Buzek: Europejski Zielony Ład to nie problem, ale fakt, że Polska stoi w miejscu (ROZMOWA)

3 września 2020, 07:31 Energetyka

– Jeśli jest się czego obawiać, to nie tego, że Zielony Ład przyśpiesza, ale tego, że Polska, zupełnie osamotniona, tkwi w miejscu – ocenia prof. Jerzy Buzek, były premier i przewodniczący Parlamentu Europejskiego, obecnie Poseł do PE z Komisji ds. Przemysłu, Badań Naukowych i Energii.

Prof. Jerzy Buzek. Grafika: Gabriela Cydejko
Prof. Jerzy Buzek. Grafika: Gabriela Cydejko

BiznesAlert.pl: Europejski Zielony Ład wydaje się przyspieszać. Przykładem może być kompromis komisji węglowej w Niemczech sugerujący odejście od węgla do 2038 roku, który teraz jest kwestionowany przez aktywistów jako zbyt konserwatywny. Czy Polska powinna obawiać się tego przyspieszenia?

Jerzy Buzek: Zacznijmy od tego, że sprowadzanie Zielonego Ładu tylko do odchodzenia od węgla – coraz częściej, niestety, widoczne w naszej debacie publicznej – to ogromne uproszczenie. To tak, jakby wszystkie – rozłożone na lata – wyzwania i radości rodzicielstwa sprowadzić do wyrzynania się pierwszych zębów i chorób wieku dziecięcego. Zielony Ład to przecież długoterminowa strategia rozwoju i wzrostu całej Unii, wzmacniania jej innowacyjności i globalnej konkurencyjności, tworzenia nowych i atrakcyjnych – również dla ludzi młodych – miejsc pracy w nowoczesnej, proekologicznej gospodarce. I to wszystko wpisane jest w dążenie do osiągnięcia przez UE neutralności klimatycznej w 2050 roku poprzez głęboką transformację energetyki, ale i transportu, przemysłu, budownictwa czy rolnictwa.

Wracając zaś do Niemiec i roku 2038 – spójrzmy szerzej: Słowacja ma odejść od węgla w 2023, Grecja i Węgry – do 2030, poważnie myślą o tym Czechy. Wielka Brytania – w 2025, choć przecież nie jest już w Unii. Finlandia chce być neutralna klimatycznie w 2035, Austria – w 2040, Szwecja – w 2045. W kwietniu apel, by Zielony Ład uczynić kołem zamachowym wychodzenia przez UE z zapaści po pandemii, podpisało 17 państw, w tym Malta, Łotwa czy Słowenia. Jeśli zatem jest się czego obawiać, to nie tego, że Zielony Ład przyśpiesza, ale tego, że Polska, zupełnie osamotniona, tkwi w miejscu.

W jakim sensie?

Jako jedyny kraj członkowski dwukrotnie odrzuciliśmy na szczytach Rady Europejskiej możliwość włączenia się w realizację celu neutralności klimatycznej Unii. Ceną, jaką rząd PiS zgodził się za to zapłacić, będzie m.in. utrata większości środków, które tylko w najbliższych 7 latach mogliśmy dostać na transformację regionów górniczych. Zamiast ponad 35 mld zł dla Śląska, Zagłębia, Wałbrzycha i Turoszowa, Konina czy Bełchatowa, będzie to prawdopodobnie ok. 7,5 mld. To dramatycznie mniej środków na walkę ze smogiem, obniżanie cen energii dla Polek i Polaków, ekologiczny transport, przebudowę energetyki, podnoszenie komfortu życia na terenach zdegradowanych czy tworzenie tam nowych miejsc pracy. Powiedzieć, że to katastrofa, to nic nie powiedzieć. W Parlamencie Europejskim podejmujemy próby uratowania tych pieniędzy dla Polski, ale sytuacja jest więcej niż trudna. 

Jak ocenia Pan przygotowanie na poziomie centralnym i regionalnym do zużycia środków Funduszu Sprawiedliwej Transformacji w Polsce?

