownie zetknęli się z potęgą Zachodu. Doszło wówczas do restauracji władzy cesarskiej, ale najważniejsze było stworzenie przestrzeni do dalszego rozwoju poprzez industrializację.
Reformy rolne, a następnie przechodzenie z rolnictwa do przemysłu, stanowiły punkt zwrotny w historii gospodarczej Japonii, Korei Południowej i Chin. Jednak świat najbardziej odczuł ich politykę proeksportową, która w przypadku Japonii i Korei Południowej była kwestią strategiczną, ponieważ oba kraje musiały eksportować, aby mieć środki na import żywności i surowców energetycznych. Owa polityka okazała się na tyle skuteczna, że w pewnym momencie pojawił się nowy dylemat – co zrobić z nadwyżkami kapitału, żeby nie zdestabilizować rynku wewnętrznego? Rozwiązaniem stała się pomoc rozwojowa (korzyści polityczne) i bezpośrednie inwestycje zagraniczne (korzyści gospodarcze). Chiny dzięki temu mogły powołać Azjatycki Bank Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB) oraz ogłosić koncepcję „Jednego pasa, jednej drogi”, ale o tym w dalszej części tekstu.
Potęga idei
Powojenny azjatycki cud gospodarczy nie byłby możliwy, gdyby nie idee, które narodziły się między 1890 r. a 1920 r. w Stanach Zjednoczonych. Najważniejsze było naukowe zarządzanie Fredericka Taylora i późniejsze koncepcje oparte na tayloryzmie, jak zarządzanie jakością Edwardsa Deminga, czy słynna droga Toyoty. Guru zarządzania, Peter Drucker, uważa że żadna inna filozofia amerykańska nie opanowała świata w takim stopniu jak tayloryzm. Dzięki niej III Rzesza stała się potęgą w krótkim czasie, Stany Zjednoczone szybko podniosły się po Pearl Harbor, a kraje Azji Wschodniej dokonały tzw. cudu gospodarczego. Nawet Lenin, obok dzieł Marksa, czytał „Zasady naukowego zarządzania” Taylora. Pokazuje to, że Stany Zjednoczone stając się globalną potęgą rozwijały wcześniej koncepcje, które opanowały świat. Powstaje pytanie, czy obecne Chiny są w stanie zaoferować idee podobnego kalibru, czy też świat nadal będzie korzystać z amerykańskich podręczników, nie zawsze pasujących do innych kultur?
Niemniej jednak Chiny zbliżają się do Stanów Zjednoczonych, ale czym innym jest gonić lidera, a czym innym zająć jego miejsce. Podobnie jest w sporcie, łatwiej jest gonić lidera niż utrzymać prowadzenie, przekonali się o tym Japończycy na przełomie lat 80. i 90. XX wieku. Chiny – poza kilkoma wyjątkami – wciąż są daleko za światową czołówką krajów, które potrafią wytwarzać i eksportować produkty wymagające dużych nakładów wiedzy. Pod względem udziału wartości dodanej przemysłu krajowego w eksporcie towarów – mimo dużego skoku – wciąż są daleko za Stanami Zjednoczonymi i Japonią. Poza tym, Chiny muszą zmierzyć się z demograficznymi efektami polityki jednego dziecka, która z jednej strony pozwoliła milionom Chińczyków wyjść szybciej z ubóstwa, ale z drugiej strony będzie dużym obciążeniem w przyszłości. Kiedy Chiny rozpoczynały reformy rynkowe w końcówce lat 70. XX w., na jednego emeryta przypadało 7 osób pracujących. Obecnie jest to około 5,5 osoby, a w 2035 r. będą to zaledwie 2 osoby. Żeby ratować sytuację, władze Komunistycznej Partii Chin postanowiły skończyć z polityką jednego dziecka. Pytanie, czy nie za późno?
Kluczowe koncepcje
Chiny próbują różnych możliwości podkreślenia swojej pozycji na scenie światowej. W ostatnich latach najgłośniejsza jest koncepcja „Jednego pasa, jednej drogi”, czyli Nowy Jedwabny Szlak, który jest umowną nazwą szlaków lądowych i morskich wychodzących z chińskich miast w kierunku zachodnim. Polskę, z oczywistych względów, najbardziej interesuje szlak kolejowy łączący Chiny z Unią Europejską. W pewnym sensie jest to odgrzewany kotlet, ponieważ szlaki morskie istnieją od stuleci, a szlak kolejowy też istnieje od dawna. Co najwyżej można poprawić lub rozbudować dotychczasowe połączenia oraz starać się utrzymywać poprawne relacje z krajami leżącymi wzdłuż istniejących tras. Jednym z argumentów za szlakiem lądowym jest dywersyfikacja szlaków morskich kontrolowanych przez Stany Zjednoczone. Ale czy taka dywersyfikacja jest w rzeczywistości możliwa? Obecnie mniej więcej 1/30 eksportu chińskiego do Unii Europejskiej trafia drogą lądową i jest raczej mało prawdopodobne, że pozostałą część da się skutecznie zdywersyfikować. Przemawia za tym rachunek ekonomiczny.
