Ostatni zdecydowany apel 10 państw członkowskich Unii Europejskiej w sprawie uwzględnienia w taksonomii energetyki jądrowej wyznacza zdecydowaną granicę na Starym Kontynencie, jeśli chodzi o dwa różne modele energetyczne – pisze Jerzy Lipka z Obywatelskiego Ruchu na rzecz Energetyki Jądrowej.
Jeden model to energetyka jądrowa plus odnawialna w drugiej kolejności, przy stopniowym odchodzeniu od paliw kopalnych, pozostawieniu takiego ich udziału na daną chwilę, jaki jest absolutnie niezbędny. Jednym słowem odchodzenie od paliw kopalnych jest funkcją szybkości rozwoju energetyki jądrowej, ewentualnie wodnej w krajach, gdzie ku temu istnieją lepsze warunki. A więc pozyskiwanie prądu odbywa się w lwiej części w źródłach sterowalnych. To model realizowany we Francji przede wszystkim, Wielkiej Brytanii, Finlandii jeśli chodzi o kraje Starej Unii, a zarazem Bułgarię, Rumunię, Węgry, Słowację, Czechy, czy kraje dawnej Jugosławii (Chorwacja i Słowenia). Polska i Holandia natomiast przymierzają się (przy obecnych ich rządach) również do realizacji tego modelu. To tyle, jeśli chodzi o model z energetyką jądrową.
Drugi, konkurencyjny względem tego model energetyczny realizowany jest przede wszystkim przez Niemcy, Austrię i Danię. A wspierany jest też bardziej lub mniej zdecydowanie przez Belgię, Hiszpanię i w zdecydowanie mniejszym stopniu Włochy. Na wschodzie Europy zdaje się realizować go Litwa. Ten model to dążność do realizacji 100% OZE, ze wszystkimi tego konsekwencjami, jeśli chodzi o realia techniczne. A te są takie, że na obecnym stopniu rozwoju OZE musi być wspierane przez źródła emisyjne, ale za to sterowalne, jak spalanie gazu, czy w mniejszym stopniu też węgla. Model ten nie przewiduje miejsca w miksie dla energetyki jądrowej. Ba, wręcz jest ona rugowana z tego miksu za wszelką ceną, choćby i za cenę zwiększenia (jak twierdzą zwolennicy tej drogi przejściowego zwiększenia) udziału w produkcji energii źródeł emisyjnych. Model ten śmiało można nazwać anty-jądrowym, bo jest on zdecydowanie bardziej skierowany przeciw istnieniu energetyki jądrowej, aniżeli przeciw paliwom kopalnym. Ewidentnym przykładem są tu Niemcy, gdzie koniec 6 dziś działających jeszcze reaktorów jądrowych (produkcja 12% energii elektrycznej w tym kraju) zapowiedziana została na przyszły rok, podczas gdy energetyki węglowej dopiero na rok 2038. A i to pod warunkiem, jeśli całkowite odejście od niej będzie wówczas możliwe. Kiedy ma nastąpić odejście w Niemczech od spalania gazu nawet nie wiadomo, w domyśle wtedy, gdy nastąpi zasadniczy przełom techniczny w kwestii magazynowania energii i jej produkcji z wodoru.
Można powiedzieć bez żadnej przesady, że u podstaw tego modelu jest chorobliwa alergia i nienawiść do technologii wytwarzania energii z rozszczepienia jąder atomów uranu, a autorami tego programu są skrajne środowiska i ruchy Zielonych w różnych krajach, których tradycja sprzeciwu względem tej technologii sięga jeszcze wczesnych lat 60 tych XX wieku. Dziś przekuli oni te idee na program energetyczny niektórych krajów europejskich, a największe sukcesy w przekonywaniu do niego ogółu społeczeństwa odnieśli w Niemczech, Danii i Austrii, a ostatnio w Belgii. Program ten przejęły i poparły ugrupowania socjaldemokratyczne, a jak się wydaje opcja ta ma przewagę i w Parlamencie Europejskim. Sytuacja we Włoszech czy Hiszpanii jest nieco bardziej skomplikowana, ale nie będę tu rozwijał tego wątku.
