Częściowe wyniki wyborów parlamentarnych 2019 pozwalają wysnuć kilka wniosków na temat losu ministerstwa energii i sektora, który mu podlega – pisze Wojciech Jakóbik, redaktor naczelny BiznesAlert.pl.
Warto poczekać na ostateczne wyniki wyborów, które prawdopodobnie nie doprowadzą do istotnej zmiany rozkładu mandatów w parlamencie RP. Metoda D’Hondta stosowana do ich podziału w Polsce sprawia, że wielość partii wprowadzonych do Sejmu RP podczas tegorocznego głosowania zmniejsza ilość miejsc przyznanych partii zwycięskiej.
Wyniki z z 42,22 procent obwodowych komisji wyborczych wskazują, że we wczorajszych wyborach parlamentarnych Prawo i Sprawiedliwość zdobyło 49,30 procent głosów; Koalicja Obywatelska – 22,27 procent; Lewica – 10,88 procent; Polskie Stronnictwo Ludowe – 9,75 procent a Konfederacja – 6,62 procent.
Według wcześniejszych danych exit polls partia rządząca w piątej kadencji Sejmu RP będzie w stanie rządzić samodzielnie w następnej, posiadając 239 mandatów. Drugą siłą w parlamencie będzie KO, która zdobyła 131 mandatów. Po niej plasują się Lewica (46), PSL (30), Konfederacja (13) i jeden poseł mniejszości niemieckiej.
Prawo i Sprawiedliwość będzie w stanie stworzyć rząd i kontynuować politykę prowadzoną dotychczas bez obaw do czasu wyborów prezydenckich, w których jego kandydat zmierzy się z przeciwnikami. Partia władzy pozbawiona prezydenta z własnego obozu nie będzie mogła już prowadzić swobodnej polityki. Z tego względu należy się spodziewać działań na rzecz utrzymania poparcia wyborców, a zatem prawdopodobnie braku ryzykownych rozwiązań do wyborów w lecie 2020 roku.
Z punktu widzenia sektora energetycznego może to oznaczać przedłużenie funkcjonowania ustawy o cenach energii o rok, bo jej zniesienie mogłoby oznaczać kilkudziesięcioprocentowy wzrost cen na rachunkach mszczący się spadkiem poparcia wyborców. Być może walka o głosy w pokaźnym okręgu siedlecko-ostrołęckim sprawi, że rozbudowa Elektrowni Ostrołęka o blok węglowy C pozostanie priorytetem ministerstwa odpowiedzialnego za energetykę.
Dopiero wyniki poszczególnych kandydatów partii rządzącej pokażą rozkład sił poszczególnych frakcji. 239 mandatów to tylko o 9 więcej od większości zwykłej potrzebnej do forsowania ustaw, a zatem silniejsze frakcje (zapewne tzw. Ziobrzyści, Gowinowcy i ludzie Patryka Jakiego) będą mogły w istotnym stopniu wpływać na kierownictwo partii u sterów polskiej polityki, szantażując je wycofaniem poparcia poszczególnych rozwiązań.
Przełoży się to na okup w postaci istotnego udziału w podziale stanowisk w resortach oraz spółkach. Jeżeli PiS uzyska jednak jeszcze mniej mandatów, efekt będzie silniejszy. Natomiast może go niwelować poprzez zapraszanie do partii niezdecydowanych posłów opozycji, znów za pomocą obietnic uzyskania atrakcyjnych stanowisk w systemie władzy.
Z tego względu warto poczekać na ostateczne wyniki, a potem przyglądać się planom Prawa i Sprawiedliwości w nowej kadencji odnośnie do ministerstwa energii. W przestrzeni publicznej pojawiały się już różne koncepcje: powrót do superministerstwa wchłaniającego kompetencje ministra środowiska w zakresie koncesji wydobywczych, utrzymanie stanu obecnego albo dekompozycji resortu i powrotu ministerstwa skarbu państwa. Każda z tych opcji mogłaby promować innego polityka, który otrzymałby pieczę nad energetyką w wyniku wypadkowej sił poszczególnych frakcji PiS.
Być może znaczenie ma fakt, że podczas konwencji wyborczej partii rządzącej ze sceny przemawiali Premier RP Mateusz Morawiecki i prezes PiS Jarosław Kaczyński, a niedaleko za nimi w tle stał minister energii Krzysztof Tchórzewski. Partie wodzowskie przywiązują wagę do symbolicznego znaczenia ustawienia polityków wokół wodza. Czy Kaczyński chciał wysłać wyraz poparcia dla Tchórzewskiego, którego przez cztery lata nie udało się usunąć jego przeciwnikom?