Od ponad dwóch dekad trwa forsowanie udziału Odnawialnych Źródeł Energii w Niemczech. O wpływie tej strategii na (nie)bezpieczeństwo energetyczne pisze Piotr Grądzik, ekspert w zakresie bezpieczeństwa energetycznego, współpracownik BiznesAlert.pl. – Jesteśmy dobrymi uczniami Niemców. Podobnie jak oni, my także nie rozumiemy, czy mamy za dużo czy za mało OZE – ocenia.
Rankingoza – choroba XXI wieku – także w energetyce
Pojawia się wszędzie tam, gdzie potrzebna jest zasłona dymna. Obecna jest prawie w każdej dziedzinie np. w służbie zdrowia, obronności itd., ale w pierwszej chwili może kojarzyć się z systemem edukacji. I rzeczywiście – zadomowiła się tam na dobre w postaci rankingów „najlepszych” szkół średnich w Polsce. Rankingów, które opierają się jedynie na wybranych kryteriach: wynikach matur oraz olimpiad. Dlatego nie da się z nich dowiedzieć, czy „najlepszy” absolwent „najlepszej” szkoły rozwinął umiejętności użyteczne życiowo. Np. jak idzie mu współpraca w zespole? Czy posiadł umiejętność zarządzania konfliktem? Czy potrafi zaopiekować się sobą? Jak radzi sobie z przeżywaniem trudnych rozmów? A z przeżywaniem wielokrotnej odmowy? Już na pewno rankingi nie uwzględniają godzin spędzonych na prywatnych korepetycjach oraz środków wydanych przez rodziców na ten cel. Zasłona dymna w postaci rankingów skutecznie ukrywa wszystko, co istotne – przekierowując uwagę gdzie indziej. Dlatego rodzic i uczeń mają bardzo małe szanse, aby zorientować się w zadymionym krajobrazie i znaleźć tę właściwą szkołę.
Czy energetyka także jest chora na rankingozę? Niestety tak. Polega ona na obsesyjnym tworzeniu rankingów opartych tylko i wyłącznie na jednym kryterium, jakim jest udział OZE.
Niemcy – rankingowy prymus Europy
Jeśli udział OZE jest najważniejszy, to przyjrzyjmy się sukcesowi kraju, w którym 46 procent zużytego prądu w 2022 roku pochodziło ze źródeł odnawialnych. W 2023 roku najprawdopodobniej przekroczono magiczny poziom 50%. Przy okazji jest to kraj, którego błędy z wielką pasją od lat kopiujemy. Dlatego dzisiejsza sytuacja tam, jest w pewnym stopniu przepowiednią naszej przyszłości.
Pod koniec zeszłego roku Bundesnetzagentur opublikowała Monitoringbericht 2023 – coroczny raport sektora energetycznego. Ponieważ w niemieckich urzędach czas płynie inaczej, jest to raport podsumowujący rok 2022. Można z niego dowiedzieć się, że w zasadzie jest tak jak było, tylko jeszcze bardziej.
Wolumen energii z OZE, która nie mogła zostać przyjęta do sieci i została zmarnowana, osiągnął rekordowy poziom 8 TWh. Operatorzy sieci wypłacili wytwórcom OZE rekompensaty za niewytworzoną energię lub zwrócili im ekwiwalent tej energii (tzw. Redispatch 2.0). Ekwiwalent zakupiony w elektrowniach konwencjonalnych lub za granicą.
Wolumen tzw. redispatchingu wzrósł do 29,5 TWh. Redispatching jest redysponowaniem generacji (redukcja tam gdzie sieci grozi przeciążenie, i uruchamianie bloków tam gdzie sieć jeszcze ma zapas przepustowości) na polecenie operatora sieci w celu uniknięcia przeciążenia linii elektroenergetycznych. Koszt redispatchingu oraz rekompensat dla wytwórców OZE podwoił się rok do roku osiągając w 2022 roku 2,8 mld euro.
Funkcjonowanie silnie nasyconego OZE, niemieckiego systemu elektroenergetycznego nie byłoby możliwe bez konwencjonalnych elektrowni rezerwowych. Pochłonęły one ponad miliard euro w 2022 roku (389 mln euro za utrzymanie w gotowości, oraz 650 mln euro za wytworzoną energię). Kwota nie jest mała, i nie może być mała. Mówimy tu przecież o mocy 7,1 GW, z których część zakontraktowano za granicą. To kolejny rekord, ponieważ w 2021 roku w gotowości czekały bloki o mocy 5,6 GW.
Wspomniane koszty należy uzupełnić o 371 mln euro za countertrading, czyli transgraniczną, nierynkową wymianę mocy w celu odciążenia niemieckich sieci.
Tylko trzy powyższe pozycje to 4,2 mld euro wydane na stabilizację systemu elektroenergetycznego, rozchwianego z powodu zmienności OZE.
Taka kwota z dużym zapasem pokryłaby półroczne koszty zamrożenia cen energii w Polsce (ok. 16,5 mld złotych).
