icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Lipka: Atom w Polsce a suwerenność energetyczna

Suwerennością energetyczną moglibyśmy określić sytuację, w której dany kraj nie będzie mógł być politycznie szantażowany poprzez perspektywę odcięcia dostaw surowców energetycznych. Mało jednak jest takich państw, które miałyby absolutnie wszystkie potrzebne surowce na własnym terytorium – stwierdza mgr. inż. Jerzy Lipka z Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej.

Stąd dążenie do suwerenności energetycznej musi polegać na zminimalizowaniu importu surowców niezbędnych do wytwarzania energii, bądź sprawienia, że możliwe byłoby ich zmagazynowanie na dłuższy czas. Surowce bardziej wydajne energetycznie mają tu przewagę nad mniej wydajnymi, ponieważ potrzeba ich mniej i tym samym łatwiej jest zgromadzić podobny zapas. Innym, niezwykle ważnym czynnikiem jest odpowiednia dywersyfikacja źródeł energii, pozwalająca reagować na zagrożenia w bardziej elastyczny sposób.

Jeśli chodzi o nasz kraj, to do tej pory energetyka opierała się na węglu kamiennym i brunatnym, jako surowcach łatwo dostępnych. Było to bardzo duże uzależnienie, w zasadzie bez jakichkolwiek alternatywnych sposobów wytwarzania energii. Przez dziesiątki lat energia była dostarczana do systemu bez większych trudności, a energetyka węglowa rozbudowywana coraz bardziej. Oczywiście pamiętamy dwudziesty stopień zasilania z okresu realnego socjalizmu. Abstrahuję od konsekwencji dla środowiska naturalnego i tym samym zdrowia ludzkiego, bo chcę się skoncentrować na suwerenności.

Polska miała węgiel kamienny i brunatny, natomiast innych surowców, takich jak ropa naftowa i gaz ziemny, bardzo niewiele. Ich zasoby nie wystarczały do zaspokojenia potrzeb stopniowo rozwijającej się gospodarki, a ich import pochodził właściwie z jednego kierunku, ze wschodu, co oznaczało energetyczne uzależnienie od ZSRR. Wprawdzie w czasach E. Gierka został zbudowany terminal naftowy w Porcie Północnym w Gdańsku, co było pewną próbą przygotowania infrastruktury do sprowadzania ropy naftowej z innych kierunków, lecz brak suwerenności politycznej nie pozwalał na uruchomienie podobnego działania na wielką skalę. Port Północny był prawdopodobnie jedną z przyczyn utraty zaufania na przełomie lat 70-tych i 80-tych XX wieku.

Odzyskując suwerenność polityczną nasz kraj stanął przed koniecznością określenia na nowo polityki energetycznej, mającej długofalowo zapewnić dostawy niezbędnej energii dla społeczeństwa i gospodarki. Jeśli chodzi o produkcję energii elektrycznej, po PRL została infrastruktura, uzależniona od węgla w stopniu nieznanym nigdzie w Europie, lecz i zapoczątkowany program zmiany tego stanu rzeczy w postaci budowanej elektrowni jądrowej Żarnowiec, oraz w fazie przygotowania kolejnej tego typu inwestycji w Klempiczu. Zatrzymanie tego programu, a następnie zaniechanie jego realizacji, było decyzją stricte polityczną, podjętą pod wpływem agresywnych energetycznych grup interesu, widzących w Żarnowcu i Klempiczu potencjalne zagrożenie konkurencją na rynku energetycznym. Stąd intensywna propaganda anty-atomowa, wykorzystująca w demagogiczny sposób tragedię w Czarnobylu, jako argument przeciw kontynuowaniu tych inwestycji. Bardziej obszernie opisałem te wydarzenia w oparciu o rozmowy ze świadkami i dostępne dokumenty w książce ‘Odkłamać Żarnowiec”.

