– W Niemczech w następnych latach powstaną dziesiątki nowych elektrowni gazowych. W przyszłości będą one mogły spalać także wodór, ale obecnie jest to pieśń przyszłości, która może doprowadzić kiedyś do powrotu współpracy Niemiec i Rosji przy dostawach gazu ziemnego – pisze Aleksandra Fedorska, redaktor BiznesAlert.pl.
W ostatnich tygodniach nie zabrakło w Niemczech wiadomości o nowych elektrociepłowniach wodorowych. Dobrym przykładem jest ciepłownia w Lipsku, nazywana pierwszą elektrownią wodorową w Niemczech. Plan niemieckiego ministerstwa gospodarki zakłada budowę elektrowni gazowych, które w późniejszym terminie będą również w stanie przetwarzać wodór na energię elektryczną, o łącznej mocy sięgającej ponad 43 GW. To oznacza, że w Niemczech powstanie może nawet 90 nowych elektrociepłowni na gaz ziemny. Do niemieckiej opinii publicznej kierowany jest jednak całkiem inny przekaz. Zamiast określenia „elektrociepłownia gazowa” stosowany jest termin „elektrownia wodorowa”, co ma sugerować ideologiczną zgodność z następnym etapem rozbudowy OZE, bo energia z wiatru i słońca, jak głosi dekalog Energiewende, jest kumulowana z formie zielonego i neutralnego dla klimatu paliwa przyszłości, jakim jest zielony wodór.
To, że obecnie zielonego wodoru w Niemczech nie ma i że z racji na wysokie koszty produkcji inwestorzy zaczynają rezygnować z projektów z tym związanych, nie jest eksponowane ani nawet dopuszczane do szerokiej dyskusji. Kolejnym tokiem argumentacji jest określanie tych nowych elektrowni gazowych, jako elektrowni czysto rezerwowych, które będą działać tylko przez kilkaset godzin rocznie.
— Niektóre elektrownie będą działać tylko raz na dziesięć lat, jeśli naprawdę nadejdzie taka konieczność – podaje monachijska gazeta Merkur. Zwracając jednak uwagę na koszty utrzymania takiego zakładu i koszty inwestycyjne nie jest to prawdopodobne, że w Niemczech powstanie tyle nowych elektrowni, które będą tylko doraźnie na siebie zarabiały.
Federalne ministerstwo gospodarki uważa, że budowa nowych elektrociepłowni gazowych ułatwi transformację energetyczną Niemiec, bo stałe źródła energii stabilizują system wytwarzania energii, oparty na OZE. Już teraz ponad połowa, 53,4 procent, produkowanego prądu w Niemczech pochodzi z OZE, co jest wielkim wyzwaniem dla całego systemu energetycznego w tym kraju. Niemcom, które odeszły od energetyki jądrowej i ograniczyły produkcje energii z węgla, nie pozostało już wiele źródeł energii do dyspozycji. Decyzje polityczne podejmowane przez niemiecki rząd zostawiają jedynie gaz ziemny w systemie energetycznym. Obecnie funkcje stabilizatora niemieckiego systemu energetycznego, który przez wysokie zapotrzebowanie i bardzo wysoki udział OZE, jest narażony na niedobór, przejmuje dodatkowo import prądu. Szczególnie odczuwalne stało się to po ostatecznym wyłączeniu niemieckich elektrowni atomowych w kwietniu tego roku. W drugim kwartale 2023 roku Niemcy zakupiły dodatkowo o ponad 7 TWh więcej prądu za granicą. Dodatkowy prąd pochodził głównie z Francji, gdzie produkowany jest przez tamtejsze elektrownie jądrowe.
LNG to listek figowy?
O tym, że Niemcy krok po kroku przygotowują opinię publiczną na świecie, ale także częściowo we własnym kraju do współpracy z Rosją, świadczy nie tylko budowa wielu nowych elektrowni gazowych, ale także działania polityczne i zabiegi medialne. Jednym z najważniejszych, jest akcentowanie faktu, że uszkodzony Nord Stream można naprawić. Tu przydają się wypowiedzi premiera Saksonii Michaela Kretschmera (CDU), który już wielokrotnie publicznie powiedział, że należy uruchomić powtórnie gazociąg Nord Stream. Po jego pierwszych takich wypowiedziach słychać było jeszcze protest i oburzenie. Ale teraz gdy zostało to już wielokrotnie powtórzone, myśl ta stała się częścią postrzegania ewentualnego zaniechania kryzysu energetycznego, który dotyka Niemcy. Politycy tamtego kraju sugerują, że tania energia uratuje niemiecką gospodarkę, która jest nisko konkurencyjna ze względu na wysokie ceny energii.
Przez kontynuację przestawiania elektrociepłowni z węgla na gaz, retorycznie mówiąc o możliwości spalania tam wodoru w przyszłości, w Niemczech powstaje sytuacja zbliżona do tej ze sprzed wojny na Ukrainie, gdzie Niemcy uzależniły się od importu gazu z Rosji. Obecnie rośnie znów nie tylko udział gazu w ogrzewaniu miejskim, ale także w przypadku odbiorców prywatnych, którzy stawiają na piece gazowe w swoich budynkach. — Odsetek domów ogrzewanych gazem również wzrósł z 48,2 do 49,5 procent w ciągu czterech lat, a nawet do ponad 50 procent w przypadku budynków mieszkalnych – podaje najnowsze dane gazeta die Welt.
Niemcy w odróżnieniu od krajów takich jak Czechy nie przestawiły się w kwestii dostaw gazu na LNG, mimo że wybudowały sobie wystarczające moce w gazoportach i niedługo będą miały ich jeszcze więcej. Niemcy wstrzymują się jednych z podpisywaniem długoterminowych kontraktów i importują małe ilości LNG, czerpiąc gaz obecnie głównie przez gazociągi z Norwegii i Holandii. W pierwszej połowie 2023 roku przez niemieckie gazoporty przeładowano głównie (78 procent) gaz skroplony z USA. Eksperci przewidują, że za pomocą gazoportów do Niemiec trafi w bieżącym roku zaledwie 13,5 mld m sześc. gazu. Jest to znikoma ilość, biorąc pod uwagę fakt, że zużycie sięga w Niemczech 80 mld m sześc. rocznie. Uruchomienie Nord Stream 1 i Nord Stream 2 umożliwiłoby Niemcom import gazu z Rosji rzędu 110 mld m sześć. rocznie.