Sygnały, które płyną do mnie chociażby od samorządowców, nie są optymistyczne. Cały czas wygrywa – zdaje się – pokusa, by wszystko upolityczniać i centralizować, pisać za przysłowiowym biurkiem w Warszawie, a wszelkie konsultacje z lokalnymi władzami, społecznościami, biznesem czy organizacjami pozarządowymi – uczynić maksymalnie fasadowymi. Nie pomaga także chyba walka o kompetencje i wpływy między ministerstwami oraz napięcia wśród koalicjantów wokół rekonstrukcji rządu. A czas nieubłaganie ucieka.  

Jakie inwestycje w paliwa kopalne mają szansę przetrwać legislację unijną tworzoną jako praktyczny element Europejskiego Zielonego Ładu – prawo klimatyczne, zrównoważone inwestycje, taksonomia?

Mam nadzieję, że będą to jednak jakieś inwestycje w infrastrukturę gazową. Gaz w wielu państwach, w tym w Polsce, może być – choćby w ciepłownictwie – paliwem przejściowym, pozwalającym radykalnie obniżyć emisje CO2, a przy tym – znacznie zmniejszyć zanieczyszczenie powietrza i zjawisko ubóstwa energetycznego. Staramy się budować tę świadomość w Parlamencie Europejskim, ale – zupełnie niespodziewanie – coraz większe problemy w ostatnim czasie zaczynają pojawiać się w Radzie UE, wśród krajów członkowskich. I tu ponownie wracamy do pytania o pozycję Polski. Niby rząd podejmuje próby budowania koalicji w tej akurat sprawie, ale jak przychodzi do konkretnej legislacji – jesteśmy znów kompletnie sami. 

Czy reforma górnictwa ma polegać na jego stopniowej likwidacji? Co z innymi dziedzinami gospodarki, w których może się przydać polski węgiel? Jaka jest alternatywa dla Śląska?

Chyba trudno oprzeć się wrażeniu, że obecnie nasze górnictwo ulega swoistej samolikwidacji – upada pod własnym ciężarem. Kopalnie przynoszą miliardowe straty i ciągną za sobą w dół spółki energetyczne, na zwałach leżą rekordowe ilości węgla, a jednocześnie równie rekordowe ilości tańszego węgla płyną do nas z zagranicy – głównie z Rosji. Importujemy ponadto coraz więcej prądu, a udział węgla w jego wytwarzaniu w Polsce jest najniższy w historii. Nie ma pieniędzy na nowe inwestycje, a w wielu kopalniach wyczerpują się pokłady. Brakuje też chętnych do pracy – sama Jastrzębska Spółka Węglowa sygnalizuje niedobór ok. 2 000 pracowników! Dostrzegają to wszystko sami górnicy, ale oczekują – i słusznie – że rząd potraktuje ich serio, usiądzie do poważnych rozmów, przedstawi uczciwy i jasny plan na przyszłość – tak ważny dla górników i ich rodzin.

Osobną kwestią jest, oczywiście, węgiel koksujący, który tak długo, jak jest technologicznie niezastępowalny przy produkcji stali – ma przed sobą pewną przyszłość. Nasza Jastrzębska Spółka Węglowa będzie zresztą za chwilę jedynym producentem tego węgla w Unii. Dlatego mocno zabiegam, jak trzy lata temu, o jego utrzymanie przez Komisję Europejską na liście surowców o strategicznym znaczeniu dla UE. Podnosiłem tę sprawę wielokrotnie m.in. z wiceprzewodniczącym KE, Fransem Timmermansem i komisarzem Thierry Bretonem.

Co do alternatyw na Śląsku – one już istnieją: górnictwo odpowiada, wbrew pozorom, za zaledwie 10 procent przychodów całego przemysłu w regionie. A eksperci od dłuższego czasu wskazują, że ograniczenie zatrudnienia w kopalniach może wręcz przyśpieszyć rozwój województwa w dłuższej perspektywie. Trzeba to tylko robić rozważnie – stąd m.in. tak ogromne znaczenie ma rzetelne przygotowanie terytorialnych planów sprawiedliwej transformacji, o których już rozmawialiśmy.

Rozmawiał Wojciech Jakóbik