– Ciepłownictwo systemowe jest zapóźnione, ale mając kotły węglowe i magazyn ciepła może płynnie dokładać energię z OZE i nie będzie musiało masowo inwestować w przejściową technologię – kogenerację gazową. Potrzebuje wykorzystania szansy przedstawienia oferty elektroenergetyce przejęcia nadwyżek taniej energii z energii słonecznej i wiatrowej– mówi Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej, w rozmowie z BiznesAlert.pl.
BiznesAlert.pl: Czy w przyszłości odnawialne źródła energii mogą być podstawą bezpieczeństwa dostaw ciepła do polskich gospodarstw domowych?
Grzegorz Wiśniewski: To pytanie jest bardzo dobrze sformułowane, ponieważ do tej pory zazwyczaj pytano, czy OZE mogą być podstawą wyłącznie elektroenergetyki. Tymczasem OZE nie będą podstawą np. taniej, zeroemisyjnej energii na potrzeby elektromobilności, bo jest ich za mało, energia z węgla jest za droga, a elektromobilność typu plug-in nie lubi czekać, aż słońce zaświeci lub wiatr zawieje. Czyli, aby odejść od importowanej ropy i gazu w transporcie będziemy musieli poczekać, aż OZE będzie naprawdę dużo i aż magazynu bateryjne będą naprawdę tanie.
Jeśli jednak chodzi o OZE w ciepłownictwie, o którym dopiero od niedawna myślimy w kategoriach bezpieczeństwa, to sytuacja jest inna. Ciepłownictwo, dzięki zdolnościom do magazynowania ciepła, jest cierpliwe i może poczekać aż zawieje lub zaświeci. Ale opłacalność i „cierpliwość” odbiorców energii słonecznej i wiatrowej jest różna w sektorze ciepłownictwa indywidualnego i systemowego. Jeżeli w sektorze gospodarstw domowych będziemy dawali dotacje typu 3 tys. do tony węgla, tak jak rok temu, i będziemy mrozili ceny energii elektrycznej oraz gazu, to w tym sektorze realnie nic się nie zmieni. Mrożenie cen energii i dotowanie paliw kopalnych będzie spowalniało ruch w kierunku tańszych OZE lub zwiększało zapotrzebowanie na dotacje, co już się wydarzyło.
Co się wydarzyło?
Wygodna forma programów wsparcia dla OZE w gospodarstwach domowych, takich jak Czyste Powietrze czy naprawdę coraz lepszego programu Mój Prąd, spowodowała, że odbiorcy ciepła systemowego mogli poczuć się zdezorientowani. Programy dotacyjne doprowadziły one tego, że właściwie tylko ci, którzy mieli pieniądze publiczne i dodatkowo mogli zainwestować własne środki jednocześnie w PV i kosztowne pompy ciepła niewątpliwie przysłużyli się sobie, wzrostowi inwestycji w PKB i popularyzacji technologii, ale niewiele poprawili sytuację w nieelastycznym systemie energetycznym. Te dwie technologie nie są kompatybilne w ogrzewnictwie, dopiero w przyszłości mogą być w chłodnictwie. Z drugiej strony olbrzymie środki publiczne na utrwalanie roli paliw kopalnych w ciepłownictwie systemowym, głównie na wsparcie nieelastycznej kogeneracji. Stworzyliśmy niekompatybilny system, w którym można by bez końca rozdawać pieniądze podatnika, mówiąc, że dzięki temu będziemy mieli zeroemisyjne OZE w ciepłownictwie indywidulanym i tzw. niskoemisyjne OZE w systemowym.
Tymczasem, zgodnie z dyrektywą o efektywności energetycznej budynków oba sposoby ogrzewania powinny być traktowane identycznie. Inaczej dotacje na słuszną walkę z niską emisją i na obniżanie zużycia energii pierwotnej w budynkach, przy pozorowanej tylko walce z emisjami CO2 w ciepłowniach, ograniczą rolę ciepła systemowego. Spowodują np. brak możliwości przyłączenia nowych odbiorców do sieci i odchodzenie istniejących.