Podział energetyczny i silny rozłam na tym polu w UE nie da się łatwo zasypać, a jak się wydaje UE jako organizacja złożona z różnych państw być może nigdy nie wypracuje tu wspólnego stanowiska. Będą to więc dwie różne Europy energetycznie podzielone, jak chyba w żadnej innej dziedzinie. Nie bez kozery dziedzina ta jest pozostawiona w gestii państw członkowskich, a instytucje unijne przynajmniej oficjalnie mają się do ich polityki energetycznej nie wtrącać. To jedyne sensowne stanowisko, pozwalające uniknąć bardzo poważnego konfliktu, niestety jednak będące w sferze teorii a nie praktyki. Dlaczego tylko teorii? Byłoby one w pełni do przyjęcia, gdyby nie Niemcy. Bo niemiecka klasa polityczna nie może się pogodzić w żaden sposób z istnieniem dwóch różnych energetycznych modeli wewnątrz UE, dwóch różnych obszarów na starym kontynencie, gdzie w jednym jest rzeczywiście realizowany model anty-nuklearny będący w interesie Niemiec, a na drugim obszarze model przeciwny, z dużym znaczeniem „znienawidzonej technologii” energetyki jądrowej. Niemcy nie zadowalają się i zapewne w przyszłości nie będą się zadowalać tylko „częściowym sukcesem” politycznym Energiewende, na części Starego Kontynentu. Słynna umowa koalicyjna CDU-SPD nie pozostawia nam co do tego złudzeń. Możemy się spodziewać, że nasi zachodni sąsiedzi będą próbowali narzucić, wykorzystując swoją siłę ekonomiczną i polityczną, całej Europie swój model.
To niestety tkwi w niemieckiej mentalności, jest jakby w niemieckich genach. Do czego to może doprowadzić? Trudno powiedzieć, ale nie wróży to dobrze przyszłej sytuacji w Europie. Przypomnę, że praprzyczyną dwóch niezwykle krwawych wojen światowych była niemiecka dążność do obalenia istniejących wcześniej porządków światowych. Najpierw przed pierwszą wojną światową porządek wielkich imperiów kolonialnych zdominowanych przez Wielką Brytanię i Francję, a na terenie Azji i Rosję. Porządek, w obronie którego wspomniane państwa zdecydowanie wystąpiły, odrzucając zbrojnie niemieckie żądania: „oddajcie nam część swoich kolonii, a nie, to odbierzemy wam siłą”. I podobnie w drugiej wojnie światowej, gdzie dążeniem niemieckim było z kolei obalenie znienawidzonego porządku po Traktacie Wersalskim, który był odbierany w Niemczech, całkiem niezależnie od Hitlera, jako upokorzenie. A Adolf Hitler tylko wzmocnił te tendencje, zamieniając je w program polityczny.
Dążenie do bezwzględnego zwycięstwa jest zatem częścią niemieckiej natury, która to natura nie zmieniła się. Zmienić się jedynie mogły środki i sposoby jej realizacji. Dziś te tendencje znajdą zapewne potężnego sojusznika w postaci dążeń rosyjskich do uzależnienia całego kontynentu od swoich surowców, a głównie gazu ziemnego. Ten właśnie deal niemiecko-rosyjski, ścisłe tych wielkich krajów współdziałanie jest bardzo poważnym zagrożeniem dla energetycznej suwerenności, a nawet suwerenności w ogóle, również i Polski, a może przede wszystkim Polski. Przejawem tego współdziałania, jednym z wielu, jest gazociąg Nordstream II, ale oczywiście nie jedynym, może nawet nie najgroźniejszym. Tym dużo groźniejszym dla nas jest widoczne działanie niemieckiej oraz rosyjskiej agentury wpływu w naszym kraju, wykorzystywanie do maksimum wewnętrznych grup interesu i energetycznych układów do blokowania na terenie Polski budowy elektrowni jądrowych, możliwie długiego opóźniania tego procesu.
