Żerański: Walka o ogień. Serce z karabinem na ramieniu

19 lipca 2024, 13:00 Bezpieczeństwo

– Na terytorium Ukrainy trwa walka o ogień w dosłownym tego słowa znaczeniu. Kolejne ataki na infrastrukturę krytyczną sprawiają, że wielu mieszkańców ma perspektywę zamarznięcia, kiedy nadejdzie sroga wschodnia zima. Jednocześnie elektryk ukraiński walczący o linie wysokiego napięcia czy generatory stał się symbolem walki o ogień demokracji – pisze Jan Żerański, współpracownik BiznesAlert.pl.

Ukraińscy żołnierze Fot. Freepik
Ukraińscy żołnierze Fot. Freepik

  • Trwająca od lutego 2022 roku pełnoskalowa wojna w Ukrainie całkowicie zmieniła krajobraz polityczny zarówno w skali całego kontynentu, jak również samorządów.
  • Fikcyjny konflikt między plemieniami sprzed tysięcy lat kończył się dobrze. Dzięki pomocy mieszkającego obok innego plemienia uciekinierzy odkrywają przestrzeń do życia na nowo, a przy okazji razem pokonują trudności rozpalając tytułowy ogień. W Ukrainie trwa walka o ogień w dosłownym tego słowa znaczeniu.

Trwająca od lutego 2022 roku pełnoskalowa wojna w Ukrainie całkowicie zmieniła krajobraz polityczny zarówno w skali całego kontynentu, jak również samorządów. Przypomniał mi się pewien francuski film. W znakomitym obrazie Jean Jacquesa Annauda “Walka o ogień” grupa pokojowo nastawionych praludzi, mieszkających nad dużą rzeką, zostaje napadnięta przez agresywnych sąsiadów.

Fikcyjny konflikt między plemieniami sprzed tysięcy lat kończył się dobrze. Dzięki pomocy mieszkającego obok innego plemienia uciekinierzy odkrywają przestrzeń do życia na nowo, a przy okazji razem pokonują trudności rozpalając tytułowy ogień.

W Ukrainie trwa walka o ogień w dosłownym tego słowa znaczeniu. Kolejne ataki na infrastrukturę krytyczną sprawiają, że wielu mieszkańców ma perspektywę zamarznięcia, kiedy nadejdzie sroga wschodnia zima. Jednocześnie elektryk ukraiński walczący o linie wysokiego napięcia czy generatory stał się symbolem walki o ogień demokracji.

Chciałem napisać artykuł o tym, jak my, Polacy, pomagaliśmy – bo pamięć ludzka zawodzi, a pod wpływem rosyjskiej propagandy ukraiński uchodźca, albo Ukrainiec w ogóle, staje się niekiedy wrogiem numer jeden dla części rodaków zmanipulowanych lub wprost opłacanych przez Kreml. Tymczasem ta pomoc naprawdę była duża. Zarówno na poziomie samorządów, jak zwykłego Kowalskiego.
Pomagał biznes, organizacje z trzeciego sektora.

Nie można zapominać, że my, Polacy, naprawdę pomogliśmy Ukrainie – wysyłając czołgi, pomoc humanitarną, oferując polityczną pomoc oraz serce. W pomoc włączyła się kultura, przedsiębiorstwa.

Z tej pomocy mamy prawo być dumni, tak jak dumni mogą być Ukraińcy ze swojego wojska stawiającego opór pozornie drugiej armii świata. Nie możemy zapominać o tym ani my, ani nasi przyjaciele z Ukrainy. Ochładzające się chwilowo, co pokazują kolejne badania, relacje między naszymi społeczeństwami, nie mogą stać się normą. Pozwolenie na to jest uderzeniem w wielokulturową tradycję Rzeczpospolitej, a także naszą własną przyszłość. Non possumus.

Dzień Zero – samorządy

Województwo Podkarpackie ze stolicą w Rzeszowie to jedno z przygranicznych województw, które wzięło na siebie pierwszą pomoc od początku rosyjskiej inwazji. Miasto przed wojną stanowiło rozwijające się centrum biznesowe, na przykład dla firm informatycznych, chociażby komputerowego giganta Asseco, czy sektora lotniczego z Rzeszowem w roli głównej.

