Były prezes PGNiG Piotr Woźniak ostrzega, że zapełnienie mocy Baltic Pipe może być czasochłonne i kosztowne, a według niego wszystko było gotowe już w 2019 roku. – Być może negocjacje należałoby zacząć od początku, a mamy maj, więc do grudnia, kiedy ma ruszyć w pełni Baltic Pipe, zostało niecałe siedem miesięcy. To krótki czas na negocjacje, które mogą długo potrwać. Oczywiście można opóźnić pełne wykorzystanie Baltic Pipe i napełnić go kiedyś później, ale uważam, że powinniśmy odrzucić gaz rosyjski jak najszybciej – powiedział BiznesAlert.pl.
BiznesAlert.pl: Jak PGNiG przygotował kontrakty do wykorzystania gazociągu Baltic Pipe z Norwegii?
Piotr Woźniak: Nie wiem. Mogę powiedzieć jaki był stan kontraktacji do końca 2019 roku, kiedy zostałem usunięty ze stanowiska w PGNiG, informowaliśmy wtedy publicznie o dwu sposobach: (i) wykorzystanie całego własnego wydobycia gazu ziemnego w Norwegii na potrzeby gazociągu łączącego Morze Północne z Polską i (ii) całą resztę – do poziomu zarezerwowanej mocy przesyłowej w Baltic Pipe zakontraktować od producentów na szelfie Morza Północnego
Czy wynegocjowali Państwo dostawy z wykorzystaniem pełnej rezerwacji Baltic Pipe?
Tak. Kontrakty były wynegocjowane do wysokości rezerwacji, aby wykorzystać pełną zdolność przesyłową. Rezerwacja wynosiła nieco poniżej mocy nominalnej (technicznej) gazociągu, wynoszącej 10 mld m sześc. rocznie. Kontrakty nie zostały wówczas podpisane. W grudniu 2019 roku, kiedy już wiedziałem, że stracę stanowisko, wahałem się, czy ich nie podpisać Tylko jeden z nich był mniej zaawansowany a pozostałe bardzo daleko, praktycznie gotowe. Potrzebne były ostatnie potwierdzenia. Nasi partnerzy z szelfu norweskiego byli w pełni świadomi faktu umyślnego pozostawienia przez nas pojedynczych szczegółów po to, aby móc w każdej chwili podpisać umowę na wezwanie. Negocjacje doprowadziły do punktu, w którym dostawcy musieliby na nie odpowiedzieć pozytywnie. Jednak kiedy dowiedziałem się że cały zarząd PGNiG mają zastąpić nowi fachowcy, którzy według deklaracji jednego z ministrów być może będą w stanie wynegocjować jeszcze lepsze warunki, to uznałem w dobrej wierze, że przyjdą lepsi od nas i zostawiłem następcom pole do popisu. Do deklarowanego uruchomienia Baltic Pipe zostawało wtedy prawie 3 lata. W efekcie paskudnie się rozczarowałem.
Czy te warunki zostały poprawione?
Nie wiem. Sprawdziłem ostatnio komunikaty giełdowe PGNiG z ostatnich dwóch lat. Ze zmartwieniem zauważyłem, że nie ma w nich ani słowa o kontraktacji w Norwegii. Trudno było jednak dotrzeć do tych informacji. Spółki giełdowe powinny informować o ważnych zdarzeniach, tak jak to praktykowałem w PGNiG przez „swoje” cztery lata, ale od dłuższego czasu, co najmniej dwóch lat, akcjonariusze mniejszościowi są lekceważeni przez spółki z udziałem Skarbu Państwa. Być może jest tak, że PGNiG zlekceważył ów formalny wymóg i nie informował giełdy o zawieraniu kolejnych umów. Takie przypadki już się zdarzały. Czasami dane są z rozmysłem ukrywane przed opinią publiczną, w porozumieniu z regulatorem, np. w celu ochrony spółki przed konkurencją. Wówczas takie informacje pozostają niejawne do momentu kiedy zagrożenie ze strony konkurencji mija.
PGNiG informowała tylko o wydobyciu (do 3 mld m sześć). z szelfu norweskiego w 2022 roku, do tego o umowach z duńskim Orsted i Lotosem, co może dać razem do 6 mld m sześc. gazu rocznie
To zdecydowanie za mało, żeby wypełnić Baltic Pipe.
Czy należałoby zalać Baltic Pipe do pełna?
Oczywiście, tak. Ostatnie trzy miesiące pokazały, jak dochodzi do eskalacji działań Rosji na rynku gazu. Reakcja na to zagrożenie powinna polegać na porzuceniu gazu rosyjskiego i zakupach innego gazu od innych dostawców, z innych źródeł. Warto w pierwszej kolejności zwrócić się do producentów z szelfu norweskiego.