W 1990 roku zdecydowano więc o dalszym jednostronnym rozwoju elektro-energetyki w oparciu wyłącznie o węgiel kamienny i brunatny. Po dzień dzisiejszy ma to swoje skutki dla Polski. Dla suwerenności energetycznej jest groźne nie tylko uzależnienie od dostaw surowców z zagranicy, lecz również wewnętrzne uzależnienie dostaw energii od jednej w zasadzie grupy branżowej. Do takiej sytuacji w Polsce doprowadziły decyzje rządu T. Mazowieckiego, których głównym autorem był minister przemysłu Tadeusz Syryjczyk. Wyeliminowanie energetyki jądrowej dało o sobie znać w czasie strajku w zagłębiach węgla brunatnego wiosną 1994 roku, gdy lewicowy wówczas rząd musiał ustępować pod naporem związkowych żądań branżowych, wykorzystujących monopolistyczną pozycję węgla w miksie energetycznym. Gdyby nie jednoczesne unieruchomienie zakładów energochłonnych przez związkowców, co zmniejszyło zapotrzebowanie na energię w systemie, ówczesny strajk byłby jeszcze bardziej dotkliwy i bolesny w skutkach. Pokazuje to jednoznacznie, że o zagrożeniach dla systemu energetycznego można mówić nie tylko w kontekście sytuacji zewnętrznej.

Stopniowo, już po roku 2000, do spalania węgla doszło wytwarzanie energii z elektrowni wiatrowych i paneli fotowoltaicznych, jednak w sposób nieciągły, wymagający wsparcia źródeł konwencjonalnych. Ich współpraca z energetyką węglową, dla tej ostatniej nie jest zbyt zdrowa, ponieważ częste zmiany zapotrzebowania na moc węglową, będącą pochodną niestabilności produkcji energii głównie z elektrowni wiatrowych w systemie, co powodowało i powoduje częste awarie bloków konwencjonalnych. Elektrownie gazowe są dużo lepiej przystosowane do podobnej zmienności działania i stąd ich stopniowy rozwój w naszym kraju, jako wsparcie dla źródeł odnawialnych. Warto wspomnieć też, że w Polsce istnieją bardziej stabilne źródła odnawialne i przewidywalne, którymi są elektrownie wodne, lecz łącznie dostarczają do systemu zaledwie poniżej dwóch procent całej energii. Wśród elektrowni wodnych są i szczytowo pompowe, które można traktować jako swoiste magazyny energii, lecz obecnie wystarczające do zaopatrzenia społeczeństwa w prąd w ciągu zaledwie czterogodzinnej ciszy wiatrowej.

Legendy o polskich zasobach węgla mówią o wystarczalności tego surowca na setki lat. Tymczasem już nawet pobieżne sprawdzenie danych w zestawieniach GUS, mówi o trzech rodzajach zasobów węgla kamiennego. Geologicznych, przemysłowych oraz operatywnych. Te geologiczne istotnie wyglądają imponująco, lecz jest to węgiel zalegający tak głęboko, że przy obecnych technologiach nie sposób go wydobyć. Nie mówiąc nawet o opłacalności takiego wydobycia. Bardziej przekonywujące są zasoby przemysłowe, możliwe do wydobycia, lecz tu odliczyć należy różnego rodzaju straty, stąd pojęcie zasobów operatywnych stanowiących ok. 70 procent zasobów przemysłowych. Te ostatnie więc stanowią nasze rzeczywiste, możliwe do pozyskania zasoby. Wystarczy ich na ok. 35 lat, biorąc pod uwagę obecny poziom wydobycia. Czyli ok. 65 mln ton węgla rocznie. Potem węgiel kamienny trzeba będzie w całości importować do naszych elektrowni, tak jak obecnie robią Niemcy. Import na dziś to ok. 20 mln ton rocznie, a ogólny poziom zużycia w Polsce wynosi 75 mln ton. Z czego część to węgiel koksowy, czyli nie dla celów energetycznych.

Jeszcze szybciej, bo w ciągu najbliższych piętnastu lat, wyczerpią się zasoby węgla brunatnego z obecnie eksploatowanych złóż. Uruchomienie nowych napotyka na duże problemy z powodu silnego oporu społecznego, ale jeszcze ważniejsze jest to, że uruchomienie ich niemal na pewno doprowadzi do zaniku najbardziej rozwiniętego w kraju, wysokowydajnego rolnictwa w Wielkopolsce. Pogłębiłoby to bowiem suszę na terenach, gdzie i tak występuje wielki deficyt wody. A wielkopolska produkcja żywności to miliardowe zyski z eksportu. Nowe złoże Ościsłowo jest oddalone od elektrowni Bełchatów o około 55 km, a wożenie tego węgla do elektrowni nie będzie zbyt opłacalne, z uwagi na jego niską wartość kaloryczną.

