icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Front cierpi na deficyt energii elektrycznej mimo większej stabilizacji w całej Ukrainie

Choć sytuacja ukraińskiej energetyki wydaje się mniej więcej ustabilizowana, to na samym froncie problemy z energią są ogromne. A ceny urządzeń, które mogą pomóc, zwłaszcza wojskowym, momentami są kosmiczne. Drugim problemem jest dostępność towaru.

Na początku pełnoskalowej agresji Rosji w Ukrainie jednym z najbardziej deficytowych towarów były generatory. Momentami za naszą wschodnią granicą ich zakup graniczył z cudem. W Polsce rozchodziły się „na pniu”, choć ich ceny były niemiłosiernie windowane. Spore agregaty, które wcześniej kosztowały ok. 5000 zł, potrafiły dojść do 10000 zł, a i tak często wcale nie były dostępne od ręki. Gdy rynek się nasycił, sytuacja powoli wracała do normy, bo popyt nie był już tak potężny, jak wcześniej. Ale wiadomo, że nie zawsze i nie wszędzie da się używać generatora prądu, którego dźwięk stał się chyba jednym z symboli tej wojny. Kolejne na liście znalazły się wszelkiego rodzaju powerbanki i stacje ładowania – w końcu zaczęło brakować tych ostatnich zarówno w Polsce, jak i w Ukrainie, a kupienie czegoś od ręki, gdy potrzeby są naprawdę pilne, wolontariusze zaczęli traktować jak wygraną na loterii. Oczywiście wszystko zależy od pojemności i innych parametrów takiego urządzenia, ale te, jakich potrzebują wojskowi po prostu momentalnie znikały z rynku. Gdy jedna z jednostek poprosiła polskich wolontariuszy z Bydgoszczy o takie urządzenie, okazało się, że owszem, można je kupić i to nawet w normalnej cenie (bez jej zawyżania), ale dopiero za około cztery tygodnie. A wiadomo, że czas w tym przypadku obok pieniędzy gra kluczową rolę. Ukraińscy wolontariusze znaleźli takie urządzenie w Ukranie – dosłownie jedną sztukę. W tym momencie kosztowało ok. 5000 zł, po sprawdzeniu, czy jest dostępne, cena wzrosła natychmiast do ok. 5500 zł, potem okazało się, że go nie ma, ale można wziąć udział w przedsprzedaży z dostawą za dwa tygodnie. Cena ok. 6000 zł. Wszystko zmieniło się w ciągu około 12 godzin. Udało się jednak znaleźć stację ładowania w innym miejscu i dojechała do żołnierzy (wyjechała do nich dosłownie chwilę przed zbombardowaniem jednego z głównych terminali pocztowych w Charkowie).

Kolejny przykład: próba zakupu paneli słonecznych, które świetnie zdają egzamin na froncie w lecie. Dostępne od ręki okazały się w jednej firmie. O 9 rano cena za sztukę wynosiła ok. 360 zł, o 9.30 już 420 zł, a po godzinie, w momencie próby złożenia zamówienia było to już ok. 590 zł. W Polsce panele, które były potrzebne, udało się kupić za ok. 290 zł za sztukę. Podobna sytuacja miała miejsce a powerbankami solarnymi. Te, na jakie było zapotrzebowanie kosztowały po ok. 180-200 zł za sztukę i były dostępne w Kijowie, ale w Polsce ich odpowiedniki można było kupić bez problemy za 100-120 zł. Zgoła odwrotna sytuacja miała miejsce ze specjalnymi kablami z interkonektorami. W Polsce ich znalezienie wydawało się niemożliwe, a gdy już się udało, to 200 m kabla (bez interkonektorów) kosztowało ponad 10000 zł. W Ukrainie znów okazało się, że towar ma od ręki tylko jedna firma, za to kable wraz z interkonektorami udało się kupić za niespełna 9000 zł.

Takich przykładów jest oczywiście więcej i nie będą one dotyczyć tylko urządzeń okołoenergetycznych, bo to rynek, na którym jednemu wojna, a drugiemu biznes. Ta sytuacja pokazuje jednak również inną rzecz – przewidywanie potencjalnych zakupów. W kwestiach energetycznych jest to bardzo istotne. I nie twierdzę oczywiście, że teraz każdy w Polsce ma biec do sklepu i kupować zapas powerbanków i stacje ładowania, ale w kwestiach wyposażenia armii oprócz broni takie aspekty również powinny być brane pod uwagę. Bo jeśli Polska po ponad dwóch latach pełnoskalowej wojny za naszą miedzą zaczyna dopiero dyskusję na temat dronów (a baterie do nich też trzeba jakoś ładować, gdy nie mówimy o kamikadze), to obawiam się, że temat energetycznego doposażenia wojska może zejść na drugi plan albo w ogóle się zagubić. A wbrew pozorom nie jest on wcale drugoplanowy czy marginalny zwłaszcza, że wiele urządzeń okołoenergetycznych, o jakich mowa, nie jest produkowanych w naszym kraju.

