icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Kuczyński: Czy Putin sparaliżuje Zachód?

Zmasowane pancerne uderzenie, wielki desant, a nawet punktowe, taktyczne uderzenie atomowe. Od scenariuszy wojny Rosji z NATO, czy to „wielkiej” wojny z całym Sojuszem, czy konfliktu z jakimś jego członkiem, aż się roi. Szczególnie po ostatnich ćwiczeniach Zapad. Zostawiając na boku spory, czy Rosja symulowała wtedy wielkie uderzenie na Zachód (patrz rewelacje „Bilda”), czy tylko ćwiczyła scenariusz ograniczonego konfliktu z NATO na terenie krajów bałtyckich i ewentualnie Polski, warto zwrócić uwagę na jeden aspekt: zagrożenie dla infrastruktury krytycznej łączącej zarówno wschodnią flankę NATO z resztą Sojuszu, jak też Europę z Ameryką. Nie wykluczone, że rosyjscy sztabowcy szykują taki właśnie scenariusz: sparaliżowania Zachodu, NATO poprzez przecięcie kluczowych połączeń komunikacyjnych i energetycznych – pisze Grzegorz Kuczyński, współpracownik BiznesAlert.pl.

Sparaliżować NATO

Niemiecki dziennik „Bild” napisał w grudniu, powołując się na dwóch anonimowych analityków zachodniego wywiadu, że Zapad-2017 było ćwiczeniem wielkiej konwencjonalnej wojny z NATO w Europie. Według źródeł „Bilda”, scenariusz ćwiczeń obejmował m.in. zajęcie krajów bałtyckich i Białorusi, jak też „kampanię szoku” przeciwko takim członkom NATO, jak Niemcy i Holandia, Polska i Norwegia, ale też krajom nie należącym do Sojuszu: Szwecji i Finlandii. Już w styczniu „Bild” pochwalił się, że jego wcześniejsze doniesienia potwierdza dowódca estońskiej armii gen. Riho Terras. Tyle, że Estończyk przyznaje jedynie, iż Rosja podczas Zapadu ćwiczyła walkę z NATO na dużą skalę, wykraczającą poza kraje bałtyckie. Nie odnosi się do konkretnych szczegółowych twierdzeń gazety.

Część z nich jest wręcz oczywista, przy założeniu napaści rosyjskiej na kraje bałtyckie. Na przykład manewr zajęcia „przesmyku suwalskiego” w celu odcięcia lądowego zaatakowanych trzech państw od reszty NATO. Czy też uderzenie mające na celu „zneutralizowanie lub zajęcie” lotnisk i portów krajów bałtyckich aby uniemożliwić przybycie posiłków drogą morską i powietrzną. Ale „Bild” napisał też o kilku ważnych elementach, których autentyczność należy stawiać pod dużym znakiem zapytania. Choćby rakietowy atak lotnictwa na morskie bazy Niemiec czy Holandii. Po co nalot strategicznych bombowców – na dodatek lecących z północy, wzdłuż Norwegii – na bazy niemieckie, skoro takie pociski można odpalić znad Rosji? Po co zresztą w ogóle taki atak? Źródła „Bilda” mówią, że celem jest „Krytyczna infrastruktura – lotniska, porty, dostawy energetyczne itd. Aby zaszokować zaatakowane kraje i spowodować, że ich społeczeństwa zażądają od swych rządów”, by nie spieszyły z pomocą krajom bałtyckim, a zamiast tego od razu próbowały zawrzeć pokój. Chodzi też o „uniemożliwienie armiom NATO wzięcia udziału w działaniach wojennych, dyslokacji wojsk i odebrania Rosji jej zdobyczy w krajach bałtyckich”. Krótko mówiąc: „kampania szoku”.