Co jest największym zagrożeniem dla OZE w tym sektorze?
Największym zagrożeniem jest ograniczanie roli rynku i chaotyczne dotowanie w obszary które dotacji nie potrzebuje lub w takie które mają mały potencjał realnej poprawy sytuacji. Obawiałem się np. o to że pojawi się kosztowny program wsparcia do budowy elektrociepłowni opartych na technologiach SMR. W działaniach brakuje racjonalności ekonomicznej, która przegrywa z logika polityczną. Oczywiście, pieniędzy podatnika można wpompować bardzo dużo, ponieważ niestety w tym momencie w energetyce coraz więcej zależy od polityki.
Obecnie Polska, a w szczególności ciepłownictwo, przez wieloletnie zaniedbania w transformacji energetycznej, jest wystawiona na wysokie koszty, które będą rosnąć, gdy w innych krajach spadają. Sytuacja wyglądałaby inaczej, gdybyśmy wdrażali na czas poprzednie unijne dyrektywy dotyczące energii. Jesteśmy specjalistami od opóźnienia jeśli chodzi o transformację energetyczna. Gdyby nie zaniechania, mielibyśmy mniejsze zapotrzebowanie na energię do ogrzewania, a udział OZE byłby większy. Gdybyśmy potrafili mądrze łączyć sektory energii elektrycznej i ciepła i wcześniej wprowadzili taryfy dynamiczne, udział OZE byłby wyższy i źródła te procowałyby stabilnie oddając tanie i czyste nadwyżki na cele grzewcze. Dopóki to było zapóźnienie, byłem spokojny, ale gdy sytuacja przerodziła się w zacofanie, rozdawanie pieniędzy podatnika na antyekologiczne cele i liczenie na to, że później środki unijne pozwolą na rozwój, nie mogę tego nazwać inaczej niż działanie irracjonalne.
Doszliśmy do sytuacji, w której renta opóźnienia przeszła na rentę zacofania. Świat poszedł do przodu i wyprzedza nas, a my jednak cały czas, po 34 latach transformacji, zrzucamy odpowiedzialność na posowiecki spadek.
W ostatnich miesiącach coraz głośniej mówi się o dotowaniu elektromobilności czy pomp ciepła w Polsce. Jak maluje się przyszłość tych kwestii, biorąc pod uwagę ceny energii i kryzys energetyczny?
Kraj, który ma najwyższe ceny energii w Europie i jest najbardziej nawęglony, nie ma najmniejszych podstaw racjonalnych do tego, żeby intensywnie rozwijać nowe rynki typu elektromobilność czy pompy ciepła. W kwestii elektromobilności i wiemy, że nie będzie miliona elektryków, ponieważ nie ma nadmiaru najtańszych, zeroemisyjnych OZE w systemie.
Jeżeli chodzi o ogrzewnictwo, jestem przekonany, że w nieprzemyślany sposób przenieśliśmy na nasze podwórko wojenne problemy z ogrzewaniem gazowym w domach w Niemczech, podczas gdy rola gazu i oleju opałowego w ciepłownictwie w Polsce jest znacznie niższa. W obliczu najwyższych cen energii, gospodarki opartej na węglu, braku elastyczności w systemie energetycznym i zaniedbaniu inwestycji w wiatraki, które są najtańszym źródłem zeroemisyjnej, energii trudno uzasadnić masowe inwestycje w elektrogrzewnictwo czasu rzeczywistego, czyli bez magazynów ciepła. Elektryfikacja wszystkich sektorów to megatrend, ale dopóki nie odblokujemy OZE, nie zbudujmy nadwyżek zielonej mocy w systemie i nie postawimy na magazyny energii, to budową pomp ciepła bez dużych zasobników ciepła, żadnego z realnych problemów nie rozwiążemy.
Podobnie możemy wziąć dotacje na wodór i nawet coś próbować zrobić, ale jeżeli mamy za mało lądowej energetyki wiatrowej, odpada pomysł ciepłownictwa wodorowego i napędów wodorowych.
Czy podatnicy powinni się zbuntować?