Jaki z tego wniosek? Nie da się dłużej w żaden sposób utrzymać suwerenności energetycznej kraju w oparciu o węgiel jako surowiec. Twierdzenia polityków zaprzeczające temu są zwykłym kłamstwem i populizmem na użytek wyborczy. Należy już dziś myśleć i co więcej podjąć konkretne działania w celu zastąpienia węgla. Import węgla kamiennego rośnie, a głównym kierunkiem tego importu jest Rosja. Jak widać, nasi decydenci przez ostatnie lata poprzez budowę nowych bloków energetycznych na węgiel kamienny – Kozienice, Jaworzno, Opole – wpychają nas jedynie w coraz większą zależność od wschodniego sąsiada, generując sztucznie popyt na rynku krajowym. Popyt, którego polskie kopalnie nie są w stanie zaspokoić. Wygląda więc na to, że wychodząc z jednej zależności, od dostaw gazu, wchodzimy w szybkim tempie w inną, węglową. A zmiana sposobu zależności nie jest przecież suwerennością energetyczną. Węgiel jest bowiem surowcem, który przy swoim stopniu wydajności musi być spalany w elektrowniach w ogromnych ilościach, stąd zgromadzenie go na dłuższy czas jako zapas jest kwestią mocno problematyczną. Jaka jest więc alternatywa? Część opozycji, a nawet i część obozu rządzącego, chce postawić na model niemiecki, innymi słowy na rozbudowę na masową skalę energetyki słonecznej i wiatrowej w połączeniu z importem gazu ziemnego, który spalany byłby w obiektach energetycznych mających zbilansować zapotrzebowanie na energię w okresie wiatrowej ciszy.

Rozbudowując terminale gazowe do masowego importu tego surowca, w istocie następuje możliwość sprowadzania go z różnych kierunków, co poprawia bezpieczeństwo energetyczne. Jednakże nie gwarantuje absolutnie znaczącego spadku cen, ponieważ każdy kraj chce zarobić na gazie. Natomiast niewielka wydajność energetyczna wiatraków i paneli fotowoltaicznych rzędu: 17–25 procent wiatraki lądowe, 35 – 45% morskie czy około 10 do 12% panele fotowoltaiczne, sprawia, że OZE staje się jedynie dodatkiem do masowego spalania gazu, surowca którego Polska nie ma i który musi importować po wysokich cenach.

Przykład niemiecki, gdzie wiatrakami zabudowano dosłownie cały kraj, a panele fotowoltaiczne są niemal na każdym dachu i nie tylko zresztą, pokazuje, że łączny udział fotowoltaiki i energii wiatrowej w ogólnym bilansie rocznym produkcji energii nie przekracza 30 procent. Ogólny udział wszystkich rodzajów OZE, wliczając w to również emisyjne spalanie biomasy jedynie przez nieporozumienie wliczanej w skład OZE, jest na poziomie 40 procent. Chcąc się pozbywać elektrowni jądrowych, Niemcy muszą całą resztę produkować w elektrowniach węglowych i gazowych. Podobnie byłoby w przypadku Polski, z tą różnicą, że udział węgla i gazu łącznie byłby większy niż w Niemczech, udział OZE zaś mniejszy, nieprzekraczający 25 procent. Proszę pamiętać, że Niemcy wpompowały w swoją energetyczną rewolucję setki miliardów euro, a w kolejnych latach ich wydatki na ten cel będą rzędu 25–30 mld euro. Takich pieniędzy Polska po prostu nie ma, biorąc nawet pod uwagę mniejsze, bo proporcjonalne kwoty w stosunku do naszego zapotrzebowania na energię, w porównaniu z niemieckim. Mrzonki wypowiadane przez Biedronia czy polityków Nowoczesnej o rzekomym dojściu do pokrycia 80 procent zapotrzebowania na energię w postaci źródeł OZE, mrzonkami jedynie pozostaną, aż do wynalezienia opłacalnych magazynów energii. Na razie, póki co, Niemcy osiągnęły już maksymalny pułap udziału OZE w dużym uprzemysłowionym kraju.