Z realizacji Zapadu wynikać ma, że celem Rosjan są też porty oraz bazy Szwecji i Finlandii. Moskwa zakłada bowiem, że w razie wojny oba te państwa nie zachowają neutralności, udostępniając NATO lotniska i całą infrastrukturę. Potwierdzeniem wrogich zamiarów wobec Skandynawów miała być wzmożona aktywność wojska rosyjskich na Półwyspie Kolskim, gdzie Rosja graniczy z Finlandią i Norwegią. Tyle że to żaden dowód, prędzej chodzi tu tylko o natowską Norwegię, a nie Finów i Szwedów. W październiku – jak pisał magazyn Aldrimer.no, cytując źródła w sektorze obronnym Norwegii – Rosja ćwiczyła inwazję na Svalbard, norweski archipelag na Morzu Barentsa. Panując nad Svalbard, rosyjska flota i lotnictwo z łatwością będą mogły zablokować NATO dostęp do Morza Barentsa. Na podobnej zasadzie panowanie nad Gotlandią da kontrolę nad Bałtykiem – dzięki szybkiej budowie tzw. baniek powietrznych (strategia anti-access/area-denial). Zresztą scenariusz przedstawiony przez „Bild” przewidywał również zastosowanie „walki z okrętami podwodnymi i ćwiczeń obrony powietrznej na całym Bałtyku”, ze szczególnym uwzględnieniem rejonu Gotlandii.

Mniejsza o wiarygodność sensacyjnych ustaleń niemieckiego dziennika – które Moskwie nawet pasują, wszak od początku jednym z głównych celów informacyjnego szumu wokół Zapadu było straszenie Zachodu wielką wojną. Teorie o nalotach rosyjskich bombowców na niemieckie czy holenderskie porty wpisują się w taką narrację. Uwagę należy bardziej zwrócić na te aspekty jesiennych ćwiczeń – jak i późniejsze różnego rodzaju incydenty – które sugerują inne cele Rosji. Przede wszystkim przecięcie morskich kluczowych połączeń komunikacyjnych, od energetycznych po internetowe. Powodzenie takiej akcji pozwolić może osiągnąć sukces Moskwie bez sięgania po środki ostateczne.

Problemy z infrastrukturą energetyczną

Gwoli przypomnienia: wiosną 2015 r. rosyjskie okręty co najmniej cztery razy zakłócały realizację projektu podwodnego kabla energetycznego NordBalt, łączącego Szwecję z Litwą. Projektu bardzo ważnego, bo wyrywającego Litwę z postsowieckiego systemu energetycznego. NordBalt, Estlink, terminale LNG w Kłajpedzie i Świnoujściu, terminale naftowe, planowany Baltic Pipe. Takie strategiczne projekty są naturalnym celem Rosjan, którzy mają wiele sposobów, by sparaliżować Bałtyk. Okręty podwodne mogą przecinać biegnące dnem morskim kable komunikacyjne i energetyczne, z okrętów nawodnych można przeprowadzać cyberataki, blokada morska portów i terminali odetnie zaatakowany kraj od dostaw energii, piechota morska może wylądować na oddalonych od lądu, ale strategicznie ważnych wyspach, jak szwedzka Gotlandia czy fińskie Wyspy Alandzkie. Bałtyk jest stosunkowo płytkim i wąskim morzem, więc niewielkie okręty podwodne o napędzie dieslowskim, jakimi dysponuje Rosja, doskonale sobie poradzą w małych przestrzeniach.