Nie oznacza to, że szlak kolejowy z Chin do Unii Europejskiej nie ma sensu, ponieważ prywatni przedsiębiorcy rozwijali go zanim prezydent Xi Jinping ogłosił koncepcję Nowego Jedwabnego Szlaku. Tyle, że robiły to głównie firmy z branży elektronicznej, dla których stosunek ceny transportu do wartości i wagi towaru – oraz czas przejazdu – miały ekonomiczny sens. Zatem jest to odpowiedni projekt dla stosunkowo nielicznej grupy towarów, a kluczowym momentem w jego rozwoju było powstanie unii celnej między Rosją, Kazachstanem i Białorusią. Pozwoliło to zredukować czas tracony na granicach w państwach położonych między Chinami a Unią Europejską. Koncepcja „Jednego pasa, jednej drogi” ma wymiar bardziej geopolityczny niż gospodarczy i to stanowi jej największą słabość, ponieważ ostatecznie handel sprowadza się do zarabiania pieniędzy.
Kolejnym projektem geopolitycznym, ważnym dla Polski, jest powołanie w 2012 r. grupy 16+1, złożonej z europejskich państw będących w przeszłości częścią bloku komunistycznego i Chin. Inicjatywa ta jest pewnego rodzaju przeciwwagą dla Rosji, co akurat wcale nie musi być złe dla Polski, ale akcja zazwyczaj rodzi reakcję i w tym przypadku może dojść do zbliżenia niemiecko-rosyjskiego, co w historii naszego kraju było zawsze dużym wyzwaniem. Warto mieć na uwadze, że Pekin nigdy nie ufał Moskwie i dlatego Chińczykom zależy na współpracy w ramach tej inicjatywy. Potwierdzeniem tej tezy mogą być wydarzenia z roku 2014, gdy premier Ewa Kopacz, jako jedyny szef rządu z grupy państw 16+1, nie pojawiła się na III szczycie w Belgradzie. Wówczas Pekin przyjął to z dużym niesmakiem, ale nie obraził się, bo Polska jest kluczowa w tym projekcie. Chiny boją się okrążenia, a leżąca na północy Rosja jest niepewna, bo prowadzi dość intensywne rozmowy z Japonią, głównym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych w Azji Wschodniej. Na uwagę zasługuje fakt, że premier Abe prawie dwa razy częściej spotykał się z prezydentem Putinem niż prezydentem Obamą. W grudniu br. dojdzie do kolejnego spotkania Abe-Putin.
Inicjatywa 16+1 ma również wymiar ekonomiczny i w zasadzie jest tak przedstawiana. Obecnie toczy się zażarta rywalizacją między Chinami, Japonią i Koreą Południową o kontrakty infrastrukturalne. Najbardziej spektakularna jest rywalizacja Chin i Japonii na rynku kolei dużych prędkości. Polski tort też jest ważny o czym świadczy zamieszczone kilka miesięcy temu ogłoszenie przez Japońską Organizację Handlu Zagranicznego (JETRO), która szukała koordynatora ds. wspierania japońskich firm na polskim rynku w branży infrastruktury, w szczególności na rynku kolejowym. Polska ma pewne atuty, ale nie ma co zbytnio się łudzić. Premier Li Keqiang, podczas przemówienia na szczycie 16+1 w Suzhou w 2015 r., powiedział do przedstawicieli 16 państw Europy Środkowej i Wschodniej, że Chiny zapewnią preferencyjne wsparcie finansowe dla tych, którzy będą wykorzystywać w swoich projektach chińskie produkty i urządzenia. Zatem nie ma co liczyć na darmowy obiad.
Wojna informacyjna
Wracam do głównego pytania, czy Chiny będą nowym hegemonem? Niewątpliwie Państwo Środka jest już potęgą, ale raczej nie zdominuje świata, w taki sposób w jaki zrobiły to wcześniej Stany Zjednoczone. Należy pamiętać, że prędzej, czy później, do gry włączy się kolejny ogromny kraj – Indie. W czasach szybkiego przepływu informacji, coraz trudniej jest zyskiwać przewagę nad rywalami. Obecnie prawdopodobnie najlepszą inwestycją są służby wywiadowcze, a w dobie mediów społecznościowych szczególne znaczenie zyskała dezinformacja. Jeśli Pekinowi – poprzez agentów wpływu – uda się przekonać społeczeństwa innych państw, że Zachód chyli się ku upadkowi, to wówczas świat może uwierzyć, iż Chiny są nowym hegemonem. Psychologia jest tutaj kluczowa i ona zawsze odgrywała istotną rolę w polityce zagranicznej państw dalekowschodnich. Poważnym zagrożeniem może być natomiast nowy wyścig zbrojeń.
Kilkanaście lat temu, Margaret Thatcher w swojej książce „Statecraft: strategies for a changing world” przestrzegała, że najgroźniejszą i najbardziej antyzachodnią instytucją w Państwie Środka jest Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza. Ona prawdopodobnie będzie największym wyzwaniem dla świata i oby nie zyskała takiej swobody działania jaką miała w przeszłości Armia Kwantuńska. Tytułowe pytanie pozostawiam częściowo otwarte jako pewnego rodzaju prowokację do bardziej krytycznego spojrzenia na rzeczywistość otaczającą Polskę. W przeciwnym wypadku trolle internetowe – amerykańskie, chińskie, rosyjskie, czy jakiekolwiek inne – zdominują nasz sposób postrzegania świata. Przekleństwem nadmiaru informacji, podobnie jak jej niedoboru, jest łatwość manipulacji. Hegemonem zostanie ten, komu uda się opanować i kontrolować przepływ informacji, dlatego warto zachować daleko idącą ostrożność.
*ekonomista, doktorant na Wydziale Ekonomii i Zarządzania Uniwersytetu w Białymstoku, komentator wydarzeń międzynarodowych, analityk w obszarze geopolityki i handlu zagranicznego. Prowadzi mikroblog inspirAzja.