W wyniku „Energiewende” ceny energii w Niemczech skoczyły do rekordowego poziomu w Europie, przekraczając 30 eurocentów/kWh dla odbiorców indywidualnych, bo dla przemysłu te ceny są silnie dotowane przez państwo. Spadek cen urządzeń do produkcji energii z wiatru czy słońca, w wyniku masowej ich produkcji i chińskiej konkurencji, w najmniejszym stopniu nie przełożył się na spadek cen energii w systemie, w którym trzeba uwzględnić koszty bardzo niestabilnej pracy. Można przypuszczać, że kolejny skokowy wzrost cen nastąpiłby natychmiast po wyłączeniu z eksploatacji działających jeszcze dziś elektrowni jądrowych, które u naszych zachodnich sąsiadów dostarczają ciągle 13 procent energii, notując ostatnio nawet pewien wzrost udziału.

Energetyka jądrowa, choć kosztowna w budowie, mogłaby jednak zasadniczo zmienić sytuację, dywersyfikując i częściowo wypierając z systemu źródła gazowe i węglowe. Zapotrzebowanie na węgiel i gaz na rynku spada natychmiast po uruchomieniu pierwszych bloków jądrowych, które w obecnych czasach mają dość dużą moc i dostarczają energię z roczną efektywnością rzędu 90 procent wykorzystania tej mocy. Gdyby Polska w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat rozwijała energetykę jądrową, śmiem twierdzić, że żaden masowy import węgla z Rosji czy innych kierunków, nie byłby potrzebny. Podobnie jak duży import gazu, który jest w planach. Niedawna decyzja Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju o niefinansowaniu od 2021 roku inwestycji nie tylko w spalanie węgla, lecz i w spalanie gazu, bardzo utrudni realizację podobnych inwestycji. Energetyka jądrowa nie emituje natomiast dwutlenku węgla.

Należy pamiętać, że cena energii ze źródeł gazowych, jak i węglowych, będzie systematycznie rosła z powodu coraz wyższych cen uprawnień do emisji CO2. A wysoka cena energii to duże koszty i niska konkurencyjność całej gospodarki. To także pogłębienie energetycznego ubóstwa.

Suwerenność energetyczna wymaga równoczesnego rozwoju wielu źródeł, a nie koncentrowania się wyłącznie na jednym. Monolityczna struktura energetyki jest jej wielką słabością. Dlatego zastępowanie monokultury węglowej nową monokulturą wiatrowo-słoneczną, wspartą spalaniem gazu, jest powielaniem minionych błędów. A jak się wydaje, szereg ugrupowań politycznych tego właśnie chce, a opcja ta jest obecna również w obozie rządzącym. Oznaczałoby to zamianę patologicznego uzależnienia od węgla na równie patologiczną zależność od importowanego gazu. Do elektrowni jądrowej potrzeba tak niewiele paliwa uranowego, że nawet nie uruchamiając własnych zasobów, możemy go przygotować z zapasem na wiele lat. Pozwala na to ogromna wydajność rozszczepienia jąder atomów uranu. Dla elektrowni 1000 MW mocy produkującej rocznie ok 8 TWh energii elektrycznej potrzeba zaledwie na wymianę ok 22 ton paliwa (przy 130 tonach wsadu na początek przy rozruchu), podczas gdy dla takiej samej gazowej ok. miliarda metrów sześciennych rocznie tego surowca. Dla węglowej natomiast ok. 2,5 miliona ton węgla kamiennego.

Rozproszenie energetyki na małe źródła prosumenckie nie rozwiązuje problemu, albowiem dyrektor kombinatu metalurgicznego nie będzie czekał, aż zawieje wiatr czy zaświeci słońce. Bo zastygnie mu wsad w piecu i piec będzie się nadawał tylko na złom. W systemie muszą istnieć stabilne, duże źródła energii, które dostarczą natychmiast, gdy jest potrzebna i w odpowiednich ilościach. Tysiące małych dostawców nigdy tego nie zagwarantuje. A z tych stabilnych, dużych źródeł możemy wybierać między węglem, gazem i atomem, ewentualnie elektrowniami na mazut.

Lipka: Co się dzieje z atomem na Zachodzie?

