– Wciąż nie jest jasne kiedy ruszą dostawy przez sporny gazociąg Nord Stream 2. Kryzys graniczny w Polsce powinien być kolejnym argumentem przeciwko dawaniu nowego oręża gazowego Rosji, ale kryzys energetyczny może doprowadzić do układu. Póki co jednak należałoby zacisnąć pasa przy wysokich cenach gazu i pilnować procesu certyfikacji w Niemczech – pisze Wojciech Jakóbik, redaktor naczelny BiznesAlert.pl.
Wisienka na torcie kryzysów w Europie
W interesie Polski, Unii Europejskiej i NATO jest zamrożenie projektu Nord Stream 2 do czasu zakończenia kryzysu energetycznego, kryzysu granicznego w Polsce oraz deeskalacji na granicy Ukrainy, która obawia się nowej agresji wojskowej reżimu Władimira Putina. Gazociąg Nord Stream 2 może pozwolić Rosji na utrzymanie dostaw do Europy pomimo ewentualnego konfliktu nad Dnieprem, może destabilizować sytuację gospodarczą i polityczną na Ukrainie wciąż zależnej od przesyłu gazu rosyjskiego (najświeższe dowody to szantaż Mołdawii). To najgorszy moment na przekazywanie Władimirowi Putinowi nowego oręża. Z tego względu sugestie mediów o możliwości pojawienia się nowych sankcji USA wobec Nord Stream 2 lub zamrożenia procesu jego certyfikacji przez Niemców budzą nadzieję krytyków Gazpromu, ale nie powinny prowadzić do przedwczesnego triumfalizmu. Procedura certyfikacji gazociągu Nord Stream 2 przez regulatora niemieckiego Bundesnetzagentur przebiega teoretycznie w oderwaniu od polityki. Polega na stwierdzeniu zgodności lub niezgodności modelu funkcjonowania danej infrastruktury z przepisami trzeciego pakietu energetycznego narzuconymi względem Nord Stream 2 na mocy noweli dyrektywy gazowej Unii Europejskiej, do której doszło między innymi dzięki staraniom Polski. Ten akt jest wciąż kwestionowany przez Rosjan w sądzie, ale nadal obowiązuje.
Oznacza to, że Nord Stream 2 musi spełnić wymogi dyrektywy gazowej, czyli uwzględniać rozdział właścicielski, dostęp stron trzecich oraz niezależne wyznaczanie taryf. Każde z tych rozwiązań rodzi problemy dla Gazpromu. Nie jest jasne czy spółka Nord Stream 2 AG należąca w stu procentach do tej firmy może być niezależnym operatorem. Wpuszczenie strony trzeciej to wyzwanie dla Gazpromu, ale być może już nie dla Federacji Rosyjskiej, bo nieprzypadkowo w Kommiersancie pojawił się ostatnio kolejny komentarz oficjeli ministerstwa energetyki Rosji o tym, że jest możliwa umowa agencyjna Gazprom-Rosnieft pozwalająca słać temu drugiemu koncernowi do 10 mld m sześc. gazu ziemnego rocznie, na które liczy brytyjskie BP. To rozwiązanie także może być kwestionowane, ale byłoby formą wyjścia naprzeciw oczekiwaniom regulatora. Natomiast niezależnie wyznaczane taryfy to największe wyzwanie dla Nord Stream 2, bo może go doprowadzić do bankructwa, o czym pisałem w BiznesAlert.pl. Istnieje podejrzenie, że cena dostaw gazu przez ten szlak będzie najtańsza ze względu na subsydiowanie taryf przez Rosjan, którzy będą sobie je odbijać w umowach gazowych z firmami, które są jednocześnie partnerami finansowymi tego przedsięwzięcia.