Po wybuchu wojny stało się centrum pomocy, tak jak całe Podkarpackie. Samo lotnisko w Rzeszowie – Jasionce stanie się jednym z symboli niesionej pomocy, podobnie jak dworzec w Przemyślu zapełniony ludźmi.

Wg danych raportu Unii Metropolii Polskich wynika, że w pewnym momencie 35 procent mieszkańców Rzeszowa stanowili obywatele Ukrainy. To oczywiście wynik działań Władimira Putina. Tak dużego odsetka nie potwierdziły inne badania, ale na ulicach czy dworcach widać było zmiany, i słychać było język ukraiński.
Województwo stanęło przed ogromnym wyzwaniem.

Kiedy dzwonię do marszałka Władysława Ortyla, który od ponad 11 lat stoi na czele zarządu województwa, w Waszyngtonie trwa właśnie szczyt NATO z udziałem prezydenta Ukrainy a sama Ukraina kilka dni wcześniej była obiektem bestialskiego ataku rakietowego na szpital dziecięcy. Dyskusje generałów oraz polityków nad przekazywaniem broni trwają (w chwili oddawania tekstu do publikacji zgodzono się na kolejny pakiet pomocy wojskowej dla Ukrainy), ale chociaż maszyna wojenna NATO wydaje się wreszcie ruszać jak trzeba, tak w pierwszych dniach wojny samorządy nagle zderzyły się z nową rzeczywistością.

Dziewięćdziesiąt kilometrów, które dzieli Rzeszów od granicy z Ukrainą zapełniło się ludźmi a Polska Wschodnia znalazła się na linii frontu sama, zdana na własne siły oraz pomoc rządu centralnego w Warszawie.

– Do ostatnich chwil wierzyłem, że do tej brutalnej agresji nie dojdzie, może byłem słabej wiary. A potem w nocy któryś z urzędników do mnie zadzwonił, bo mam swoje służby, które odpowiadają za zarządzanie kryzysowe. Jak to wyglądało już kilka godzin później? Pokazaliśmy, proszę pana, serce na dłoni. Wielka solidarność społeczeństwa. Od tego się po prostu zaczęło i to bardzo wpłynęło potem na kolejne działania pomocowe – wspomina marszałek województwa Podkarpackiego.

Z samego budżetu województwa Podkarpackiego wydano w ciągu dwóch lat prawie trzy miliony złotych na działania pomocowe. Pomoc dostały obwody graniczące z Podkarpaciem, które już wcześniej współpracowały, jak obwód lwowski czy tarnopolski.

Za milion złotych pojechały na Ukrainę mobilne defibrylatory. Setki tysięcy złotych poszło za pośrednictwem organizacji pomocowych, fundacji czy stowarzyszeń. Caritas Archidiecezji Przemyskiej, Polski Czerwony Krzyż, Polski Bank Żywności, Podkarpackie Stowarzyszenie Samorządów Terytorialnych, któremu przewodniczy marszałek Ortyl.Pomagały zarówno organizacje horyzontalne, międzynarodowe, jak te lokalne.

Województwo kupowało, co się dało, na przykład agregaty. Generatory prądu trafiały potem na Ukrainę, pomagając podtrzymywać ciepło, a ogrzani nimi ludzie podtrzymywali ogień demokracji zagrożony przez agresora ze wschodu.

Dzisiaj Ukraina jest światową potęgą w dziedzinie generatorów prądu. W Ukrainie zainstalowano tyle generatorów, że ich moc równa jest jednemu blokowi elektrowni atomowej. Polscy przedsiębiorcy zaczynają już w tych projektach uczestniczyć. Przedstawiciele biznesu liczą, że uda się otrzymać już po wakacjach wsparcie finansowe od rządu polskiego na działalność.

W drugą stronę do Polski zmierzały pociagi pełne kobiet i dzieci oraz dziesiątki ludzi, którzy mieszkali na Ukrainie, a mieli inne obywatelstwo i chcieli uciec przed wojną. Ich mężowie zostali w Ukrainie, broniąc domu napadniętego przez potwora ze wschodu.