Suwerennością energetyczną moglibyśmy określić sytuację, w której dany kraj nie będzie mógł być politycznie szantażowany poprzez perspektywę odcięcia dostaw surowców energetycznych. Mało jednak jest takich państw, które miałyby absolutnie wszystkie potrzebne surowce na własnym terytorium – stwierdza mgr. inż. Jerzy Lipka z Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej.

Stąd dążenie do suwerenności energetycznej musi polegać na zminimalizowaniu importu surowców niezbędnych do wytwarzania energii, bądź sprawienia, że możliwe byłoby ich zmagazynowanie na dłuższy czas. Surowce bardziej wydajne energetycznie mają tu przewagę nad mniej wydajnymi, ponieważ potrzeba ich mniej i tym samym łatwiej jest zgromadzić podobny zapas. Innym, niezwykle ważnym czynnikiem jest odpowiednia dywersyfikacja źródeł energii, pozwalająca reagować na zagrożenia w bardziej elastyczny sposób.

Jeśli chodzi o nasz kraj, to do tej pory energetyka opierała się na węglu kamiennym i brunatnym, jako surowcach łatwo dostępnych. Było to bardzo duże uzależnienie, w zasadzie bez jakichkolwiek alternatywnych sposobów wytwarzania energii. Przez dziesiątki lat energia była dostarczana do systemu bez większych trudności, a energetyka węglowa rozbudowywana coraz bardziej. Oczywiście pamiętamy dwudziesty stopień zasilania z okresu realnego socjalizmu. Abstrahuję od konsekwencji dla środowiska naturalnego i tym samym zdrowia ludzkiego, bo chcę się skoncentrować na suwerenności.

Polska miała węgiel kamienny i brunatny, natomiast innych surowców, takich jak ropa naftowa i gaz ziemny, bardzo niewiele. Ich zasoby nie wystarczały do zaspokojenia potrzeb stopniowo rozwijającej się gospodarki, a ich import pochodził właściwie z jednego kierunku, ze wschodu, co oznaczało energetyczne uzależnienie od ZSRR. Wprawdzie w czasach E. Gierka został zbudowany terminal naftowy w Porcie Północnym w Gdańsku, co było pewną próbą przygotowania infrastruktury do sprowadzania ropy naftowej z innych kierunków, lecz brak suwerenności politycznej nie pozwalał na uruchomienie podobnego działania na wielką skalę. Port Północny był prawdopodobnie jedną z przyczyn utraty zaufania na przełomie lat 70-tych i 80-tych XX wieku.

Odzyskując suwerenność polityczną nasz kraj stanął przed koniecznością określenia na nowo polityki energetycznej, mającej długofalowo zapewnić dostawy niezbędnej energii dla społeczeństwa i gospodarki. Jeśli chodzi o produkcję energii elektrycznej, po PRL została infrastruktura, uzależniona od węgla w stopniu nieznanym nigdzie w Europie, lecz i zapoczątkowany program zmiany tego stanu rzeczy w postaci budowanej elektrowni jądrowej Żarnowiec, oraz w fazie przygotowania kolejnej tego typu inwestycji w Klempiczu. Zatrzymanie tego programu, a następnie zaniechanie jego realizacji, było decyzją stricte polityczną, podjętą pod wpływem agresywnych energetycznych grup interesu, widzących w Żarnowcu i Klempiczu potencjalne zagrożenie konkurencją na rynku energetycznym. Stąd intensywna propaganda anty-atomowa, wykorzystująca w demagogiczny sposób tragedię w Czarnobylu, jako argument przeciw kontynuowaniu tych inwestycji. Bardziej obszernie opisałem te wydarzenia w oparciu o rozmowy ze świadkami i dostępne dokumenty w książce ‘Odkłamać Żarnowiec”.