Niestety, ale część środowisk w naszym kraju, nastawionych sceptycznie do rozwoju nad Wisłą energetyki jądrowej spełnia rolę „pożytecznych idiotów” nawet, jeśli świadomie nie współpracują z obcą agenturą czy egoistycznymi grupami interesu, które nigdy nie mogły się pogodzić z konkurencją różnych technologii w produkcji energii i ciepła. Szerzenie w społeczeństwie podświadomych lęków w związku z Czarnobylem czy Fukushimą, w pełni się wpisuje w cele uniemożliwienia naszemu krajowi prawdziwej energetycznej suwerenności. Ale są i bardziej zręczne i wysublimowane metody, jak choćby próby przeciwstawiania rozwoju małych reaktorów jądrowych tym dużym reaktorom, jak gdyby miały to być konkurencyjne względem siebie technologie. Tymczasem uzupełniają się one w sposób znakomity, trochę tak jak w transporcie samochody osobowe i ciężarowe, różnej wielkości, tonażu czy mocy, ale i przeznaczenia. Ich łączny rozwój natomiast daje podstawy do oczekiwań, że po dziesiątkach lat rządów lobbystycznych w sektorze, polska energetyka w istocie radykalnie zmieni się, różnicując technologie i sposoby wytwarzania elektryczności i ciepła. Błędne decyzje podjęte natomiast przez polityków w 1990 roku, a przez dziesiątki lat podtrzymywane, zostałyby w ten sposób definitywnie przekreślone.
Współczesny patriotyzm to nie walka z bronią w ręku, która w obecnej chwili nie jest potrzebna, podobnie jak poświęcanie życia. To coś zupełnie innego, to mozolny trud i znój większych i mniejszych działań mających na celu stopniowe zmienianie naszej rzeczywistości, zastanej po minionych czasach. Trud i znój, które latami mogą nie przynosić spodziewanych efektów, z powodu bardzo niskiej jakości całej w zasadzie klasy politycznej, nie kierującej się niestety w swojej masie interesem Państwa Polskiego, czy Polskiej Racji Stanu. Zmienianie tej rzeczywistości musi obejmować i zaistnienie w naszym kraju nieobecnej dotąd energetyki jądrowej. Mało tego że zaistnienie, to jeszcze w takim zakresie, żeby miało to wpływ ogólną energetyczną sytuację i ceny energii. A więc nie w sensie symbolicznym tylko, jak symboliczne jest dziś istnienie polskiego niewielkiego reaktora jądrowego w Świerku. Według mnie wymaga to przełamania politycznych barier dzielących być może ludzi, którym los kraju autentycznie nie jest obojętny, jak nastąpiło to choćby w Stowarzyszeniu Obywatelski Ruch na Rzecz Energetyki Jądrowej, który współtworzą zwolennicy różnych opcji politycznych. I skupienia się na wsparciu tej części polskiego rządu i polskiej klasy politycznej (w mojej ocenie niestety to mała część) która jak my chce elektrownie jądrowe w naszym kraju budować.
Mam też nadzieję, że i ze strony proatomowych decydentów pomoc organizacji pozarządowych będzie przyjęta ze zrozumieniem i bez nieufności. A krytyka zbyt powolnego wdrażania energetyki jądrowej w naszym kraju i różnych patologii, nie powinna być odbierana jako działanie polityczne, bo takim nie jest. To, że ktoś bezpośrednio w polityce nie działa, nie znaczy, iż należy mu przypisywać brak patriotyzmu, czy brak pro-państwowego instynktu. Tylko prawdziwe współdziałanie i współpraca bowiem może dać ostateczny sukces, także i współpraca różnych pro-atomowych organizacji w kraju. Pamiętajmy, że druga strona jest dobrze zorganizowana, silna i ma duże wsparcie z krajów ościennych.
Lipka: Rozwój atomu można sprzęgnąć z odejściem węgla bez przerostu gazu