Rosja ma podzielone struktury dotyczące działań dezinformacyjnych. Jeśli w Polsce jesteśmy w stanie przyjąć argument, że wyższe ceny gazu czy paliw to cena wolności, to opinia publiczna w Niemczech czy we Francji jest bombardowana informacjami, że tego nie przeżyje. Mało tego, kupuje to. Przez to społeczeństwa zachodnie naciskają na polityków, by w związku z tym podejmowali inne decyzje – mówi Michał Federowicz, prezes Instytutu Badań Internetu i Mediów Społecznościowych w rozmowie z BiznesAlert.pl.
BiznesAlert.pl: Kto Pana zdaniem wygrywa wojnę informacyjną w konflikcie rosyjsko-ukraińskim?
Michał Federowicz: Jeśli mówimy o Europie, opinia publiczna jest narażona na bardzo dużą dezinformację, i paradoksalnie to Rosja wygrywa wojnę informacyjną, nie tylko w Europie, ale też w Azji, czy w Afryce. Jeśli spojrzymy na Polskę, sytuacja jest mieszana; z jednej strony mamy silne grupy, które zajmowały się takimi kwestiami jak pandemia i szczepienia. Teraz przeszły one praktycznie w całości na szerzenie prorosyjskiej dezinformacji: poddawanie w wątpliwość kwestii wojny, uchodźców i całej prowadzonej polityki przez partię rządzącą i większość partii opozycyjnych. Z drugiej strony mamy grupę, która rozumie sytuację i nie daje się zmanipulować. W ostatnim kwartale 2021 roku działania dotyczące szczepień i pandemii to nic innego jak przygotowanie gruntu pod dezinformację prorosyjską, która szerzona jest dzisiaj. W głównej mierze jest to dezinformacja pośrednia, która ma na celu destabilizację, zastraszenie, a przede wszystkim ignorowanie działań w Ukrainie.
Rosja ma podzielone struktury dotyczące działań dezinformacyjnych. Jeśli w Polsce jesteśmy w stanie przyjąć argument, że wyższe ceny gazu czy paliw to cena wolności, to opinia publiczna w Niemczech czy we Francji jest bombardowana informacjami, że tego nie przeżyje – mało tego, kupuje to. Przez to społeczeństwa zachodnie naciskają na swoich polityków, by w związku z tym podejmowali inne decyzje. Z kolei w Indiach czy w Afryce dezinformacja prorosyjska jest bardzo skuteczna, prezentuje ona Ukraińców jako faszystów, którzy zagrażają pokojowi na świecie. Tam narracja taka jest akceptowana, a właściwie nie ma innej narracji.
Czy można rozróżnić walkę informacyjną od dezinformacyjnej, czy w czasach post-prawdy wszystko to się zlewa w jedno?
Należy pamiętać o tym, że żyjemy w pewnej bańce. Jeśli jesteśmy wspólnotą proukraińską, czytamy informacje, które algorytm uzna za odpowiednie dla nas, to znaczy potwierdzające nasze przekonania. Tymczasem Ukrainie zależy tylko na wygraniu wojny informacyjnej w Europie, i to w niektórych punktach. Natomiast my kompletnie zapominamy o Chinach, Afryce czy Ameryce Południowej. Jednocześnie duża część działalności prorosyjskiej ma miejsce na terenie Stanów Zjednoczonych. Ogólnie politycy są zgodni co do tej sytuacji, ale oddziaływanie społeczne jest całkowicie inne. Proszę zobaczyć ile było wieców poparcia było we Francji, Włoszech czy w Hiszpanii. Tam są inne propagandy.
Jakie znaczenie w tym kontekście miały obrazy z Buczy? W Europie popchnęły one rządy do jeszcze bardziej zdecydowanych działań w zakresie sankcji.
Nie ma dyskusji co do tego, że wydarzenia w Buczy były ludobójstwem ze strony Rosjan. Każdy racjonalny polityk powinien powiedzieć, że odpowiedzialni za tę zbrodnię powinni zostać skazani. Proszę jednak zauważyć, co w tej chwili Rosja: przekonuje, że to wszystko fake-newsy, dezinformacja i inscenizacja. We Francji i w Niemczech przekaz na temat tych wydarzeń jest rozmiękczany. Dochodzimy do sytuacji, gdzie media w Polsce eksponują wojnę w Ukrainie, ale już na zachodzie Europy jest całkowicie inaczej. Wprawdzie media brytyjskie w głównej mierze mówią to, co w Polsce, ale w innych krajach Unii Europejskiej przekaz wygląda inaczej. Dlatego na samym końcu jest nam trudno zrozumieć decyzje rządów Niemiec czy Francji; tam nie ma takiej presji społecznej. W Niemczech są protesty Rosjan, którzy nie chcą sankcji. Inaczej działają algorytmy, i dlatego te same wydarzenia są odbierane w inny sposób. To algorytm jest odpowiedzialny za to, co widzi Polak, Niemiec, Francuz czy Hiszpan. Do tego swoje działania dopasowują ośrodki dezinformacyjne.