W 1990 roku zdecydowano więc o dalszym jednostronnym rozwoju elektro-energetyki w oparciu wyłącznie o węgiel kamienny i brunatny. Po dzień dzisiejszy ma to swoje skutki dla Polski. Dla suwerenności energetycznej jest groźne nie tylko uzależnienie od dostaw surowców z zagranicy, lecz również wewnętrzne uzależnienie dostaw energii od jednej w zasadzie grupy branżowej. Do takiej sytuacji w Polsce doprowadziły decyzje rządu T. Mazowieckiego, których głównym autorem był minister przemysłu Tadeusz Syryjczyk. Wyeliminowanie energetyki jądrowej dało o sobie znać w czasie strajku w zagłębiach węgla brunatnego wiosną 1994 roku, gdy lewicowy wówczas rząd musiał ustępować pod naporem związkowych żądań branżowych, wykorzystujących monopolistyczną pozycję węgla w miksie energetycznym. Gdyby nie jednoczesne unieruchomienie zakładów energochłonnych przez związkowców, co zmniejszyło zapotrzebowanie na energię w systemie, ówczesny strajk byłby jeszcze bardziej dotkliwy i bolesny w skutkach. Pokazuje to jednoznacznie, że o zagrożeniach dla systemu energetycznego można mówić nie tylko w kontekście sytuacji zewnętrznej.

Stopniowo, już po roku 2000, do spalania węgla doszło wytwarzanie energii z elektrowni wiatrowych i paneli fotowoltaicznych, jednak w sposób nieciągły, wymagający wsparcia źródeł konwencjonalnych. Ich współpraca z energetyką węglową, dla tej ostatniej nie jest zbyt zdrowa, ponieważ częste zmiany zapotrzebowania na moc węglową, będącą pochodną niestabilności produkcji energii głównie z elektrowni wiatrowych w systemie, co powodowało i powoduje częste awarie bloków konwencjonalnych. Elektrownie gazowe są dużo lepiej przystosowane do podobnej zmienności działania i stąd ich stopniowy rozwój w naszym kraju, jako wsparcie dla źródeł odnawialnych. Warto wspomnieć też, że w Polsce istnieją bardziej stabilne źródła odnawialne i przewidywalne, którymi są elektrownie wodne, lecz łącznie dostarczają do systemu zaledwie poniżej dwóch procent całej energii. Wśród elektrowni wodnych są i szczytowo pompowe, które można traktować jako swoiste magazyny energii, lecz obecnie wystarczające do zaopatrzenia społeczeństwa w prąd w ciągu zaledwie czterogodzinnej ciszy wiatrowej.

Legendy o polskich zasobach węgla mówią o wystarczalności tego surowca na setki lat. Tymczasem już nawet pobieżne sprawdzenie danych w zestawieniach GUS, mówi o trzech rodzajach zasobów węgla kamiennego. Geologicznych, przemysłowych oraz operatywnych. Te geologiczne istotnie wyglądają imponująco, lecz jest to węgiel zalegający tak głęboko, że przy obecnych technologiach nie sposób go wydobyć. Nie mówiąc nawet o opłacalności takiego wydobycia. Bardziej przekonywujące są zasoby przemysłowe, możliwe do wydobycia, lecz tu odliczyć należy różnego rodzaju straty, stąd pojęcie zasobów operatywnych stanowiących ok. 70 procent zasobów przemysłowych. Te ostatnie więc stanowią nasze rzeczywiste, możliwe do pozyskania zasoby. Wystarczy ich na ok. 35 lat, biorąc pod uwagę obecny poziom wydobycia. Czyli ok. 65 mln ton węgla rocznie. Potem węgiel kamienny trzeba będzie w całości importować do naszych elektrowni, tak jak obecnie robią Niemcy. Import na dziś to ok. 20 mln ton rocznie, a ogólny poziom zużycia w Polsce wynosi 75 mln ton. Z czego część to węgiel koksowy, czyli nie dla celów energetycznych.

Jeszcze szybciej, bo w ciągu najbliższych piętnastu lat, wyczerpią się zasoby węgla brunatnego z obecnie eksploatowanych złóż. Uruchomienie nowych napotyka na duże problemy z powodu silnego oporu społecznego, ale jeszcze ważniejsze jest to, że uruchomienie ich niemal na pewno doprowadzi do zaniku najbardziej rozwiniętego w kraju, wysokowydajnego rolnictwa w Wielkopolsce. Pogłębiłoby to bowiem suszę na terenach, gdzie i tak występuje wielki deficyt wody. A wielkopolska produkcja żywności to miliardowe zyski z eksportu. Nowe złoże Ościsłowo jest oddalone od elektrowni Bełchatów o około 55 km, a wożenie tego węgla do elektrowni nie będzie zbyt opłacalne, z uwagi na jego niską wartość kaloryczną.