W rozmowie z niemiecką „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung” sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg wskazał, że w ostatnich latach „Rosja intensywnie inwestowała w swoją marynarkę wojenną, a zwłaszcza w okręty podwodne”. Ale narzędzi pozwalających zapanować nad Bałtykiem Rosjanie mają dużo więcej. Zainstalowane w eksklawie kaliningradzkiej systemy rakietowe w rodzaju Bastiona, dają panowanie nad większością akwenu. Flota Bałtycka ma dostać więcej małych okrętów rakietowych, a część z nich już jest uzbrojona w rakiety Kalibr, mające zasięg wykraczający daleko poza Bałtyk. Ale przecież nie tylko Bałtyk jest zagrożony. Stoltenberg niedawno ostrzegał przed rosnącą aktywnością rosyjskich okrętów podwodnych na Atlantyku. W połowie grudnia szef sztabu obrony Wielkiej Brytanii sir Stuart Peach ostrzegł, że celem ataków ze strony Rosji mogą stać się podmorskie kable telekomunikacyjne. Amerykański admirał Andrew Lennon, dowódca floty podwodnej NATO, tak zaś mówił na łamach „Washington Post”: „Obecnie obserwujemy rosyjską aktywność podwodną w pobliżu podwodnych kabli na niespotykaną dotąd skalę. Rosja wyraźnie wykazuje zainteresowanie podwodną infrastrukturą NATO i krajów Sojuszu”. Nie jest przypadkiem, że NATO postanowiło niedawno przywrócić zamknięte po zakończeniu zimnej wojny dowództwo na Atlantyku.

Gdzie leży prawda?

Tak, jak przecięcie kabli na Atlantyku ma odseparować Europę od USA, tak paraliż infrastruktury na Bałtyku ma odciąć kraje bałtyckie od Skandynawii i Zachodu. Zresztą sabotaż na Atlantyku i paraliż komunikacji transatlantyckiej również pomógłby Rosjanom szybko podbić kraje bałtyckie – poważnie utrudniając reakcję Zachodu. I to właśnie zagrożenie należy traktować z większą powagą, niż nieuzasadnione z militarnego punktu widzenia ruchy w rodzaju nalotu strategicznych bombowców rosyjskich na niemieckie i holenderskie wybrzeże – którymi co niektórzy straszą. Propagowanie (fałszywego) obrazu rzekomej ogromnej siły i determinacji Rosji jest niemniej szkodliwe, niż jej niedocenianie i twierdzenie, że Zapad-2017 miały wyłącznie obronny charakter.

Zmasowane pancerne uderzenie, wielki desant, a nawet punktowe, taktyczne uderzenie atomowe. Od scenariuszy wojny Rosji z NATO, czy to „wielkiej” wojny z całym Sojuszem, czy konfliktu z jakimś jego członkiem, aż się roi. Szczególnie po ostatnich ćwiczeniach Zapad. Zostawiając na boku spory, czy Rosja symulowała wtedy wielkie uderzenie na Zachód (patrz rewelacje „Bilda”), czy tylko ćwiczyła scenariusz ograniczonego konfliktu z NATO na terenie krajów bałtyckich i ewentualnie Polski, warto zwrócić uwagę na jeden aspekt: zagrożenie dla infrastruktury krytycznej łączącej zarówno wschodnią flankę NATO z resztą Sojuszu, jak też Europę z Ameryką. Nie wykluczone, że rosyjscy sztabowcy szykują taki właśnie scenariusz: sparaliżowania Zachodu, NATO poprzez przecięcie kluczowych połączeń komunikacyjnych i energetycznych – pisze Grzegorz Kuczyński, współpracownik BiznesAlert.pl.

Sparaliżować NATO

Niemiecki dziennik „Bild” napisał w grudniu, powołując się na dwóch anonimowych analityków zachodniego wywiadu, że Zapad-2017 było ćwiczeniem wielkiej konwencjonalnej wojny z NATO w Europie. Według źródeł „Bilda”, scenariusz ćwiczeń obejmował m.in. zajęcie krajów bałtyckich i Białorusi, jak też „kampanię szoku” przeciwko takim członkom NATO, jak Niemcy i Holandia, Polska i Norwegia, ale też krajom nie należącym do Sojuszu: Szwecji i Finlandii. Już w styczniu „Bild” pochwalił się, że jego wcześniejsze doniesienia potwierdza dowódca estońskiej armii gen. Riho Terras. Tyle, że Estończyk przyznaje jedynie, iż Rosja podczas Zapadu ćwiczyła walkę z NATO na dużą skalę, wykraczającą poza kraje bałtyckie. Nie odnosi się do konkretnych szczegółowych twierdzeń gazety.

