Roszkowski: Rząd kombinuje z zieloną energetyką

4 września 2014, 10:26 Energetyka

KOMENTARZ

Marcin Roszkowski

Prezes Instytutu Jagiellońskiego

Rząd od prawie 4 lat pracuje nad ustawą o Odnawialnych Źródłach Energii (OZE). Ma to być konstytucja dla tej branży – a przede wszystkim zmienić formę wspierania produkcji zielonego prądu, czyli przejść z systemu zielonych certyfikatów do aukcji.   

Niekończąca się historia uchwalania ustawy o OZE na dobre zaczęła się 22 grudnia 2011 roku,  gdy po raz pierwszy projekt regulacji został zaprezentowany  przez ówczesnego Wicepremiera i Ministra Gospodarki, Waldemara Pawlaka. Później było kilka kolejnych wersji, aż w końcu finalna propozycja trafiła do Sejmu w lipcu 2014.

Tajemnicą poliszynela pozostaje jednak fakt, że Rząd nie chce tej ustawy uchwalić. Energetyczne spółki skarbu państwa robią wszystko co w ich mocy, by Rząd w tym zakresie wesprzeć. Po co więc tworzyć takie prawo, które krytykują nasi czempioni energetyczni? Ano po to by zmienić system wsparcia, który jest drogi, a mógłby być tańszy i bardziej efektywny. Tylko w latach 2010 – 2013 ponad 10 mld złotych trafiło – w formie zielonych certyfikatów – do branży OZE. Ponad 60% tej kwoty otrzymały źródła spalania węgla i biomasy oraz duża hydroenergetyka. 80% przedsiębiorstw wykorzystujących obie technologie jest własnością skarbu państwa. Tak więc nie jest w ich interesie by zmieniać status quo. A taka zmiana systemu jest uzasadniona z wielu względów, między innymi ponieważ te technologie nie tworzą nowych mocy, których Polska potrzebuje, by budować bezpieczeństwo energetyczne oraz ze względu na potrzeby konsumpcyjne kraju. Tymczasem każda z propozycji projektu ustawy o OZE wychodzi naprzeciw potrzebie ograniczenia wsparcia dla tych technologii. Dodatkowo w mniejszym lub większym stopniu powoduje, że ten system będzie mniej kosztował Polaków, bo to my (a nie Rząd) płacimy rachunki za prąd wspierając produkcję czarnej i zielonej energii. Premier Donald Tusk mógłby więc zrobić coś, co jest nie tylko pożądane dla polskiej gospodarki, lecz również obywateli.

Wydaje się jednak, że Rząd znalazł rozwiązanie co zrobić, by nowego prawa nie wdrożyć, a jednocześnie zadośćuczynić postulatom spółek skarbu państwa. Całą winę można przecież zrzucić na Komisję Europejską. Taki scenariusz mógłby wyglądać następująco: Sejm uchwala ustawę o OZE, w której zapisuje, że z dniem 1 stycznia 2016 kończy się możliwość tworzenia nowych inwestycji w systemie zielonych certyfikatów, zaś uruchomiony zostaje system aukcyjny. W związku z tym Rząd nie widzi potrzeby zmian w Zielonych Certyfikatach, skoro za chwilę wejdzie nowy system. Tymczasem planowany system aukcji, zgodnie z wieloma opiniami prawnymi, może zostać uznany za pomoc publiczną i jego wdrożenie nie będzie możliwe do czasu notyfikacji. Taki scenariusz oznaczałby „okres dziury inwestycyjnej” począwszy od stycznia 2016 roku, gdy zamknięty byłby już system Zielonych Certyfikatów, do czasu aż zostałby zaakceptowany przez Komisję system aukcyjny. Polski rząd twierdzi obecnie, że o pozwolenie na nowy system aukcyjny Brukseli pytać nie musi. A „pomyłka Rządu” w tym zakresie, to najprostsza droga do tego, by Komisja Europejska zakwestionowała nowe rozwiązania i w najlepszym razie wszystko pozostało po staremu. W efekcie spółki skarbu państwa będą zadowolone, zaś koalicja rządowa wytłumaczy się, że chciała dobrze, ale niedobra Unia wszystko zablokowała.

Jest też drugi karkołomny pomysł podsuwany przez firmy kontrolowane przez państwa. Na wszelki wypadek notyfikujmy oba systemy wsparcia – Zielonych Certyfikatów i aukcyjny, a dzięki temu wejście w życie wszelkich zmian odsunie się w czasie o co najmniej rok po uchwaleniu ustawy.

Trzeba jednak mieć trochę świadomości, że oba scenariusze to historia dla niezorientowanych. Wicepremier Elżebieta Bieńkowska w pismach do Sekretarza Rady Ministrów napisała, że nowy system aukcyjny wymaga notyfikacji w Komisji Europejskiej, zaś obecny system Zielonych Certyfikatów – zgodnie zresztą z dotychczasową linią Rządu – notyfikacji nie wymaga. Pani Wicepremier ma rację. Niestety gospodarzem projektu ustawy nie jest jej resort infrastruktury i rozwoju, lecz Kancelaria Premiera, która – na przekór wszystkiemu – chce zrobić tak by niezbędne przepisy zablokowała Bruksela albo co najmniej ich wejście miało miejsce możliwie późno.

Być może jeszcze gorszy scenariusz to ten, gdyby Rząd dalej uprawiał „chocholi taniec” nad projektem ustawy, dorzucając nowe te wątki do tej układanki, tak by do końca kadencji Sejm po prostu nie zdążył uchwalić nowego prawa. Przecież został już tylko rok do wyborów parlamentarnych i wszelkie chwyty polityczne stają się dozwolone.