Jaki z tego wniosek? Nie da się dłużej w żaden sposób utrzymać suwerenności energetycznej kraju w oparciu o węgiel jako surowiec. Twierdzenia polityków zaprzeczające temu są zwykłym kłamstwem i populizmem na użytek wyborczy. Należy już dziś myśleć i co więcej podjąć konkretne działania w celu zastąpienia węgla. Import węgla kamiennego rośnie, a głównym kierunkiem tego importu jest Rosja. Jak widać, nasi decydenci przez ostatnie lata poprzez budowę nowych bloków energetycznych na węgiel kamienny – Kozienice, Jaworzno, Opole – wpychają nas jedynie w coraz większą zależność od wschodniego sąsiada, generując sztucznie popyt na rynku krajowym. Popyt, którego polskie kopalnie nie są w stanie zaspokoić. Wygląda więc na to, że wychodząc z jednej zależności, od dostaw gazu, wchodzimy w szybkim tempie w inną, węglową. A zmiana sposobu zależności nie jest przecież suwerennością energetyczną. Węgiel jest bowiem surowcem, który przy swoim stopniu wydajności musi być spalany w elektrowniach w ogromnych ilościach, stąd zgromadzenie go na dłuższy czas jako zapas jest kwestią mocno problematyczną. Jaka jest więc alternatywa? Część opozycji, a nawet i część obozu rządzącego, chce postawić na model niemiecki, innymi słowy na rozbudowę na masową skalę energetyki słonecznej i wiatrowej w połączeniu z importem gazu ziemnego, który spalany byłby w obiektach energetycznych mających zbilansować zapotrzebowanie na energię w okresie wiatrowej ciszy.

Rozbudowując terminale gazowe do masowego importu tego surowca, w istocie następuje możliwość sprowadzania go z różnych kierunków, co poprawia bezpieczeństwo energetyczne. Jednakże nie gwarantuje absolutnie znaczącego spadku cen, ponieważ każdy kraj chce zarobić na gazie. Natomiast niewielka wydajność energetyczna wiatraków i paneli fotowoltaicznych rzędu: 17–25 procent wiatraki lądowe, 35 – 45% morskie czy około 10 do 12% panele fotowoltaiczne, sprawia, że OZE staje się jedynie dodatkiem do masowego spalania gazu, surowca którego Polska nie ma i który musi importować po wysokich cenach.

Przykład niemiecki, gdzie wiatrakami zabudowano dosłownie cały kraj, a panele fotowoltaiczne są niemal na każdym dachu i nie tylko zresztą, pokazuje, że łączny udział fotowoltaiki i energii wiatrowej w ogólnym bilansie rocznym produkcji energii nie przekracza 30 procent. Ogólny udział wszystkich rodzajów OZE, wliczając w to również emisyjne spalanie biomasy jedynie przez nieporozumienie wliczanej w skład OZE, jest na poziomie 40 procent. Chcąc się pozbywać elektrowni jądrowych, Niemcy muszą całą resztę produkować w elektrowniach węglowych i gazowych. Podobnie byłoby w przypadku Polski, z tą różnicą, że udział węgla i gazu łącznie byłby większy niż w Niemczech, udział OZE zaś mniejszy, nieprzekraczający 25 procent. Proszę pamiętać, że Niemcy wpompowały w swoją energetyczną rewolucję setki miliardów euro, a w kolejnych latach ich wydatki na ten cel będą rzędu 25–30 mld euro. Takich pieniędzy Polska po prostu nie ma, biorąc nawet pod uwagę mniejsze, bo proporcjonalne kwoty w stosunku do naszego zapotrzebowania na energię, w porównaniu z niemieckim. Mrzonki wypowiadane przez Biedronia czy polityków Nowoczesnej o rzekomym dojściu do pokrycia 80 procent zapotrzebowania na energię w postaci źródeł OZE, mrzonkami jedynie pozostaną, aż do wynalezienia opłacalnych magazynów energii. Na razie, póki co, Niemcy osiągnęły już maksymalny pułap udziału OZE w dużym uprzemysłowionym kraju.