Certyfikacja może potrwać do stycznia-lutego lub nawet maja 2022 roku w zależności od tempa pracy urzędników niemieckich. W najgorszym wypadku oznaczałoby to start dostaw dwa i pół roku po pierwotnym terminie wyznaczonym na koniec 2019 roku, miejmy nadzieje po przedłużeniu umowy tymczasowej o dostawach przez Ukrainę na okres po 2024 roku oraz po zakończeniu kryzysów na granicach oraz kryzysu energetycznego. Tymczasem pojawia się presja prorosyjskich analityków postulujących prowizoryczne uruchomienie dostaw gazu przez rosyjski Nord Stream 2 przed zakończeniem certyfikacji. Robi to na przykład Oxford Institute for Energy Studies. Główny argument to kryzys energetyczny, któremu rzekomo ulży dopiero start Nord Stream 2. Faktycznie jednak mógłby to zrobić Gazprom już teraz, bo same zapowiedzi zwiększenia dostaw istniejącymi szlakami obniżają ceny na giełdach rządzonych emocjami. Póki co jednak Gazprom śle homeopatyczne dawki dodatkowego gazu przez Polskę oraz Ukrainę, być może w celu uniknięcia bardziej stanowczych działań w Niemczech bądź USA. Papierek lakmusowy to stan zapełnienia magazynów gazu w Europie pod kontrolą Rosjan, czyli Heidach, Rehden, Jemgum w Austrii oraz Niemczech. Są nadal zapełnione w niewystarczającym stopniu, a według ośrodka ICIS ten największy w Jemgum nie będzie gotowy na sezon zimowy. To oznacza, że kryzys cen gazu może potrwać całą zimę, a ceny sięgające obecnie ponad 800 dolarów za 1000 m sześc. być może spadną do 500 dolarów w pierwszym kwartale i dopiero do strefy komfortu w okolicach 300 dolarów w drugim kwartale 2022 roku, o ile nie pojawią się nowe, nieprzewidziane zdarzenia, jak choćby gorący konflikt na wschodzie Europy, przy których obecny kryzys gazowy straciłby na powadze.
Jakie realne narzędzia ma Polska?
Polska, Ukraina i inni krytycy polityki Gazpromu, których przybywa w Europie zabiegają o nowe sankcje USA i współpracę nowej koalicji świateł drogowych w Niemczech. Nawet jeśli parlament wpisze nowe sankcje do ustawy budżetu Pentagonu, administracja Joe Bidena może je zawiesić, jak to było w 2021 roku. Domagają się także drugiego śledztwa antymonopolowego wobec Gazpromu. Nawet jeśli niemieccy Zieloni są krytykami Nord Stream 2, ten temat może wypaść z ostatecznej umowy koalicyjnej, która nieprzypadkowo jest kreślona już dwa miesiące. Śledztwo antymonopolowe wymaga podstaw prawnych i dobrej woli w Komisji, która do tej pory nie współpracowała wystarczająco, dając Gazpromowi taryfę ulgową w postaci ugody po pierwszym śledztwie. Realne narzędzia w dyspozycji krytyków Nord Stream 2 znajdujące się pod ich bezpośrednią kontrolą to właśnie wpływ na proces certyfikacji, do której dołączyło polskie PGNiG. Nieprzypadkowo publicyści rosyjscy drą szaty nad tym faktem. Polacy mają argumenty prawne, które pozwolą co najmniej przeciągnąć ten proces na czas po zakończeniu kolejnych kryzysów trawiących Europę, a być może zdołają przekonać Niemców i Komisję Europejską, że Nord Stream 2 nie jest zgodny z prawem unijnym. Rosyjski ekspert Igor Juszkow ubolewa nad faktem, że polskie PGNiG dołączyło do certyfikacji Nord Stream 2, a mogą do niego dołączyć ukraińskie Naftogaz i OGTSUA. – To sabotaż. W rzeczywistości jest to nadużywanie swej pozycji. Po co są oni w procesie certyfikacji. Ona powinna uwzględniać organy regulacyjne z całkowicie niezależnym stanowiskiem – żalił się cytowany przez Lenta.ru. To nie sabotaż, ale wykorzystanie gorsetu regulacyjnego Unii Europejskiej do obrony interesów Polski, ale także całej Wspólnoty, a patrząc z punktu widzenia kryzysu granicznego w Polsce i eskalacji na Ukrainie, także NATO.