Część z nich jest wręcz oczywista, przy założeniu napaści rosyjskiej na kraje bałtyckie. Na przykład manewr zajęcia „przesmyku suwalskiego” w celu odcięcia lądowego zaatakowanych trzech państw od reszty NATO. Czy też uderzenie mające na celu „zneutralizowanie lub zajęcie” lotnisk i portów krajów bałtyckich aby uniemożliwić przybycie posiłków drogą morską i powietrzną. Ale „Bild” napisał też o kilku ważnych elementach, których autentyczność należy stawiać pod dużym znakiem zapytania. Choćby rakietowy atak lotnictwa na morskie bazy Niemiec czy Holandii. Po co nalot strategicznych bombowców – na dodatek lecących z północy, wzdłuż Norwegii – na bazy niemieckie, skoro takie pociski można odpalić znad Rosji? Po co zresztą w ogóle taki atak? Źródła „Bilda” mówią, że celem jest „Krytyczna infrastruktura – lotniska, porty, dostawy energetyczne itd. Aby zaszokować zaatakowane kraje i spowodować, że ich społeczeństwa zażądają od swych rządów”, by nie spieszyły z pomocą krajom bałtyckim, a zamiast tego od razu próbowały zawrzeć pokój. Chodzi też o „uniemożliwienie armiom NATO wzięcia udziału w działaniach wojennych, dyslokacji wojsk i odebrania Rosji jej zdobyczy w krajach bałtyckich”. Krótko mówiąc: „kampania szoku”.

Z realizacji Zapadu wynikać ma, że celem Rosjan są też porty oraz bazy Szwecji i Finlandii. Moskwa zakłada bowiem, że w razie wojny oba te państwa nie zachowają neutralności, udostępniając NATO lotniska i całą infrastrukturę. Potwierdzeniem wrogich zamiarów wobec Skandynawów miała być wzmożona aktywność wojska rosyjskich na Półwyspie Kolskim, gdzie Rosja graniczy z Finlandią i Norwegią. Tyle że to żaden dowód, prędzej chodzi tu tylko o natowską Norwegię, a nie Finów i Szwedów. W październiku – jak pisał magazyn Aldrimer.no, cytując źródła w sektorze obronnym Norwegii – Rosja ćwiczyła inwazję na Svalbard, norweski archipelag na Morzu Barentsa. Panując nad Svalbard, rosyjska flota i lotnictwo z łatwością będą mogły zablokować NATO dostęp do Morza Barentsa. Na podobnej zasadzie panowanie nad Gotlandią da kontrolę nad Bałtykiem – dzięki szybkiej budowie tzw. baniek powietrznych (strategia anti-access/area-denial). Zresztą scenariusz przedstawiony przez „Bild” przewidywał również zastosowanie „walki z okrętami podwodnymi i ćwiczeń obrony powietrznej na całym Bałtyku”, ze szczególnym uwzględnieniem rejonu Gotlandii.

Mniejsza o wiarygodność sensacyjnych ustaleń niemieckiego dziennika – które Moskwie nawet pasują, wszak od początku jednym z głównych celów informacyjnego szumu wokół Zapadu było straszenie Zachodu wielką wojną. Teorie o nalotach rosyjskich bombowców na niemieckie czy holenderskie porty wpisują się w taką narrację. Uwagę należy bardziej zwrócić na te aspekty jesiennych ćwiczeń – jak i późniejsze różnego rodzaju incydenty – które sugerują inne cele Rosji. Przede wszystkim przecięcie morskich kluczowych połączeń komunikacyjnych, od energetycznych po internetowe. Powodzenie takiej akcji pozwolić może osiągnąć sukces Moskwie bez sięgania po środki ostateczne.

