Katastrofa z 11 marca 2011 roku w Fukushimie nie była początkiem końca niemieckiego atomu, ale ostatecznym pretekstem, do przyspieszenia tego procesu, który się rozpoczął znacznie wcześniej – pisze Aleksandra Fedorska, współpracowniczka BiznesAlert.pl.
Katastrofa w Fukushimie a Energiewende
Lata 60. i wczesne 70. ubiegłego wieku to złoty czas dla niemieckiej energetyki jądrowej. Sieć elektrowni powstała szybko i bezproblemowo, a motorem tego procesu było szybko rosnące zapotrzebowanie na energię elektryczną. Niemieckie społeczeństwo akceptowało to wszystko – do ogłoszenia planu budowy elektrowni jądrowej w położonym nad Renem, słynnym z winnic, malowniczym regionie Wyhl. Dobrze zorganizowana społeczność lokalna powiedziała „nie.” To był sprzeciw zwykłych ludzi, którzy obawiali się że produkty ich pracy ucierpią od ewentualnego promieniowania. Po raz pierwszy w Niemczech budowę elektrowni jądrowej określono jako niewykonalną politycznie.
Wyhl to był tylko początek. Od tego momentu każda kolejna budowa elektrowni jądrowych w Niemczech oznaczała protesty i starcia z policją. Sceny z Brockdorf, gdzie od wczesnych lat 80. budowano elektrownię, przypominały wojnę domową. W protestach uczestniczyło do 100 tysięcy osób, z których wielkość zachowywała się pokojowo, ale w tym tłumie byli też zaprawieni w bojach aktywiści skrajnej lewicy, którzy przy takich okazjach regularnie doprowadzali do eskalacji.
Z upływem czasu krytykom atomu udało się przekonać opinię publiczną. Katastrofa w Czernolybu w 1986 roku potwierdziła obawy wielu Niemców podchodzących krytycznie do energii jądrowej. W rezultacie już pod koniec lat 80. budowa elektrowni jądrowych w Niemczech stała się niemożliwa.
Sawicki: Czy Polska wyciągnęła wnioski z Fukushimy przed budową własnego atomu? (ANALIZA)
Ze środowisk przeciwników energetyki jądrowej na przełomie lat 70. i 80. wyrosła nowa i dla niemieckiego systemu partyjnego ważna siła polityczna, partia Zielonych. Odejście od atomu było najważniejszym postulatem tej partii także w latach 1998–2005, gdy weszła ona do koalicji rządzącej z socjaldemokratami. To właśnie rząd SPD–Zieloni postanowił, że niemieckie elektrownie jądrowe będą zamykane po upływie 32 lat eksploatacji. Angela Merkel, wtedy jeszcze w roli przywódczyni opozycji, wypowiadała się krytycznie co do likwidacji elektrowni jądrowych. Powołując się na swoje kompetencje fachowe jako fizyka, podkreślała, że wygaszanie bezpiecznych i bezemisyjnych elektrowni mija się z celem ochrony klimatu.
W 2005 roku wybory wygrała CDU i nową kanclerz Niemiec została Angela Merkel. Jednak Socjaldemokraci pozostali u władzy, godząc się na wielką koalicję pod kierownictwem Chadecji. Dopiero po następnych wyborach w 2009 roku, w koalicji z Liberałami z FDP, Merkel postanowiła rozwiązać kwestię elektrowni jądrowych. CDU i FDP uzgodniły „wyjście z wyjścia z atomu”, przedłużając okres eksploatacji najnowszych elektrowni jądrowych o dodatkowe 14 lat. Obdarzona wspaniałym instynktem politycznym Merkel, wiedziała, że decyzja ta uspokoi niemiecki przemysł i wpływowe koncerny energetyczne, chociaż nie stoi za nią opinia publiczna.
Kilka miesięcy później doszło do awarii elektrowni atomowej w Fukushimie. Już trzy dni po tym tsunami w Japonii kanclerz Merkel ogłosiła, że w obliczu tej tragedii zmieniła zdanie co do energetyki jądrowej. Wyprzedzając wszelkie dyskusje i krytykę, praktycznie jednoosobowo zdecydowała o likwidacji energetyki jądrowej w Niemczech do końca 2022 roku.
Bardzo szybko okazało się, że kierował ją niezawodny instynkt polityczny. W landzie Badenia-Wirtembergia, Chadek Stefan Mappus, znany ze swoich sympatii atomowych, w wyborach w 2011 roku przegrał sromotnie z Zielonymi. Ten kraj związkowy, rządzony wtedy od dziesięcioleci przez CDU, nagle przeszedł w ręce Zielonych. Sondaże wskazują, że Zieloni będą tam jeszcze długo sprawować władzę, bo w niedzielę 14 marca wyborcy landowi zdecydowali się kolejny już raz na zielonego i antyatomowego premiera landu Winfrieda Kretschmanna.