– Ten wielki napływ uchodźców ukraińskich, który odbywał się na okrągło, dwadzieścia cztery godziny na dobę, w warunkach nocnych i porannych, mrozów, był ogromnym wyzwaniem – wspomina marszałek. – Były to dziesiątki tysięcy ludzi. Przybywali do nas nie tylko Ukraińcy, ale także obywatele wielu narodowości, m.in. duże grupy studentów z Azji. Zwracali się do nas dyplomaci. Byłem w kontakcie na przykład z rabinem Schudrichem, w kwestii pomocy dla obywateli Izraela. To od początku były kwestie bardzo trudne, bo przyjeżdżały też osoby starsze, często schorowane, przybywały dzieci wymagające specjalistycznego leczenia. Oczywiście kwestie bezpieczeństwa granic i przyjmowania uchodźców wojennych były i są kompetencjami rządu i wojewodów. Ale my – jako samorząd województwa – od samego początku wojny bardzo zaangażowaliśmy się w pomoc, w wielu dziedzinach ją inicjując.

Organizacje pozarządowe także wspominają chaos oraz ogrom wyzwania.

– Samorząd mimo wielkich chęci, był totalnie nieprzygotowany do sytuacji – wspomina Rafał Roszkiewicz ze Stowarzyszenia Pogoń Ruska, działający z Mazowsza. – W oczy rzucał się brak koordynacji, zasłanianie przepisami oraz brak spójnego przywództwa. W Warszawie działały trzy główne miejsca gdzie przyjeżdżali uchodźcy, czyli Dworce PKP Warszawa Centralna i Warszawa Wschodnia oraz Dworzec autobusowy Warszawa Zachodnia. Pomoc i przyjęcie uchodźców na Zachodniej była organizowana przez Ośrodek Pomocy Społecznej dzielnicy Wola, na Wschodniej te funkcje pełniła dyrekcja PKP Intercity. Na Centralnej odpowiedzialność za organizację wzięła na siebie pewna influencerka mająca kilkaset tysięcy obserwujących na instagramie.

Roszkiewicz ma pretensje do władz samorządu mazowieckiego za ten brak koordynacji. – Zarówno samorząd, jak wojewoda, nie zdali egzaminu i pomoc była zorganizowana skutecznie tylko dzięki wolontariuszom. Na przykład dzielnice miasta Warszawy nie wiedziały iloma miejscami dla uchodźców dysponują inne dzielnice – wspomina rozżalony aktywista. – Dochodziło do kuriozów, gdzie moi wolontariusze służyli za punkt informacyjny i kontaktowali ze sobą różnych urzędników z warszawskich dzielnic, bo ci nie mieli ze sobą kontaktu.

Dzień Zero – biznes

W przeciwieństwie do samorządów biznes przeczuwał kłopoty od dłuższego czasu. Przedsiębiorcy z Polski robiący biznes w Ukrainie, oraz sami ukraińscy biznesmeni od 2014 roku, zajęcia Krymu, żyli w niepewności. Strach przed rosyjską inwazją, choć pozornie życie toczyło się normalnie, tkwił podskórnie. Z początkiem 2022 roku zaczęło być już naprawdę groźnie, a przedsiębiorcy zaczęli przygotowywać się na najgorsze.

– Czuliśmy napięcie – wspomina pierwszy wiceprezes Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej Dariusz Szymczycha, kiedyś sekretarz stanu w kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego, dziś związany z biznesem. – Czuliśmy, że coś wisi w powietrzu. Mieliśmy świadomość, że może zdarzyć się coś niedobrego. Tę świadomość mieliśmy niemal przez cały luty, bo dobiegały do nas różne niepokojące sygnały medialne i koleżeńskie, ale oczywiście kiedy to nastąpiło było zaskoczenie i twarde postawienie na baczność. Wiadomości dotarły do nas nad ranem przez whatsappa od naszego biura w Kijowie. W pierwszej kolejności, po ludzku, dzwoniliśmy do naszych przyjaciół w Ukrainie, a w drugiej kolejności, już o dziesiątej rano, zwołaliśmy Zarząd Izby i powołaliśmy sztab kryzysowy, który funkcjonował przez kolejne miesiące niosąc pomoc humanitarną oraz biznesową. Dołączali do niego członkowie Izby, ale również osoby z zewnątrz, stworzyliśmy szeroką sieć wspierania siebie nawzajem.

Wielka ewakuacja firm zaczęła się krótko potem. Biznes się przygotowywał już wcześniej. Chociaż Ukraińcy unikali słowa wojna, a wszystko działało normalnie, bo problem dotyczył tylko wschodnich obwodów, to były tworzone jednak pewne procedury ewakuacyjne wśród samych firm.

