Aby ocenić potencjał zaangażowania chińskiego kapitału i technologii w projekt polskiej elektrowni jądrowej należy przyjrzeć się inwestycji w Hinkley Point. Należy wziąć pod uwagę nie tylko czynniki ekonomiczne, ale i twarde bezpieczeństwo. Brytyjska elektrownia budowana przez Chińczyków ściągnęła uwagę służb specjalnych – pisze Wojciech Jakóbik, redaktor naczelny BiznesAlert.pl.
Polska szuka partnera technologicznego do realizacji Programu Polskiej Energetyki Jądrowej. W kolejce do współpracy ustawiły się firmy z Francji, USA, Japonii i Korei Południowej. Udziałowcem projektu mogłyby zostać firmy chińskie, jak w Wielkiej Brytanii przy Hinkley Point. Jednak to rozwiązanie budzi obawy ekonomiczne i z zakresu bezpieczeństwa. Należy z góry zaznaczyć, że poniższe dywagacje mają charakter czysto teoretyczny, dopóki rząd nie znajdzie finansowania dla projektu. Z tego powodu chiński partner z pieniędzmi teoretycznie byłby pożądany.
Opóźnienia i obawy służb
W 2008 roku Brytyjczycy sprzedali operatora elektrowni jądrowych British Energy na rzecz francuskiego EDF. Transakcja została zaakceptowana przez Komisję Europejską. To EDF miał zatem przejąć odpowiedzialność za budowę nowych bloków jądrowych na Wyspach. W owym czasie Francuzi prowadzili politykę ambitnych akwizycji w USA, Włoszech i RP. O ich problemach notowanych obecnie nikt nie słyszał.
We wrześniu 2016 roku rząd w Londynie zgodził się, aby EDF wybudował Hinkley Point C, czyli trzeci blok w obiekcie, w którym pierwszy został już wygaszony, a drugi ma zostać wyłączony do 2023 roku. Będzie to pierwszy, nowy blok jądrowy na wyspach od dwudziestu lat. Szacunkowy koszt przedsięwzięcia to według różnych szacunków 18-20 mld funtów, z czego większość ma pokryć EDF. W celu zapewnienia zwrotu energia z obiektu ma być objęta kontraktem różnicowym z ceną gwarantowaną, która według Narodowego Biura Audytu będzie kosztować podatników około 50 mld dolarów.
Jedną trzecią środków ma przekazać chińska grupa CGN. W zamian ma otrzymać udziały w projekcie, a także w przyszłości zbudować elektrownię jądrową w Bradwell. Mimo faktu, że Chińczycy posiadają środki niezbędne do dofinansowania projektu, którego koszty w szacunkach rosną, Londyn wahał się przed podjęciem decyzji. Sekretarz ds. energii Greg Clark tłumaczył się koniecznością „ostrożnego zbadania wszystkich elementów projektu”.
Pierwszym powodem miało być wspomniane opóźnienie. W pierwotnych planach Hinkley Point C miało dostarczyć Brytyjczykom energię na Święta Bożego Narodzenia 2017 roku. Jednak technologia, która ma zostać zastosowana przy projekcie, (Europejski Reaktor Ciśnieniowy – EPR od Arevy) ma problemy przy inwestycjach we Flamanville we Francji oraz Olkiluoto w Finlandii.
Oba notują opóźnienia, co najmniej do 2018 roku. Podobnie jest z reaktorami w chińskim Taishan, gdzie opóźnienie wynosi 5 lat (2009-2014 i 2010-2015). Opóźnienia wynikają między innymi z niespełnienia norm agencji bezpieczeństwa radiologicznego we Francji. Podobne problemy sprowadziły opóźnienia na projekty rosyjskiego Rosatomu, o czym piszę w innym tekście.
Jakóbik: Atom dla Polski. Obawy przed Rosatomem to nie rusofobia
Drugi powód to obawy o bezpieczeństwo. Brytyjski wywiad MI6 zgłosił zastrzeżenia do projektu Hinkley Point C. Jego analitycy obawiają się, że wpuszczenie Chińczyków do przedsięwzięcia da im kontrolę nad infrastrukturą krytyczną na Wyspach. Tę opinię wsparła kancelaria premier Teresy May, która do ostatniego momentu wstrzymywała decyzję.
Jednak na Londyn wpłynął Pekin, którego ambasador na łamach Financial Times zadeklarował, że współpraca przy Hinkley Point C jest warunkiem utrzymania kooperacji biznesowej z Brytyjczykami po brexit. Tymczasem stronie brytyjskiej zależy na intensyfikacji bilateralnej współpracy gospodarczej, także z partnerami w Azji, po tym, jak w referendum Wyspy opowiedziały się za opuszczeniem Unii Europejskiej. To między innymi dlatego premier May udała się pod koniec sierpnia do Tokio. Obawy służb musiały zejść na drugi plan.
Polacy nie chcą pieniędzy z Chin
To ważna przesłanka przy wyborze technologii jądrowej dla Polski. Dziennik Gazeta Prawna pisał, że szanse francuskiej Arevy na otrzymanie kontraktu technologicznego rosną. Co prawda, Polacy deklarują, że sfinansują budowę samodzielnie. To dlatego szukają partnera technologicznego nie oferując kontraktu zintegrowanego. Być może bez wkładu finansowego z Chin znikłoby ryzyko pozyskania wpływu Chin na infrastrukturę krytyczną w Polsce.
Jak ustalił BiznesAlert.pl współpraca z Chińczykami przy projektach elektroenergetycznych w Polsce jest oceniana źle z punktu widzenia bezpieczeństwa i gdyby to zależało tylko od służb, firmy z Państwa Środka nie brałyby udziału w tego rodzaju przedsięwzięciach. Mimo to Pinggao Group i Shanghai Electric Power Construction mają budować stację energetyczną dla Elektrowni Kozienice i linię elektroenergetyczną pod Rzeszowem. W dyskusji na temat tych przedsięwzięć, oprócz obaw służb, pojawiają się także argumenty ekonomiczne. Chińczycy wygrali przetarg dzięki kryterium najniższej ceny. To każe przypomnieć o aferze Covecu, który także oferował najniższą cenę za budowę autostrady A2, po czym okazał się niezdolny do realizacji inwestycji.
Przezorny zawsze ubezpieczony
Nie wiadomo jak mogłaby wyglądać współpraca z chińskim partnerem przy wykorzystaniu francuskiej technologii EPR w Polsce. Wskazana jest jednak daleko idąca ostrożność na przekór entuzjazmowi zwolenników współpracy z Chinami, jako złotego środka na polskie problemy gospodarcze. – Zastanawiając się nad zakupem technologii dla elektrowni jądrowych powinniśmy również pomyśleć, kto będzie miał kody do tej krytycznej infrastruktury. Kto ma kody do naszych myśliwców F16 i jest w stanie uziemić nasze lotnictwo w ciągu kilku minut to wiemy. A co będzie z elektrownią jądrową? Czy mamy świadomość, że za dziesiątki miliardów złotych możemy kupić konia trojańskiego polskiej energetyce? – powiedział portalowi BiznesAlert.pl prof. Władysław Mielczarski z Politechniki Warszawskiej.