Jakich warunków kontraktów norweskich się teraz spodziewać?
To by trzeba zapytać samych oferentów. A odpowiedź można dostać tylko w toku negocjacji. Słusznie mówi się, że do mety dojedzie pierwszy ten, kto szybciej pedałuje. Należy umieć negocjować i wykorzystać tę umiejętność. Norwedzy to twardzi partnerzy. Pierwszy kontrakt norweski podpisany w 2001 roku, zdemolowany zaraz po zawarciu przez Leszka Millera negocjowaliśmy osiemnaście miesięcy. To nie dlatego, że Norwedzy są biurokratami albo my nie potrafiliśmy negocjować, ale tyle zwykle trwają negocjacje umów na gaz tzw „long term”. W miarę rozwoju negocjacji wchodzą w grę kolejne prognozy wydobycia, zachowania dużych karteli jak OPEC czy – teraz – OPEC+, sojusze i współpraca innych dostawców z innymi kupującymi i szereg innych czynników, które pozwalają modyfikować przebieg pertraktacji. W zależności od kilkumiesięcznej obserwacji prognoz zmienia się tempo i sposób prowadzenia negocjacji. Dochodzi czasem do dramatycznych zwrotów. Obie strony są na takie warunki przygotowane bo w grę wchodzą zawsze duże pieniądze i nikt tego nie lekceważy. To, co mieliśmy w 2019 roku wynegocjowane i gotowe do podpisania w sprawie dostaw z szelfu norweskiego, trzeba byłoby teraz zweryfikować, biorąc pod uwagę odbicie popytu na gaz po zdjęciu ograniczeń pandemicznych, po agresji rosyjskiej na Ukrainę, a wcześniej ograniczeniu dostaw gazu do Europy od jesieni 2021 roku. To są zupełnie inne warunki niż były w 2019 roku i wcześniej. Być może negocjacje należałoby zacząć od początku, a mamy maj, więc do grudnia, kiedy ma ruszyć w pełni Baltic Pipe, zostało niecałe siedem miesięcy. To krótki czas na negocjacje, które mogą długo potrwać. Oczywiście można opóźnić pełne wykorzystanie Baltic Pipe i napełnić go kiedyś później, ale uważam, że powinniśmy odrzucić gaz rosyjski jak najszybciej. Sprzedający będzie się zawsze kierował własnym interesem i z całą pewnością wykorzysta sytuację, jeśli zorientuje się ze partner – kupujący ma pozycję słabą.
Jaką rolę może odegrać alternatywnie import z giełdy niemieckiej oraz od innych sąsiadów?
Połączenia lądowe (interkonektory) z Czechami, Słowacją i Niemcami, chwalone w różnych komentarzach na temat bezpieczeństwa dostaw, w sytuacji zagrożenia nie dają nic albo bardzo niewiele gazu spoza Rosji. W pętli w Europie Środkowo-Wschodniej obraca się głównie do tej pory gaz z Rosji. W wielkim projekcie „dywersyfikacja” chodzi o przerwanie tej pętli i wprowadzenie na rynki innego gazu. Gazu spoza Rosji. Zaklęcia o tym, że wszystkie molekuły gazu są takie same, okazały się nieprawdą. Nie wolno w żaden sposób finansować przy tym imperialnej Rosji, która między innymi ze sprzedaży gazu finansuje wojnę na Ukrainie, narusza porządek światowy i dopuszcza się ludobójstwa. To jest moralnie nie do zniesienia. Dziś gotując sobie wodę na herbatę musimy mieć przed oczami ofiary wojny na Ukrainie. Mamy mało czasu na pozyskanie dodatkowego gazu do Baltic Pipe, a niemiłe wypowiedzi premiera pod adresem Norwegów dramatycznie pogorszyły polska pozycję negocjacyjną. Chciałbym też przestrzec, że Rosjanie są w absolutnej czołówce negocjatorów na rynkach gazu sieciowego. Nie ma lepszych zespołów niż w Gazpromie. Po nich są Holendrzy, długo nic i dalej cała reszta świata. Rosyjskie ekipy są najbardziej profesjonalne głownie dlatego, że nie posyłają do negocjacji perukarzy (nawet odważnych), agentów nieruchomości (nawet skoligaconych) ani znawców wyszywania na kanwie (nawet z dorobkiem tkackim), ale ekspertów i absolwentów po Yale, Harvardzie albo MIT, wyszkolonych w branży. Ten biznes nie toleruje amatorów.
Rozmawiał Wojciech Jakóbik
Jakóbik: Deeskalacja przez eskalację, czyli zalać Baltic Pipe do pełna (ANALIZA)