– Niektóre z naszych firm członkowskich szykowały pakiety na wypadek wojny – wspomina prezes Szymczycha. – Opracowano procedury ewakuacji pracowników do Polski, procedury pewnych zabezpieczeń na stanach magazynowych. Były to działania robione na wszelki wypadek. Nikt nie liczył się z najgorszym.

Sami pracownicy niechętnie myśleli o ucieczce z Ukrainy. Prezes wspomina, jak jedna z firm z branży IT przygotowała plany ewakuacji programistów ukraińskich do Polski, razem z rodzinami, wliczając w to nawet kwestię ochrony socjalnej, prawnej, szukania mieszkań, ale gdy przyszło co do czego, kiedy wybuchła wojna, to z firmy wyjechały trzy, cztery osoby. Kobiety. To ich było najwięcej. Sama Izba zaś zdecydowała się pomagać, ile mogła, nie tylko swoim członkom. Potrzeby były ogromne.

Podobnie jak po stronie samorządowej, problemem była skala wyzwania. Rzeka ludzi płynąca ze Wschodu na Zachód. – Wyzwaniem była ewakuacja ludzi, którzy ruszyli wielką falą do Polski i po przekroczeniu granicy potrzebowali dachu nad głową – opowiada prezes Szymczycha. – Zwracali się do nas przedsiębiorcy z Ukrainy, korzystaliśmy z własnych kontaktów oraz zasobów, jak mieszkania. Drugim problemem było dostarczenie do miejsc, w których przebywali uchodźcy rzeczy niezbędnych do życia. Potrzebna byłą odzież, łóżka, środki czystości.

Firmy członkowskie Izby udzielały takiej pomocy albo samodzielnie, albo korzystając z koordynacji Izby. Prezes bardzo chwali samoorganizację przedsiębiorców oraz współpracę z samorządami, wskazując jednocześnie na problemy po ukraińskiej stronie granicy. Po drugiej stronie granicy było wtedy pandemonium, które trzeba było nadzorować. Ukraińska straż graniczna nie nadążała z obsługą interesantów.

Polacy to widzieli. Przedstawiciel Izby w Rzeszowie, we współpracy z przyjaciółmi z sektora gastronomii, zorganizował „ciepłe konwoje”, które z gorącymi posiłkami docierały do uchodźców stojących w kolejce po ukraińskiej stronie granicy.

Prezes wspomina, że skala wyzwania zaskoczyła organizacje, bardzo doceniając wsparcie samorządów. Najpierw było pospolite ruszenie ludzi, potem organizacji pomocowych biznesu oraz samorządów, które oferowały np. noclegi oraz centra logistyczne.

– Nie było koordynacji centralnej – przyznaje prezes Szymczycha – ale wszystko w końcu wyszło bardzo dobrze.
Także trzeci sektor jest bardzo zadowolony ze współpracy z biznesem.

Wspomina Roszkiewicz:

– Faktycznie na początku sporo firm przekazywało sprzęt, lub środki finansowe na pomoc Ukrainie. Udostępniali też auta firmowe i karty paliwowe.
Teraz pomoc biznesu jest już znacznie mniejsza, ale firmy pomagają dalej, z tym że jest to już pomoc finansowa.

Dzień Zero – obywatele

Współpraca na linii samorządy-trzeci sektor to nie tylko duże organizacje.

Pomoc, także samodzielną, niosą mniejsze ngosy, o których mało kto słyszy oraz osoby prywatne, których życie rzuciło na front.
Mężczyznom, którzy zostali gdy ich rodziny uciekały do Polski, pomaga teraz na przykład Rafał Archie Roszkiewicz, który w ramach stowarzyszenia Pogoń Ruska oraz Fundacji Aidua jeździ z konwojami do jednostek armii ukraińskiej z zaopatrzeniem. Kiedy wojna wybuchła on i jego wolontariusze nie wahali się tylko ładowali, co się dało, do magazynu. Na front trafiało wyposażenie, od kamizelek po drony, dla jednostek z pierwszej linii walk.
Bachmut, Awdijewka.