Problemy z infrastrukturą energetyczną

Gwoli przypomnienia: wiosną 2015 r. rosyjskie okręty co najmniej cztery razy zakłócały realizację projektu podwodnego kabla energetycznego NordBalt, łączącego Szwecję z Litwą. Projektu bardzo ważnego, bo wyrywającego Litwę z postsowieckiego systemu energetycznego. NordBalt, Estlink, terminale LNG w Kłajpedzie i Świnoujściu, terminale naftowe, planowany Baltic Pipe. Takie strategiczne projekty są naturalnym celem Rosjan, którzy mają wiele sposobów, by sparaliżować Bałtyk. Okręty podwodne mogą przecinać biegnące dnem morskim kable komunikacyjne i energetyczne, z okrętów nawodnych można przeprowadzać cyberataki, blokada morska portów i terminali odetnie zaatakowany kraj od dostaw energii, piechota morska może wylądować na oddalonych od lądu, ale strategicznie ważnych wyspach, jak szwedzka Gotlandia czy fińskie Wyspy Alandzkie. Bałtyk jest stosunkowo płytkim i wąskim morzem, więc niewielkie okręty podwodne o napędzie dieslowskim, jakimi dysponuje Rosja, doskonale sobie poradzą w małych przestrzeniach.

W rozmowie z niemiecką „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung” sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg wskazał, że w ostatnich latach „Rosja intensywnie inwestowała w swoją marynarkę wojenną, a zwłaszcza w okręty podwodne”. Ale narzędzi pozwalających zapanować nad Bałtykiem Rosjanie mają dużo więcej. Zainstalowane w eksklawie kaliningradzkiej systemy rakietowe w rodzaju Bastiona, dają panowanie nad większością akwenu. Flota Bałtycka ma dostać więcej małych okrętów rakietowych, a część z nich już jest uzbrojona w rakiety Kalibr, mające zasięg wykraczający daleko poza Bałtyk. Ale przecież nie tylko Bałtyk jest zagrożony. Stoltenberg niedawno ostrzegał przed rosnącą aktywnością rosyjskich okrętów podwodnych na Atlantyku. W połowie grudnia szef sztabu obrony Wielkiej Brytanii sir Stuart Peach ostrzegł, że celem ataków ze strony Rosji mogą stać się podmorskie kable telekomunikacyjne. Amerykański admirał Andrew Lennon, dowódca floty podwodnej NATO, tak zaś mówił na łamach „Washington Post”: „Obecnie obserwujemy rosyjską aktywność podwodną w pobliżu podwodnych kabli na niespotykaną dotąd skalę. Rosja wyraźnie wykazuje zainteresowanie podwodną infrastrukturą NATO i krajów Sojuszu”. Nie jest przypadkiem, że NATO postanowiło niedawno przywrócić zamknięte po zakończeniu zimnej wojny dowództwo na Atlantyku.

Gdzie leży prawda?

Tak, jak przecięcie kabli na Atlantyku ma odseparować Europę od USA, tak paraliż infrastruktury na Bałtyku ma odciąć kraje bałtyckie od Skandynawii i Zachodu. Zresztą sabotaż na Atlantyku i paraliż komunikacji transatlantyckiej również pomógłby Rosjanom szybko podbić kraje bałtyckie – poważnie utrudniając reakcję Zachodu. I to właśnie zagrożenie należy traktować z większą powagą, niż nieuzasadnione z militarnego punktu widzenia ruchy w rodzaju nalotu strategicznych bombowców rosyjskich na niemieckie i holenderskie wybrzeże – którymi co niektórzy straszą. Propagowanie (fałszywego) obrazu rzekomej ogromnej siły i determinacji Rosji jest niemniej szkodliwe, niż jej niedocenianie i twierdzenie, że Zapad-2017 miały wyłącznie obronny charakter.

Najnowsze artykuły