KOMENTARZ
Justyna Piszczatowska
WysokieNapiecie.pl
Kanclerz Niemiec na koniec szczytu G7 mówiła o dekarbonizacji świata do końca XXI wieku. Na wieszczenie rychłego końca węgla, ropy i gazu jest zdecydowanie za wcześnie, ale poczucie zagrożenia w sektorze paliw kopalnych już wywołuje wojenki między orędownikami poszczególnych surowców.
Dwudniowy szczyt liderów siedmiu najbardziej rozwiniętych gospodarek świata – Niemiec, Wielkiej Brytanii, Włoch, Francji, Kanady, USA i Japonii – zakończył się w poniedziałek w bawarskim Elmau. Brał w nim m.in. udział Donald Tusk jako reprezentant Rady Europejskiej.
Kwestie dotyczące energetyki stały się bardzo istotną częścią rozmów, bo w ramach przygotowań do konferencji klimatycznej COP21 w Paryżu dyskutowano o dekarbonizacji światowej gospodarki. W konkluzjach ze szczytu (które po angielsku można przeczytać tutaj) nie ma jednoznacznej deklaracji, że rozpoczyna się walka o wyeliminowanie paliw kopalnych z globalnego miksu energetycznego. Słowo „węgiel” nie pojawia się w dokumencie ani razu.
Zamiast tego pada stwierdzenie o „podjęciu pilnych działań zmierzających do powstrzymania zmian klimatu”. – Potwierdzamy naszą determinację do przyjęcia w grudniu tego roku na konferencji klimatycznej ONZ w Paryżu (COP21) protokołu, innego instrumentu prawnego lub uzgodnionych wyników o mocy prawnej pod Ramową Konwencją Narodów Zjednoczonych w sprawie Zmian Klimatu (UNFCCC) stosowane do wszystkich stron, że jest ambitny, solidny, otwarty i płyną z krajowych okoliczności – brzmi jedna z konkluzji.
Bardziej dobitnie wyraziła się Angela Merkel, która podsumowała wyniki szczytu jako jego gospodyni.
– Grupa G7 z wiodących krajów uprzemysłowionych świecie zgodził się zastąpić olej, gaz i węgiel alternatywnymi źródłami energii do końca wieku by zmniejszyć globalną emisję CO2 – powiedziała kanclerz Niemiec. Według grupy G7 do 2050 roku świat powinien ograniczyć emisje gazów cieplarnianych o 70 %.
Zaiskrzyło, nie wybuchło
Organizacje promujące energetykę odnawialną określiły wyniki szczytu jako generalnie słuszne, choć wytknęły, że wciąż pozostaje wiele „ale”. Po pierwsze – pytanie co przywódcy G7 po powrocie z Alp zrobią na swoich podwórkach. Same Niemcy wciąż 45% energii elektrycznej czerpią z węgla. Po drugie, dekarbonizację świata, jeśli do niej dojdzie, trzeba skądś sfinansować. W konkluzjach ze szczytu pada deklaracja o 100 mld dolarów co roku ze źródeł publicznych i prywatnych i wspieraniu inwestycji w biedniejszych krajach, ale na dobrą sprawę grupa G7 nie wskazała kto konkretnie ma te pieniądze wyłożyć.
Środowiska prowęglowe oceniły wyniki szczytu jako „wilgotną petardę”, która zaiskrzyła, ale nie wybuchła. Przedstawiciele stowarzyszenia producentów i importerów węgla Euracoal przypomnieli, że podejmowanie działań o 85-letnim horyzoncie nie brzmi bardzo ambitnie i spodziewano się silniejszych zapowiedzi. Niemcy za główny cel swojej prezydencji G7 w dziedzinie klimatu stawiały ujednolicanie światowych systemów handlu prawami do emisji CO2, by osiągnąć jedną światową cenę, a w konkluzjach ze szczytu o niczym takim nie ma mowy. Osiągnięcie zbieżności w dziedzinie cen CO2 wymagałoby prawdopodobnie wprowadzenia globalnego podatku, a w tej kwestii wszystkie kraje wolą zachować pełną autonomię.
Wątpliwości pozostają też w dziedzinie technologii. Żaden z krajów świata nie jest w stanie dziś w pełni przestawić się na prąd z odnawialnych źródeł nie tracąc stabilności systemu energetycznego. Świetnym stabilizatorem byłyby magazyny energii, ale jak pisaliśmy niedawno – W poszukiwaniu świętego Graala energetyki – wystarczająco efektywnej technologii człowiek jeszcze nie ma.
Podsumowując opinie obu stron – wyniki szczytu wytyczają cel, do którego chcą dążyć światowi liderzy, ale metody jego osiągnięcia pozostają mgliste. Niechęć do podejmowania twardych zobowiązań wskazuje, że podczas COP21 także nie dojdzie do przełomu.
O oddechu konkurencji przeczytasz w ciągu dalszym artykułu na portalu WysokieNapiecie.pl