W Donbasie przebywała redakcyjna koleżanka z BiznesAlert.pl, Karolina Baca Pogorzelska wspierając tamtejszy batalion. Z pomocą humanitarną wokół elektrowni atomowych krążyli po Ukrainie fani atomu oraz eksploratorzy z ekipy Napromieniowani.pl, którzy już wcześniej, jeszcze przed wojną, dostarczali prowiant oraz zaopatrzenie samosiołom – ostatnim ludziom Czarnobyla mieszkającym w okolicach słynnej elektrowni. Zbiórki organizowali ludzie kultury, jak śląski pisarz Szczepan Twardoch, czy mieszkańcy pogranicza dostarczający samochody.

Wspomina Roszkiewicz:

– W momencie wybuchu pełnoskalowej inwazji, byłem w domu. Po kilku godzinach, razem z grupą znajomych poszliśmy pod ambasadę Federacji Rosyjskiej protestować. Wtedy narodził się też pomysł, żeby wysłać małą paczkę do koleżanki ze Lwowa, zawierająca jakieś podstawowe leki, powerbanki, produkty higieniczne – opowiada wolontariusz. – Szybka zbiórka towarów i pieniędzy wśród znajomych pokazała, że zebraliśmy dużo więcej pieniędzy i rzeczy niż się spodziewaliśmy. Trzeba bylo coś z tym zrobić więc już 25 lutego oprócz paczki dla koleżanki ze Lwowa, wysłaliśmy dwa busy pełne leków, środków higienicznych i jedzenia. Na początku zgłaszało się też mnóstwo znajomych, którzy chcieli wozić uchodźców z granicy. Szybko jednak uznaliśmy, że to marnowanie pieniędzy. Uchodźcy byli już bezpieczni po Polskiej stronie, a PKP uruchomiło darmowe przejazdy dla osób z Ukrainy. Zamiast tego, nasza flota samochodów, rozwoziła uchodźców z dworców do punktów recepcyjnych na terenie Mazowsza. Po mniej więcej miesiącu, skupiliśmy się na zaopatrywaniu ukraińskich szpitali w leki, z czasem zaczęliśmy też zaopatrywać ukraińskie jednostki w drony i samochody. W tej chwili dysponujemy ogromnym magazynem w Warszawie i dwoma magazynami w Donbasie,
Roszkiewicz żartuje, że sytuacja wymknęła mu się trochę spod kontroli, bo chciał wysłać tylko paczkę do Lwowa.

Serce z karabinem na ramieniu. Walka o ogień

W pewnym momencie biznes pomagający Ukrainie podzielił ją na dwa etapy. Stabilizacja napływu uchodźców ze Wschodu oraz pierwsze nieśmiałe próby integracji pozwoliły na przesunięcie ciężaru w stronę drugiego rodzaju pomocy walczącemu krajowi, tej organizowanej dla miast zmagających się z inwazją rosyjską.
– Proszę pamiętać, że jako izba gospodarcza nie możemy kupować i przekazywać do Ukrainy wszystkiego bez ograniczeń – wyjaśnia prezes Szymczycha – Musimy pamiętać o ograniczeniach prawnych. Mogliśmy na przykład kupować buty, ciepłą odzież, dodatkowe wyposażenie, a nie rzeczy koncesjonowane, wyposażenie bojowe. To było zadanie państwa polskiego i wywiązało się ono z tego zadania bardzo dobrze.

Prezes bardzo chwali współpracę z samorządami także tutaj, wskazując, że istniała już przed wojną rozwinięta sieć kontaktów. Przed inwazją pełnoskalową istniało ponad trzysta partnerstw polskich gmin, województw czy powiatów z ukraińskimi odpowiednikami.. Obecnie z powodu wojny jest blisko pół tysiąca partnerstw, nowe powstały między innymi dlatego, że do ukraińskich społeczności lokalnych dotarły konwoje humanitarne polskich samorządów. Ta pomoc była często pierwszym kontaktem. Polskie samorządy terytorialne nie ograniczają się do pomocy humanitarnej, są aktywne też w odbudowie usług socjalnych i komunalnych, np. sieci wodociągowych.

Te kontakty widać na froncie.

Opowiada Roszkiewicz:

– Nigdy nie spotkałem się z wrogością wobec Polaków w Ukrainie. Zawsze były to ciepłe słowa i szczera wdzięczność. Zaznaczam jednak, ze pracujemy teraz głownie z wojskiem, nie z cywilami. Zdarzają się nawet sytuacje, ze żołnierze przepraszają nas za zaszłości historyczne między naszymi krajami lub wprost oznajmiają, że kiedyś czuli do Polaków niechęć, ale zmienili zdanie po wybuchu pełnoskalowej inwazji. Dla ukraińskich żołnierzy Polska jest najwierniejszym i najpewniejszym sojusznikiem.