Dwie twarze atomu w wojnie rosyjsko-ukraińskiej: Kursk i Zaporoże

Choć sytuacja ukraińskiej energetyki wydaje się mniej więcej ustabilizowana, to na samym froncie problemy z energią są ogromne. A ceny urządzeń, które mogą pomóc, zwłaszcza wojskowym, momentami są kosmiczne. Drugim problemem jest dostępność towaru.

Na początku pełnoskalowej agresji Rosji w Ukrainie jednym z najbardziej deficytowych towarów były generatory. Momentami za naszą wschodnią granicą ich zakup graniczył z cudem. W Polsce rozchodziły się „na pniu”, choć ich ceny były niemiłosiernie windowane. Spore agregaty, które wcześniej kosztowały ok. 5000 zł, potrafiły dojść do 10000 zł, a i tak często wcale nie były dostępne od ręki. Gdy rynek się nasycił, sytuacja powoli wracała do normy, bo popyt nie był już tak potężny, jak wcześniej. Ale wiadomo, że nie zawsze i nie wszędzie da się używać generatora prądu, którego dźwięk stał się chyba jednym z symboli tej wojny. Kolejne na liście znalazły się wszelkiego rodzaju powerbanki i stacje ładowania – w końcu zaczęło brakować tych ostatnich zarówno w Polsce, jak i w Ukrainie, a kupienie czegoś od ręki, gdy potrzeby są naprawdę pilne, wolontariusze zaczęli traktować jak wygraną na loterii. Oczywiście wszystko zależy od pojemności i innych parametrów takiego urządzenia, ale te, jakich potrzebują wojskowi po prostu momentalnie znikały z rynku. Gdy jedna z jednostek poprosiła polskich wolontariuszy z Bydgoszczy o takie urządzenie, okazało się, że owszem, można je kupić i to nawet w normalnej cenie (bez jej zawyżania), ale dopiero za około cztery tygodnie. A wiadomo, że czas w tym przypadku obok pieniędzy gra kluczową rolę. Ukraińscy wolontariusze znaleźli takie urządzenie w Ukranie – dosłownie jedną sztukę. W tym momencie kosztowało ok. 5000 zł, po sprawdzeniu, czy jest dostępne, cena wzrosła natychmiast do ok. 5500 zł, potem okazało się, że go nie ma, ale można wziąć udział w przedsprzedaży z dostawą za dwa tygodnie. Cena ok. 6000 zł. Wszystko zmieniło się w ciągu około 12 godzin. Udało się jednak znaleźć stację ładowania w innym miejscu i dojechała do żołnierzy (wyjechała do nich dosłownie chwilę przed zbombardowaniem jednego z głównych terminali pocztowych w Charkowie).

Kolejny przykład: próba zakupu paneli słonecznych, które świetnie zdają egzamin na froncie w lecie. Dostępne od ręki okazały się w jednej firmie. O 9 rano cena za sztukę wynosiła ok. 360 zł, o 9.30 już 420 zł, a po godzinie, w momencie próby złożenia zamówienia było to już ok. 590 zł. W Polsce panele, które były potrzebne, udało się kupić za ok. 290 zł za sztukę. Podobna sytuacja miała miejsce a powerbankami solarnymi. Te, na jakie było zapotrzebowanie kosztowały po ok. 180-200 zł za sztukę i były dostępne w Kijowie, ale w Polsce ich odpowiedniki można było kupić bez problemy za 100-120 zł. Zgoła odwrotna sytuacja miała miejsce ze specjalnymi kablami z interkonektorami. W Polsce ich znalezienie wydawało się niemożliwe, a gdy już się udało, to 200 m kabla (bez interkonektorów) kosztowało ponad 10000 zł. W Ukrainie znów okazało się, że towar ma od ręki tylko jedna firma, za to kable wraz z interkonektorami udało się kupić za niespełna 9000 zł.

Takich przykładów jest oczywiście więcej i nie będą one dotyczyć tylko urządzeń okołoenergetycznych, bo to rynek, na którym jednemu wojna, a drugiemu biznes. Ta sytuacja pokazuje jednak również inną rzecz – przewidywanie potencjalnych zakupów. W kwestiach energetycznych jest to bardzo istotne. I nie twierdzę oczywiście, że teraz każdy w Polsce ma biec do sklepu i kupować zapas powerbanków i stacje ładowania, ale w kwestiach wyposażenia armii oprócz broni takie aspekty również powinny być brane pod uwagę. Bo jeśli Polska po ponad dwóch latach pełnoskalowej wojny za naszą miedzą zaczyna dopiero dyskusję na temat dronów (a baterie do nich też trzeba jakoś ładować, gdy nie mówimy o kamikadze), to obawiam się, że temat energetycznego doposażenia wojska może zejść na drugi plan albo w ogóle się zagubić. A wbrew pozorom nie jest on wcale drugoplanowy czy marginalny zwłaszcza, że wiele urządzeń okołoenergetycznych, o jakich mowa, nie jest produkowanych w naszym kraju.

Dwie twarze atomu w wojnie rosyjsko-ukraińskiej: Kursk i Zaporoże

Najnowsze artykuły