Wiśniewski: „Mój Prąd” może zadziałać na korzyść obywateli

31 lipca 2019, 07:30 Energetyka

– Program rządowy „Mój prąd” po trzech latach od wprowadzenia szkodliwej dla branży noweli ustawy o Odnawialnych Źródłach Energii, może wreszcie domykać model ekonomiczny prosumenta. Razem z innymi instrumentami wsparcia wprowadzonymi w tym roku ma szansę zadziałać na rzecz obywateli. Nie ma tu jednocześnie mowy o nadwsparciu tych mikroinstalacji – powiedział Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej, w rozmowie z BiznesAlert.pl.

Rząd uruchomi na przełomie sierpnia i września program “Mój prąd”. Jego wartość ma wynieść  1 mld zł. Celem programu jest  przyłączenie 200 tys. nowych instalacji fotowoltaicznych. Zgodnie z zapisami programu każdy prosument będzie mógł otrzymać dotację w wysokości 5 tys. zł na jedną instalację. Wartość dofinansowania nie może przekroczyć 50 procent poniesionych kosztów. W efekcie w mikroinstalacjach ma pojawić się dodatkowy 1 GW mocy zainstalowanej.

Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej podkreślił, że ten program ma naprawić chociaż w części – jego zdaniem – szkody jakie wyrządziła rynkowi OZE nowela ustawy o tym rynku. – W 2016 roku rząd wprowadził drogą ustawy (Nowelizacja ustawy OZE – przyp. red.) przepisy, które przełożyły się na znaczący spadek wymaganego z wielu powodów szybkiego tempa przyrostu nowych instalacji fotowoltaicznych przez gospodarstwa domowe. Wówczas stało się to nieopłacalne i tylko 2,5 mld zł dotacji unijnych z RPO podtrzymały rynek. Te niestety się kończą –  powiedział.

Jego zdaniem w tym roku rozpoczęto naprawę systemu. – Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii wprowadziło od stycznia 2019 roku ulgę w podatku dochodowym w wysokości 53 tysięcy złotych. Dzięki temu  można obniżyć wysokość podatku jeśli zdecydujemy się na termomodernizację energetyczną swojego domu, na przykład poprzez zakup instalacji fotowoltaicznej. Pozwala to zmniejszyć koszt nakładów o ok. 20 procent – przypomniał. Ale wobec manipulowania systemem wsparci OZE i taryfami dopiero z dopłatą „Mój prąd” pozwala zejść z okresem zwrotu nakładów poniżej 8-9 lat.

Pytany czy dodatkowy 1 GW w mikroinstalacji wpłynie na zmiany w projekcie Polityki Energetycznej Polski do 2040 roku, w którym oszacowano już jesienią ub. roku moc zainstalowaną oraz zapotrzebowanie na energię, Grzegorz Wiśniewski powiedział, że już tzw. „poprawka prosumencka” uchwalona razem z ustawą o OZE z lutego 2015 roku zakładała wsparcie 200 tys. mikroinstalacji o mocach poniżej 10 kW, czyli jest to próba nadgonienia straconego czasu. Polityka energetyczna, konstruowana jeszcze w starym stylu pod potrzeby państwowego kartelu energetycznego oraz nie licząca się z kosztami energii i konsekwencjami budżetowymi braku realizacji zobowiązań w zakresie OZE, zakłada zaledwie 0,9 GW łącznych mocy fotowoltaicznych w 2020 roku i spadek produkcji  energii z OZE w latach 2017-2020. Tymczasem fotowoltaika na koniec przyszłego orku osiągnie 3 GW mocy, w tym same mikroinstalacje 1,5 GW.

Podkreślił przy tym, że tegoroczne zmiany w ustawie OZE, te dotyczące nowych mocy wytwórczych do realizacji w systemie, w tym dużej energetyce wiatrowej, ale i część większych farm fotowoltaicznych  nie będą pracować od początku 2020 roku  z uwagi na długie procedury inwestycje.  – Rząd dopiero od niedawna ma świadomość, ze nie uda się spełnić zakładanego na przyszły rok unijnego celu OZE, a więc 15 procent energii z OZE w końcowym zużyciu energii pierwotnej. Słyszymy jednak zapowiedzi Ministerstwa Energii o rzekomej „prawdopodobnej” realizacji tego celu. To jest niemożliwe ponieważ obecnie ten współczynnik wynosi w Polsce zaledwie 11 procent, a ogłoszenie tegorocznych aukcji na energię z OZE jest spóźnione o dwa lata. Pragnę podkreślić, że realizacja celu OZE będzie się liczyć nie na podstawie wygranych ofert aukcyjnych ale od energii faktycznie wyprodukowanej od stycznia do grudnia 2020 roku. Jeśli nie uda się tego zrobić będziemy musieli importować brakującą część z innego kraju UE poprzez tzw. transfer statystyczny lub wręcz kary. Może to nas kosztować od 5-8 miliardów złotych – zaznaczył.

– Lepiej zatem przeznaczyć miliard zł na budowę domowych mikroinstalacji, które z uwagi na krótkie cykle inwestycyjne rzędu 3-6 miesięcy, dadzą energie jeszcze w 2020 roku, niż z portfeli podatników wspierać inne kraje. „Mój Prąd” przyniesie długotrwałe efekty tylko wtedy, kiedy spółki energetyczne zarządzane przez Skarb Państwa nie będą optować za zmianami w taryfach za energię dla tychże prosumentów. Grozi to bowiem sytuacji, gdzie realnym beneficjentem nie będą obywatele a spółki energetyczne i to one poprzez np. ustanowienie tzw. abonamentu za energię (wysokie opłaty stałe bez względu na faktyczne oszczędności prosumentów w zużyciu energii – przyp. red.)  przejmą także ten miliard zł i niechęcią innych do OZE – zakończył.