Roszkiewicz przyznaje, że jest dużo do zrobienia dla poprawy relacji. Zaszkodziło zboże, w Ukrainie sporym echem odbiła się afera z Komendantem Głównym Policji. Jest też oczywiście Wołyń. Aktywiści nie rozumieją czemu sprawa po stronie ukraińskiej nie jest jeszcze zakończona. Wszyscy jednak liczą na przyjaźń oraz współpracę.

Marszałek Ortyl podkreśla współpracę z biznesem. – Tak, biznes pomógł – wspomina marszałek. – Uruchomiliśmy specjalne konto w Podkarpackim Stowarzyszeniu Samorządów Terytorialnych, które mogło gromadzić środki. Potem te środki dystrybuowaliśmy.

Samorządy także dostrzegły w pewnym momencie tę stabilizację. Współpraca, która trwała jeszcze przed wojną pogłębiała się z obwodami ukraińskimi na poziomie samorząd-samorząd, trwa ona zresztą do dzisiaj. Marszałek zwraca uwagę, że relacja z ukraińskimi samorządami opiera się na filarach kulturalnych, rozwojowych czy biznesowych. Dzięki finansom otrzymywanym między innymi z rządu centralnego w Warszawie możliwa jest na przykład integracja czy rozwój kooperacji ze strażakami ukraińskimi.

Powoli pojawia się też myślenie o odbudowie Ukrainy.

– My też chcemy się w to włączyć – mówi zdecydowanie marszałek Ortyl. – Organizujemy teraz na przykład szkolenia dla samorządowców z zaprzyjaźnionych obwodów. Celem jest przygotowanie Ukrainy do akcesji do Unii Europejskiej. W jaki sposób realizuje się projekty ze środków unijnych, pomocowe, jak budować z wykorzystaniem funduszy europejskich.

Wyszkolone w Polsce kadry ukraińskich samorządów będą odbudowywać Ukrainę po wojnie. Na razie nie myśli się jeszcze o tym szczegółowo, ale biznes także wspiera, w miarę możliwości, walkę o ogień.

O ogień demokracji walczą także kobiety. Kiedy mężczyźni oddają swoje życie oraz zdrowie dla ojczyzny, ich żony oraz córki w Polsce, ale także w Ukrainie, przejmują zostawione firmy. Zakładają też własne. Wbrew obiegowej opinii, wykreowanej przez rosyjską propagandę, ponad 70 procent Ukraińców w Polsce albo pracuje, albo prowadzi biznes. Małych firm zatrudniających także Polaków są tysiące. Samych firm ukraińskich z danych Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej wynika, że jest co najmniej osiem tysięcy (zarejestrowanych po 24 lutego 2022 roku) i 50 tys. firm jednoosobowych.

Prezes Szymczycha zwraca uwagę, jak wielką rolę odgrywają samorządy w tworzeniu przestrzeni integracyjnej uchodźców ukraińskich. Samorządy pomagały w podejmowaniu pracy. Przedstawiciele biznesu oceniają, że w porównaniu z krajami zachodnimi, Niemcami, Francją, ta asymilacja migrantów, uchodźców, dzięki współpracy z samorządami jest znacznie lepsza niż na Zachodzie Europy.

Słoneczna przyszłość Ukrainy?

Wojna nie będzie trwać wiecznie. Prędzej czy później się skończy, a wtedy trzeba będzie odbudowywać zniszczone miasta. Pomoc dotyczy przede wszystkim infrastruktury krytycznej. Biznes potwierdza, że pomaga w podtrzymywaniu żywotności, działając w Ukrainie na miejscu z partnerami. Potężnie dotknięty problemami jest sektor energetyczny.

– W tej chwili zdolności produkcyjne Ukrainy są o połowę mniejsze niż przed wojną – mówi ze smutkiem prezes Szymczycha. – Polscy przedsiębiorcy włączyli się w pomoc dotyczącą odbudowy sektora, ale nie możemy o tym mówić z oczywistych powodów.