Na przykładzie Turowa, my w Polsce odebraliśmy decyzję o zamknięciu tego obiektu jako odcięcie nas od dostaw energii. Było to odebrane jednoznacznie negatywnie, nawet w bańce anty-PiS. Tymczasem w Czechach, Niemczech i Francji widać było jedno zdjęcie dymiącego komina, a profile powiązane z dezinformacją rosyjską rozpowszechniały narrację, że Turów truje, i w związku z tym jest bardzo zły dla Unii Europejskiej. Mieszkańcy Europy Zachodniej zobaczą Buczę. Należy jednak zadać sobie pytanie o to jak ona będzie przedstawiana, w jakiej intensywności, z jakimi zasięgami. Jeśli mówimy o ilości wzmianek, o Buczy w Polsce powstało około 500 publikacji, w Niemczech być może o połowę mniej. Inaczej jest modulowany przekaz wojenny, co jest naturalne, ponieważ państwa te były bardziej infiltrowane przez dezinformację prorosyjską, a po drugie, na granicy widać to lepiej.
Jak działa dezinformacja prorosyjska w odniesieniu do rynków energii? Chodzi o planowane w Unii Europejskiej stopniowe odchodzenie od importu rosyjskich paliw kopalnych.
Na początku wojny zapanował złoty okres dla propagandy prorosyjskiej, czyli straszenie wysokimi cenami paliw. My mówimy o „ruskich trollach”, ale duża część obywateli Polski, którzy mają inne poglądy, akceptowalne w dyskursie, w czasie wojny ukazują inną stronę. Mamy do czynienia z coraz bardziej skutecznymi próbami budowy poczucia strachu i zagrożenia, przez co ma wytworzyć się presja na zmianę polityki energetycznej w Polsce. Wśród obywateli całej Unii Europejskiej budowane jest przeświadczenie, że bez rosyjskich węglowodór, Europa sobie nie poradzi, będzie ogromny wzrost cen, głód i bieda. Jest to przekaz rosyjskiej propagandy, który jest inaczej stymulowany w zależności od kraju. Firmy energetyczne powinny mieć systemy wczesnego ostrzegania, czyli stałej obserwacji ilości wzmianek na te tematy w przestrzeni medialnej. Przykładowo, jeśli na jakimś forum internetowym, profil należący do matki dwójki dzieci, która będzie zadawać pytania: „jak radzicie sobie z cenami gazu? Może Ukraina nie jest tego warta?”, to w tym momencie podsycany jest brak poczucia bezpieczeństwa. W efekcie rośnie skrajna emocja strachu, która prowadzi do przekonania, że Ukraina powinna się poddać. Jak powinny sobie z tym radzić firmy energetyczne? Przede wszystkim muszą prowadzić permanentną analitykę i bez przerwy informować swoich klientów o tym, jaka faktycznie jest sytuacja; że za wzrost cen energii nie odpowiadają uchodźcy z Ukrainy, tylko Rosja, która zawsze grała cenami gazu, niezależnie czy były to czasy pokoju czy wojny. Firmy muszą mieć tarczę, która będzie je chronić przed dezinformacją, odpowiednio wydawać komunikaty i reagować.
Kim są ludzie, którzy rozpowszechniają prorosyjską dezinformację w Polsce? Czy są to korzystający z translatora Rosjanie, którzy dostają za to pieniądze od Kremla?
Nie, złote czasy trollingu z lat 2014-2016 już dawno odeszły do historii, z jednej prostej przyczyny: przy utrzymywaniu farmy trolli ciężko nie złamać podstawowych zasad BHP, to znaczy prędzej czy później takie rzeczy wychodzą na jaw, i nie da się tego kontrolować, jest to mało efektywne. Jednak w każdym kraju są grupy polityczne, które chcą nabić swój kapitał polityczny na strachu przed potencjalnym ubóstwem energetycznym. Osoby siejące prorosyjską dezinformację to najczęściej zwolennicy takich ugrupowań, obywatele polscy, którzy mają inne poglądy na temat świata. Ci sami ludzie uważają, że nie ma pandemii. Ludzie umierają w szpitalach, szpitale się zapełniają, a ktoś napisze, że to kłamstwo. Zmieniają się tylko słowa i pojęcia, ale przekaz jest ten sam. Nawet nie chodzi o racjonalność tłumaczenia, media społecznościowe odpowiadają na trudne pytania w prosty sposób.
Czy w takim razie dzisiaj mamy do czynienia ze zjawiskiem kuli śnieżnej, jeśli chodzi o rosyjską propagandę?
Tak, to dobre określenie. W 2018 roku powstał TikTok. Proszę zobaczyć, gdzie to medium jest dzisiaj. Wtedy, kiedy jakakolwiek informacja miała 2-3 mln zasięgu, było to bardzo dużo. Dzisiaj temat nie robi wrażenia, jeśli w ciągu ostatnich 24 godzin ma mniej niż 10 mln zasięgu. Bucza miała 25 mln. Pierwsze strajki kobiet z 2016 roku miały w szczytowym momencie 54 mln zasięgu. Protesty antyaborcyjne z jesieni 2020 roku miały średnio 270 mln zasięgu. Pandemia wzmocniła konsumpcję mediów społecznościowych. 70 procent obywateli czerpie wiedzę z Internetu, z radia – tylko 15 procent. Wzrosła podaż informacji, my wieczorem nie pamiętamy tego, co czytaliśmy rano. Z tego powodu szukamy prostych odpowiedzi na trudne pytania. Pytanie o to, dlaczego jest drogo, jest trudne do odpowiedzi. Można mówić o mechanizmach rynkowych, ale przeciętny obywatel nie jest tym zainteresowany. Woli on prostą odpowiedź, że ceny na stacjach paliw rosną albo z powodu uchodźców, albo z powodu wojny.
Rozmawiał Michał Perzyński
Pentagon nie potwierdza doniesień o użyciu broni chemicznej na Ukrainie