W wyniku „Energiewende” ceny energii w Niemczech skoczyły do rekordowego poziomu w Europie, przekraczając 30 eurocentów/kWh dla odbiorców indywidualnych, bo dla przemysłu te ceny są silnie dotowane przez państwo. Spadek cen urządzeń do produkcji energii z wiatru czy słońca, w wyniku masowej ich produkcji i chińskiej konkurencji, w najmniejszym stopniu nie przełożył się na spadek cen energii w systemie, w którym trzeba uwzględnić koszty bardzo niestabilnej pracy. Można przypuszczać, że kolejny skokowy wzrost cen nastąpiłby natychmiast po wyłączeniu z eksploatacji działających jeszcze dziś elektrowni jądrowych, które u naszych zachodnich sąsiadów dostarczają ciągle 13 procent energii, notując ostatnio nawet pewien wzrost udziału.

Energetyka jądrowa, choć kosztowna w budowie, mogłaby jednak zasadniczo zmienić sytuację, dywersyfikując i częściowo wypierając z systemu źródła gazowe i węglowe. Zapotrzebowanie na węgiel i gaz na rynku spada natychmiast po uruchomieniu pierwszych bloków jądrowych, które w obecnych czasach mają dość dużą moc i dostarczają energię z roczną efektywnością rzędu 90 procent wykorzystania tej mocy. Gdyby Polska w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat rozwijała energetykę jądrową, śmiem twierdzić, że żaden masowy import węgla z Rosji czy innych kierunków, nie byłby potrzebny. Podobnie jak duży import gazu, który jest w planach. Niedawna decyzja Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju o niefinansowaniu od 2021 roku inwestycji nie tylko w spalanie węgla, lecz i w spalanie gazu, bardzo utrudni realizację podobnych inwestycji. Energetyka jądrowa nie emituje natomiast dwutlenku węgla.

Należy pamiętać, że cena energii ze źródeł gazowych, jak i węglowych, będzie systematycznie rosła z powodu coraz wyższych cen uprawnień do emisji CO2. A wysoka cena energii to duże koszty i niska konkurencyjność całej gospodarki. To także pogłębienie energetycznego ubóstwa.

Suwerenność energetyczna wymaga równoczesnego rozwoju wielu źródeł, a nie koncentrowania się wyłącznie na jednym. Monolityczna struktura energetyki jest jej wielką słabością. Dlatego zastępowanie monokultury węglowej nową monokulturą wiatrowo-słoneczną, wspartą spalaniem gazu, jest powielaniem minionych błędów. A jak się wydaje, szereg ugrupowań politycznych tego właśnie chce, a opcja ta jest obecna również w obozie rządzącym. Oznaczałoby to zamianę patologicznego uzależnienia od węgla na równie patologiczną zależność od importowanego gazu. Do elektrowni jądrowej potrzeba tak niewiele paliwa uranowego, że nawet nie uruchamiając własnych zasobów, możemy go przygotować z zapasem na wiele lat. Pozwala na to ogromna wydajność rozszczepienia jąder atomów uranu. Dla elektrowni 1000 MW mocy produkującej rocznie ok 8 TWh energii elektrycznej potrzeba zaledwie na wymianę ok 22 ton paliwa (przy 130 tonach wsadu na początek przy rozruchu), podczas gdy dla takiej samej gazowej ok. miliarda metrów sześciennych rocznie tego surowca. Dla węglowej natomiast ok. 2,5 miliona ton węgla kamiennego.

Rozproszenie energetyki na małe źródła prosumenckie nie rozwiązuje problemu, albowiem dyrektor kombinatu metalurgicznego nie będzie czekał, aż zawieje wiatr czy zaświeci słońce. Bo zastygnie mu wsad w piecu i piec będzie się nadawał tylko na złom. W systemie muszą istnieć stabilne, duże źródła energii, które dostarczą natychmiast, gdy jest potrzebna i w odpowiednich ilościach. Tysiące małych dostawców nigdy tego nie zagwarantuje. A z tych stabilnych, dużych źródeł możemy wybierać między węglem, gazem i atomem, ewentualnie elektrowniami na mazut.

Lipka: Co się dzieje z atomem na Zachodzie?

Najnowsze artykuły