Ukraińscy przedsiębiorcy oraz państwo ukraińskie wobec zajęcia elektrowni atomowej w Zaporożu czy zniszczenie tamy oraz elektrowni wodnej w Kachowce, postawili na system rozproszony. Bardzo zaczęła się rozwijać energetyka odnawialna. Ukraińcy stawiają na przykład na budowę paneli słonecznych, farm wiatrowych, biogazownie. Być może dołączy do tego gaz ziemny.

O ile nie powstała na razie mapa drogowa odbudowy Ukrainy pomiędzy polskimi a ukraińskimi przedsiębiorcami, firmy patrzą na Wschód. Ukraiński rząd przygotował doroczny plan tzw.małej odbudowy, w tych projektach uczestniczą głównie firmy ukraińskie. Jest kilka różnych podejść do odbudowy.

Według ekspertów Banku Gospodarstwa Krajowego Ukraina poniosła straty w wysokości pół biliona dolarów (!). Te wartości realnej odbudowy są kilka razy mniejsze. Można wyliczyć wartość zniszczeń, ale nie wiadomo, czy odbudowa jest w ogóle możliwa. Odbudowa Ukrainy będzie kosztować kilkadziesiąt miliardów rocznie. Biznes myśli tu i teraz. Do energetyki dochodzi odbudowa sieci kolejowych, transportowych, schronów, infrastruktury bezpieczeństwa, także zdrowotnego. Obwody ukraińskie już pracują nad tym, ale dopóki nie skończy się wojna to kwestia odbudowy Ukrainy pozostanie wyzwaniem.

Polskie firmy, które wcześniej zainwestowały w Ukrainie już uczestniczą w odbudowie.

– Jest Cersanit, jest Barlinek, jest Fakro – mówi prezes Szymczycha. – To są firmy, które mają swoje zakłady produkcyjne na terenie Ukrainy, wzmacniają tam swoją obecność na rynku, pomagają w odbudowie. Dzisiaj trudno sobie wyobrazić sytuację, gdyby firma budowlana z Polski startowała w przetargu na budowę schronu, renowację kilku budynków mieszkalnych, bo dziś głównie są takie zlecenia. To zadania dla firm lokalnych, nieopłacalne i trudne do szybkiej realizacji przez firmę z zagranicy.

Izba przygotowuje wsparcie dla swoich członków, ale musi najpierw skończyć się wojna. Jakie są nastroje? W niektórych miejscach Ukrainy nie ma komu się martwić.
– Na wschodzie Ukrainy przedsiębiorców praktycznie już nie ma – mówi ze smutkiem prezes Szymczycha. – Część firm zniszczyli Rosjanie, część została zamknięta, ponieważ obawiano się strat ludzkich, około tysiąca podmiotów relokowało się na zachód Ukrainy. W tym momencie największe wyzwania to przerwy w dostawie energii. Drugim obszarem są braki kadrowe związane także z mobilizacją. Są bardzo duże potrzeby sił zbrojnych. Na miejsce mężczyzn wchodzą kobiety, ale nie zawsze takie zastępstwo jest możliwe. O Ukrainkach na froncie rozmawialiśmy w maju 2024 roku podczas 16. Baltic Business Forum w Świnoujściu. Nasi goście zwracali uwagę, że od początku pełnoskalowej wojny liczba kobiet w armii wzrosła o 40 procent. Kobiety zaczynają pracować w górnictwie, pod ziemią, prowadzą TIR-y, to pokazuje skalę wyzwań ukraińskiego rynku pracy.

O tym, jak wygląda kwestia prowadzenia biznesu w warunkach wojennych opowiada Roszkiewicz na przykładzie sektora rolniczego.

– Oprócz pomocy wojsku, zaopatrywaliśmy też w żywność Awdijiwkę, miasto będące w pół okrążeniu – opowiada Roszkiewicz. – Awdijiwka była ciężka, wjazd tam był niebezpieczniejszy niż wjazd do Bachmutu. Akurat przytrafiła mi się kontuzja kolana, więc zamiast wjeżdżać do samego miasta zostałem razem z innym wolontariuszem na zabezpieczeniu. Zawsze zostawialiśmy jedno auto w pogotowiu, na wypadek awarii auta które wjeżdżało do miasta, żeby w razie czego mieć samochód do ewakuacji. Stoimy z kolega jakieś 5 km od Awdijiwki i obserwujemy traktor, bronujący pole. Nagle 100 metrów od traktora wybuch pocisk moździerzowy. Kierowca traktora wyszedł, zapalił papierosa, otarł pot z czoła i po krótkiej przerwie zaczął znów bronowac to pole. W takich warunkach się sieje i zbiera zboże w Ukrainie.
Samorządy potwierdzają, że biznes interesuje się odbudową Ukrainy. Samo Podkarpacie, nieco przez przypadek, z powodu wojny stało się jednocześnie celem inwestorów zagranicznych, którzy zauważyli region dzięki temu, że niósł on pomoc Ukrainie. Inwestorzy myślą, jak wykorzystać województwo, aby z niego dalej ruszać na teren Ukrainy, korzystając ze stabilnej sytuacji politycznej czy otoczenia regulacyjnego.