Prezentowany w blasku fleszy udział OZE to tylko jedna strona monety. Jej rewers jest brudny, matowy, nieatrakcyjny. To zrozumiałe, że nikt takiej monety nie chce dotknąć, podnieść, odwrócić. Niech leży sukcesem do góry, niech błyszczy, niech otwiera oczy niedowiarkom. Bo po co poznawać koszty, jakimi okupiony został sukces?
(Nie)bezpieczeństwo energetyczne
Nie popadajmy jednak w rankingozę. Bo niestety, ku niezadowoleniu księgowych, kwoty wydane na ratowanie systemu to nie tylko cyferki w tabelkach. Silne nasycenie niesterowalnymi źródłami sprawia, że niemiecki system znajduje się w permanentnym stanie wyjątkowym. Jeśli wiatr/słońce mniej więcej dopisują, mamy do czynienia z nadpodażą OZE i niezbędne są środki zaradcze, aby utrzymać parametry pracy systemu w bezpiecznym zakresie. Natomiast gdy jest mało wiatru/słońca Niemcy ratują się ogromnym importem prądu (patrz analiza: Grądzik: OZE, czyli odnawialne problemy z energią w Niemczech (ANALIZA) – BiznesAlert.pl).
Nasi sąsiedzi już dawno zapomnieli, co to takiego zdywersyfikowany miks energetyczny. Czym jest równowaga między bezpieczeństwem dostaw energii, jej ceną i wpływem na środowisko. Źródła sterowalne, źródła dyspozycyjne, magazyny energii – po co? Zamiast tego mamy traktowane autotelicznie kryterium udziału OZE, czyli kto bardziej zawiatrakował i zapanelował powierzchnię swojego kraju. Konkurs, kto odłączy więcej wiatraków w Boże Narodzenie.
Jak bardzo niemiecki system testuje granice swojej wydolności można wywnioskować z raportu Bundesnetzagentur. Oprócz wspomnianych miliardów euro znajdziemy w nim informację, że elektrownie rezerwowe powoływano do pracy przez 326 dni w 2022 roku. Jeśli uwzględnimy ile dni ma rok, to wyraz „rezerwowe” należy pisać w cudzysłowie. I właśnie tutaj do gry musi wkroczyć zasłona dymna. Percepcję obywateli należy przekierować na wysoki udział OZE. Bo co zrobią, gdy dowiedzą się w jakim stanie jest bezpieczeństwo energetyczne kraju dwadzieścia cztery lata od wprowadzenia ustawy OZE? Jeszcze gorzej jeśli połączą kropki i spytają, dlaczego ceny prądu są tak wysokie i muszą być zamrażane? Skoro połowa prądu to nasz, niemiecki, lokalny, odnawialny produkt, bez opłat CO2, za który „wiatr i słońce nie wystawiają rachunków”. Może wtedy wsiądą na traktory i przyjadą do Berlina…
Polska – pilny uczeń
Wróćmy na nasze polskie podwórko. Jesteśmy dobrymi uczniami Niemców. Podobnie jak oni, my także nie rozumiemy, czy mamy za dużo czy za mało OZE.
Z jednej strony mamy za mało OZE, skoro nasi politycy w trosce o nas, czym prędzej wprowadzają konstrukcje prawne typu „lex wiatrak”. Aby OZE było jak najwięcej i jak najbliżej obywatela.
Jednocześnie mamy za dużo OZE, ponieważ odłączanie wiatraków w święta jest u nas już starą tradycją. Odłączanie fotowoltaiki także wpisało się w krajobraz sektora. Co ważne, jak podaje operator sieci przesyłowej w swoich komunikatach – chodzi o redukcję mocy ze względów bilansowych (nadwyżka podaży energii elektrycznej w stosunku do zapotrzebowania), a nie z powodu przeciążenia konkretnych linii.
A może jednak za mało? W dniu 9 stycznia 2024 kiedy odnotowano w Polsce rekordowe zapotrzebowanie na moc 28,6 GW, tylko 3,4 GW pochodziło z farm wiatrowych i instalacji fotowoltaicznych. Głównym źródłem – 23 GW były elektrownie węglowe i gazowe, a moc 1,3 GW pochodziła z importu – czytamy w komunikacie polskiego operatora sieci.
Czy za dużo? Moc zainstalowana farm wiatrowych i fotowoltaiki wynosiła w Polsce pod koniec 2023 roku łącznie 25,5 GW, a razem z pozostałymi technologiami OZE to 28 GW. Więc teoretycznie prawie wystarczyłoby na pokrycie maksymalnego zapotrzebowania kraju. Teoretycznie.
No to w końcu za mało czy za dużo? Prędzej czy później prawa fizyki rozwiążą wszelkie kwestie sporne. A póki co z pomocą przychodzi nam… zasłona dymna.
Grądzik: OZE, czyli odnawialne problemy z energią w Niemczech (ANALIZA)