– Na kilka dni przed wyczekiwaną wizytą amerykańskiego Prezydenta w Warszawie nastąpił energetyczno-prawny zgrzyt pomiędzy odwiecznymi przyjaciółmi – pisze prof. Konrad Świrski z Politechniki Warszawskiej.
W massmediach pojawiła się elektryzująca informacja o pozwie, który amerykański inwestor branży odnawialnej (ale i energetyki gazowej) – Invenergy- miał wytoczyć polskiemu koncernowi energetycznemu- Tauron SA. Sporna suma jest niebagatelna – wynosi bowiem 325 mln $, ale tak naprawdę niewiele wiadomo o konkretach, ponieważ wszystko opiera się na informacjach ze strony oraz zdecydowanemu zaprzeczeniu Tauronu, że jakikolwiek pozew w ogóle wpłynął. Informacja wypuszczona przez Inenergy, która niewątpliwie ma być rodzajem PR-owego i medialnego nacisku na polski rząd i pośrednio na kontrolowane przez Skarb Państwa spółki, pokazuje kilka niebanalnych faktów i lekcji na przyszłość zarówno dla sektora energetycznego jak i dla naszych polityków.
Lekcja pierwsza – energetyka odnawialna, a zwłaszcza poprzez regulacje prawne z nią związane, to wciąż biznes wysokiego ryzyka.
Pomimo wielu słów i kolorowych prezentacji – cały rozwój energetyki odnawialnej wciąż oparty jest o subsydiowanie za pomocą różnych regulacji prawnych. Zielone inwestycje są opłacalne (a nawet bardzo) tylko wtedy jeżeli odpowiednie ustawy są dla energetyki odnawialnej korzystne- czyli pojawiają się specjalne taryfy lub „certyfikaty”. Taka sytuacja przyciąga inwestorów, których kiedyś nazywano by pewnie spekulantami, a dziś raczej kwalifikuje się jako „akceptujących wysoki poziom ryzyka”. Energetyka odnawialna się opłaca, jednak trzeba pamiętać, że jeśli pojawi się jakaś nagła zmiana prawna lub zmiana systemu wspomagania inwestycji szybko może zmienić swoje upodobania.
Tak też stało się i w tym przypadku i to jest źródło całego sporu. W systemie wspomagania OZE obowiązującym w 2010 roku, z jednej strony koncern energetyczny zobowiązany był do gromadzenia tzw. „zielonych certyfikatów”, a z drugiej producenci zielonej energii w tych certyfikatach upatrywali możliwą, szybką stopę zwrotu. Jednak o fakcie, że reguły są płynne, a rynek ryzykowny wiedzą wszyscy, którzy na energetycznym rynku są inwestorami lub nawet pośrednimi aktorami i wszyscy próbują zminimalizować ryzyko – zwykle poprzez nieangażowanie się bezpośrednio, ale poprzez odpowiednie spółki celowe. Dokładnie tak było i tym razem. Ze strony polskiej kontrakty zakupowe na certyfikaty podpisał PE-PKH (Polska Energia – Pierwsza Kompania Handlowa), ze strony amerykańskiej bynajmniej nie samo Invenergy, ale cała sieć odpowiednich polskich spółek celowych (bezpośrednich inwestorów w farmy wiatrowe), w których Invenergy miało udziały. Kontrakty na długoletnie (15 lat) zakupy zielonych certyfikatów podpisywano (PE-PKH z farmami wiatrowymi) kiedy cena była wysoka (ponad 200 PLN/MWh) ale wkrótce (od roku 2012) nowe regulacje prawne wywróciły cały rynek wspomagania OZE w Polsce do góry nogami i cena poleciała w dół – najpierw w okolice 100 PLN/MWh, a obecnie nawet około 20 PLN/MWh. Jak widać inwestycje w energetykę odnawialną to jeden wielki „rollercoaster biznesowy” – można stosunkowo szybko się wzbogacić, ale można też i dużo stracić na zmiennych regulacjach, kiedy systemy wspomagania są zatrzymywane lub zmieniane. I to jest lekcja nie tylko z Polski, gdyż bardzo podobnie wyglądał kilka lat temu wielki bałagan na rynku wspomagania energetyki słonecznej w Czechach (przez moment był to najbardziej dynamicznie rozwijający się rynek w Europie, aby po kilku latach zakończyć się wciąż trwającymi procesami i arbitrażami po zmianie sposobu dofinansowania energii słonecznej).