– Zagraniczne firmy planują otwieranie tutaj swoich filii, oddziałów – przyznaje marszałek Ortyl. – Jest zainteresowanie regionem. Jeszcze nie doszło do zawarcia kontraktów, ale zainteresowanie potencjałem, miejscem jest. Mamy zresztą kilka firm,które trafiły do inkubatora przedsiębiorczości przygotowanego dla ukraińskich firm. Jest na przykład firma dronowa, która otworzyła zakład w Krośnie.

Marszałek podejrzewa, że zainteresowanie będzie wśród firm budowlanych bardziej, niż produkcyjnych.

Jakie są nastroje?

– Tego entuzjazmu, który był na początku, jeśli chodzi o pomoc, już nie ma – mówi ze smutkiem marszałek.– Zaczęło się twarde stąpanie po ziemi. Ale Ukraińcy są, pracują, chodzą do szkół, próbują odnaleźć swoje miejsce w naszym regionie oraz zintegrować się. Jako samorząd województwa uruchomiliśmy na Podkarpaciu w ramach środków unijnych właśnie centrum integracji.

Marszałek przyznaje, że entuzjazmu pomocowego już nie ma, zwracając uwagę na kwestię kryzysu zbożowego, jako jedną z przyczyn pogorszenia relacji między społeczeństwami, ale podkreśla, że trzeba pamiętać, że Ukraina to ważny partner, a jednocześnie nie wolno zapominać o naszym własnym humanitarnym pospolitym ruszeniu – Jako Polacy zdaliśmy egzamin z empatii – podkreśla marszałek Ortyl.

Roszkiewicz zgadza się, że entuzjazmu nie ma.

– Biznes oczywiście pomaga, natomiast wśród zwykłych ludzi widać potworne zmęczenie wojną. Ludzie mają dość i moim zdaniem są gotowi oddać nawet spore tereny, żeby tylko braki prądu i bombardowania się skończyły – wzdycha. – Wśród żołnierzy morale znowu jest bardzo słabe. Czują się zdradzeni przez Zachód i przez swoich polityków. Pomoc jaka idzie z Zachodu jest niewystarczająca. Jesteśmy mamieni wizją, że Zachód dał już wszystko co mógł, co jest nieprawdą. Sprzęt który trafia do Ukrainy jest dość wiekowy. Na przykład z 200 transporterów opancerzonych M113, które trafiły jakiś czas temu do Ukrainy, tylko połowa była sprawna. Najmłodszy z tych transporterów brał udział w operacji Pustynna Burza, reszta była jeszcze starsza.

Czy to wpłynie jakoś na odbudowę Ukrainy?

Roszkiewicz apeluje żeby zrobić więcej.

Wolontariusz zwraca uwagę na przykład Niemiec.

– Dziś niemieckie firmy zatrudniają na potęgę ukraińskich budowlańców, płacąc im ogromne stawki. Dziś nie potrzebują tylu pracowników, ale wiedzą doskonale, że w momencie zawarcia pokoju, będą dysponować fachowcami, mówiącymi po ukraińsku i będą gotowi w 24 godziny wejść i rozpocząć odbudowę, za co zapłaci Unia Europejska – ostrzega aktywista. – Niemcy mają stałych przedstawicieli w Kijowie, którzy już od ponad roku lobbują ukraiński rząd. My mamy pełnomocnika do spraw odbudowy, który pojechał na front i zrobił sobie zdjęcie w kamizelce kuloodpornej i hełmie, ale na co dzień przebywa w Warszawie.

Karwowski: Zestrzeliwanie rosyjskich rakiet nad Ukrainą jest ryzykowne