Są powody do buntu, ale podatnik, szczególnie ten europejski, nie jest w stanie kontrolować na co idą jego podatki. Pewnie nie rozumie masowego dotowania pomp ciepła w Polsce, dlatego że one mogły zaistnieć w krajach, które mają dwukrotnie, a nawet trzykrotnie więcej zielonej energii niż my, ale zagraniczni dostawcy pomp ciepła nie będą protestować. Nikogo w Europie nie interesuje problem malejącej rezerwy mocy i czy wysokich ceny energii w Polsce.
Polski podatnik nie pamięta, że dzięki skromie pomyślanym dotacjom mieliśmy własny przemysł kolektorów słonecznych, byliśmy trzecim sprzedawcą w Europie. Przez gwałtowane wycofanie dotacji, roztrwoniliśmy środki straciliśmy własny przemysł, którego nie zbudowaliśmy w sektorze PV i pomp ciepła. Tymczasem każdy kolektor był i jest sprzedawany z dużym magazynem ciepła w postaci zasobnika ciepłej wody, a my nagle przeszliśmy do wysokich, masowych dotacji dla pomp ciepła, które obniżają rezerwę mocy w czasie suszy letniej i mrozów zimowych. Źle to zostało zaplanowane, ale podatnik tego nie dostrzeże.
Tym bardziej trudno było powszechnie dostrzec zagrożenia Polska wynikające z systemu net metering rozliczeń prosumentów, który zrazu był nieopłacalny i ratować go mogły wysokie dotacje, które napędziły nieracjonalne przerzucanie kosztów bilansowania godzinowego i sezonowego pracy instalacji PV nie tylko na podatników, ale tez na odbiorców energii. Tak naprawdę uratował nas net-billing, wprowadzony w odpowiedzi na wymogi Unii Europejskiej. Net metering sprowadził na Polaków nieszczęście edukacyjne, ponieważ nie oszczędzali, tylko myśleli jak więcej zużyć energii elektrycznej z węgla podczas okresu zimowego. Popieram wsparcie podatnika dla fotowoltaiki, ale nie w takim systemie, w którym beneficjentem końcowym są używane zimą pompy ciepła. Właśnie na nich korporacje energetyczne zrobią największy interes, bo im więcej pomp, tym droższa energia dla wszystkich. Uważam, że ten segment powinien poczekać na konkurencję i odejście od mrożenia cen energii. Im bardziej będą spadały będą ceny gazu, tym bardziej będą spadły ceny pomp ciepła, a konkurencja wyeliminuje potrzebę dotacji, tam gdzie nie są konieczne lub zmniejszy intensywność pomocy publicznej.
Czy Polska może w jakiś sposób poprawić sytuację i wyjść z tego ślepego zaułka?
Nie rozumiem, dlaczego przez kilka lat z systemu wsparcia zostały wykluczone kolektory słoneczne, które napędzają rynek magazynów ciepła, z których może skorzystać każde inne źródło energii. Ale jest nadzieja w ciepłownictwie systemowym, dlatego że ono dopiero rozpoczyna transformację i może wykorzystywać najtańsze możliwe źródła, czyli wielkowymiarowe kolektory słoneczne, ciepło odpadowe i niezbilansowane nadwyżki taniej energii elektrycznej z OZE oraz może budować najtańsze magazyny ciepła, w tym sezonowe. W każdej ciepłowni miejskiej jest kilka, kilkanaście nieelastycznych kotłów węglowych, ale mając magazyn ciepła można częścią z nich sterować tak, że uzupełnią prace OZE w zakresie 40-50 procent, a potem coraz mniej. Być może, ciepłownictwo systemowe, przez zapóźnienie, nie będzie musiało wejść masowo w kogenerację gazową i dzięki magazynom ciepła będzie mogło przejść płynnie z węgla do OZE. Potrzebuje do tego tylko jednej rzeczy: wykorzystania szansy przedstawienia oferty elektroenergetyce i przejęcia nadwyżek taniej energii z energii słonecznej i wiatrowej.
Rozmawiał Jędrzej Stachura