Lekcja druga – nieważne kto ma racje, ważne aby mieć dobrych prawników
W momencie pojawienia się gwałtownego, spowodowanego zmianami prawnymi spadku cen certyfikatów pojawił się problem. Sprzedający (inwestorzy wiatrowi) w dalszym ciągu oczekiwali wysokich cen ze starego systemu, natomiast kupujący (PE-PKH) renegocjacji cen na podstawie tzw. klauzul adaptacyjnych czyli możliwości renegocjacji cen z uwagi na zmiany mające charakter siły wyższej – czyli właśnie nowych ustaw i regulacji prawnych zmieniających rynek. Właściciele farm wiatrowych dobrze wiedzieli jaki kształt ma rynek i byli świadomi ryzyka stosowania klauzul adaptacyjnych (były wprowadzone m.in. na wypadek ewentualnej możliwości ceny „w górę), z formalnego punktu widzenia były to tez umowy pomiędzy spółkami celowymi (z obu stron) a nie samymi koncernami. Negocjacje nie powiodły się, a właściwie strony okopały się na swoich pozycjach, bo spadek cen zielonych certyfikatów na skutek zmiany rynku OZE był katastrofalny i właściwie stawiał obie strony w obliczu bankructwa. Finalnie, wobec braku możliwości akceptowania wysokich strat – PE-PKH wypowiedział umowy i został postawiony w stan likwidacji (minimalizując własne straty). Sprawy znalazły swój finał w pozwach sadowych – pomiędzy farmami wiatrowymi a KE-PKH i jak na razie polskie sądy podzielają zdanie spółki celowej koncernu energetycznego i dotychczasowe rozstrzygnięcia jakie zapadają oddalają pozwy farm wiatrowych żądające odszkodowań, aczkolwiek postepowania odwoławcze trwają dalej. Żądania Invenergy to zupełnie nowe pole gry i jakby maksymalizacja wszystkiego co można otrzymać (niezależnie czy jest się strona w sprawie czy nie) i to na maksymalnym okresie roszczeń – nie uznajemy wypowiedzenia umowy i płaćcie nam przez 15 lat najwyższą cenę niezależnie od tego, że zmienił się rynek i to zapłacić ma koncern energetyczny, nawet jeśli nie podpisywał umowy.
Lekcja trzecia – polityka jest kontynuacją biznesu i nawet przyjaciele mogą ciągać się po sądach.
Stosunki polsko-amerykańskie od zawsze, uważane były przez nas za priorytetowe. W polskim rozumieniu przyjaźni zawsze mieszamy trochę stosunków nieformalnych z biznesem i także oczekujemy tego samego. Tymczasem – warto pamiętać o tym, zwłaszcza w negocjacjach polskich polityków – amerykańskie podejście do przyjaźni jest zupełnie inne. Ameryka jest wciąż doskonałym partnerem politycznym, gospodarczym i biznesowym ale nigdy nie miesza biznesu z przyjaźnią i zawsze rozlicza się według umów. Amerykanie zawsze też wspierają swoje przedsiębiorstwa, niezależnie od tego czy ich umowy i potencjalne roszczenia są słuszne czy też nie. Z tego powodu , informacje Invenergy należy też traktować jako wciśnięcie biznesu do polityki i to do amerykańskiego rozumienia polityki – od przyjaciela należy wymagać a nie dawać mu coś za darmo. Termin na pewno wybrany nieprzypadkowo, a informacje medialne na pewno mają służyć do poprawienia pozycji negocjacyjnej. Należy pewnie się przygotować że jeśli temat będzie dalej żywy (pewnie nie w rozmowach samego najwyższego szczebla D.Trumpa ale być może wspomniany przez grono kogoś z doradców) to i skierować go na właściwe ulubione przez Amerykanów tory – procedury. Spór dotyczy polskich kontraktów zawieranych polskie firmy na gruncie polskiego prawa handlowego – tu akurat nie powinno się mieszać dwóch systemów walutowych.
Lekcja czwarta i pewnie kluczowa – problemy rozwiązuje długofalowa i spójna polityka energetyczna.
To niestety najtrudniejsze. OZE musi mieć swoje miejsce w sektorze energetycznym, a polska strategia energetyczna musi pogodzić nasze miejsce w Europie (i niestety jej dobrodziejstwa polityki klimatycznej) z naszymi interesami narodowymi i przede wszystkim sensowną ceną energii dla końcowych odbiorców. Patrząc na historyczny konkretny przypadek problemów Invenergy – Tauron to niedopatrzenie działalności regulacyjnej państwa, które następnie powoduje problemy dla firm komercyjnych. Zmieniono warunki działania systemu wspomagania inwestycji w energetykę odnawialną i wprowadzono nowy, ograniczony system wsparcia. Wszyscy, którzy działali w starym systemie – zielone certyfikaty- odczuli go w swoich kontraktach handlowych i stanęli w obliczu bankructwa. Paradoksalnie ten problem rykoszetem dziś wraca do poziomu rządowego z zupełnie innej perspektywy. Pytanie czy na dzień dzisiejszy mamy lepszą strategię, dobry pomysł na OZE i stabilne regulacje rynkowe…czy też za kilka lat będziemy analizować kolejne problemy?