Kiedyś na pewnym panelu energetycznym, miałem okazje spierać się z przedstawicielem europejskiego „zielono-energetycznego” think tanku o zobowiązania wynikające dla Polski z europejskiej polityki klimatycznej. Nieśmiało wspomniałem, że coś chyba jest nie tak, jeśli powtarzamy kolejny raz mechanizm wdrażania jakiejś regulacji, która może być hipotetycznie blokowana, bo wymaga jednomyślności na szczeblu państw i Polska się na nią zgadza, a następnie zaczynamy regulacje zaostrzać zmieniając już szczegółowe limity lub cele klimatyczne za pomocą głosowania w komisjach lub za pomocą większościowego mechanizmu Parlamentu. Dostałem prostą odpowiedź– zgodziliśmy się na lizboński system głosowania to i w ten sposób wszystko zostanie przegłosowane, a o cele szczegółowe nie powinniśmy się martwic, ponieważ bardziej zaawansowane gospodarczo państwa wiedzą co będzie dla nas dobre – pisze prof. dr hab. inż. Konrad Świrski z Politechniki Warszawskiej oraz prezes firmy Transition Technologies.
I tak polityka klimatyczna UE kolejny raz udowadnia, że właściwie nie ma problemu żeby w dowolny sposób narzucać dowolne cele (redukcja CO2, energia odnawialna) bez uwzględniania postulatów państw, dla których jest to problematyczne – czytaj Polski. Mechanizm jest właśnie taki jak opisałem powyżej – całość zaczynała się w 2015 roku pierwszą przymiarką do tzw. reformy systemu ETS (handlu emisjami) i następnie przybrało postać zatwierdzonego w 2016 tzw. „pakietu zimowego”. O ile w tych pierwszych przypadkach można było próbować metod agresywnego veta to następnie szczegółowe zapisy pakietów zaczęły być modyfikowane w komisjach i samym Parlamencie (oczywiście w kierunku zaostrzenia i wzmocnienia zielonej strony) i wykorzystywanie częstokroć zwykłej większości głosów. I tak na początek wprowadzono przyspieszenie wprowadzenia tzw. MSR (mechanizmu eliminacji części uprawnień do emisji CO2 w celu podwyższenia ich ceny), które miało obowiązywać od 2021 roku, a wchodzi w życie 2019 (efekt widać już w wyższych cenach certyfikatów i pośrednio cenach hurtowych energii w Polsce). Ponieważ dla większości mniejszych krajów europejskich zaostrzanie limitów emisji CO2 lub zwiększanie celów wprowadzenia energii odnawialnej ma charakter względnie obojętny, dla liderów transformacji energetycznej wyjątkowo korzystny, a jedynie dla Polski (ew. czasami Rumunii, Bułgarii i Czech, ale nie w tak dużym stopniu) problematyczny – wynik głosowań wg parytetów europejskich jest przesądzony. Tak teą właśnie dzieje się z europejskim celem energetyki odnawialnej na rok 2030. Pierwotnie (lata 2015 i 2016) był on na poziomie 27% i ustawiany jako nieobligatoryjny dla poszczególnych krajów, a jako wskaźnikowy dla całej Europy. Dziś gdy koniunktura gospodarcza jest dobra wprowadzono przyśpieszenie i właśnie w czwartek 14.06 Komicja PE i Rada UE uzgodniły nową wartość na poziomie 32%. Można powiedzieć, że nawet został wdrożony świetlany kompromis, gdyż cześć zielonych środowisk optowało za 35%, a może nawet więcej. Nie pozostaje nic jak zgodzić się z pięknymi słowami komisarza ds. energii i klimatu Miguela Arias Canete „Nowe ambicje pomogą nam zrealizować cele zawarte w porozumieniu paryskim (…). Jestem szczególnie zadowolony z nowego europejskiego celu dla OZE wynoszącego 32 proc. Wiążący charakter celu zapewni również dodatkową pewność dla inwestorów”. Pomimo tego środowiska zielono-energetyczne pozostają mocno nieusatysfakcjonowane. Tu np. wypowiedź Molly`ego Walsh`a pracującego na rzecz organizacji „Friends of the Earth Europe” – „Europejscy decydenci zgodzili się na 32% cel dla energii odnawialnej który jest nieadekwatny dla bezpiecznej dla klimatu, wolnej od paliw kopalnych przyszłości i pokazuje porażkę w uchwyceniu zmieniających się warunków sektora energetycznego zawierających spadające koszty OZE”. Aczkolwiek na pocieszenie dla tej strony jest zapis, że w roku 2023 dokona się rewizji celów i na pewno będzie okazja żeby zaproponować cos nowego (może 40% ?). Negocjacyjny kompromis – 32% uznawany jest właśnie za kompromis zwycięski dla wszystkich (bo nie 35% – zaproponowane przez PE w styczniu ani nie 40% lobbowane przez zielone strony ani nie konserwatywne i asekuranckie 27%) jest pokazywany jako globalny sukces i okraszany tweedami i zdjęciami jak tutaj https://twitter.com/SeanKellyMEP/status/1007085526598520832
Znowu można zżymać się i krytykować kompromisowe decyzje UE z pozycji Polski, dla której te nowe cele na pewno nie będą powodem do zadowolenia. W tej chwili paneuropejski poziom OZE wynosi ok 17%, a w Polsce tak człapie pomiędzy 12-14%. W quasi-oficjalnych rządowych komunikatach mówi się o nieosiągnięciu celów roku 2020, a o roku 2030 trudno w ogóle myśleć nie mając planu polskiego energy mix. Jednak największym problemem, co sygnalizowałem wielokrotnie, jest właśnie swego rodzaju jednostronna „erozja” postanowień klimatycznych UE, które zawsze się zmieniają, ale tylko w jedną stronę. Podpisując odpowiednie traktaty jesteśmy mamieni koncepcjami jednomyślności i braterstwa, aby potem – znowu w atmosferze braterstwa i kompromisu dostać kolejne limity i wskaźniki, które będą zabójcze dla polskiej gospodarki. Nie wydaje mi się, że te nowe cele będą tak miłe i korzystne – oczywiście na dzień dzisiejszy będzie się mówić o celach dla całej Unii Europejskiej, o zróżnicowanych, szczegółowych celach dla danego kraju i tak właściwie postępie energetycznym i możliwości uzyskania nowych technologii. W roku 2030 rzeczywistość będzie o wiele bardziej brutalna, bo za pomocą kolejnych braterskich negocjacji cele nieobligatoryjne zmienią się w obligatoryjną konsumpcję zielonej energii (właśnie na poziomie 32%, a może nawet 35% lub 40%). Co oczywiście będzie oznaczać dla Polski duży import OZE. Składając zaciskające się redukcje CO2 (czyli jak dobrze czytać obniżenie udziału węgla w 2030 do 50%) dzisiejsze parametry wskaźnikowe europejskiego OZE to mamy praktycznie pętlę energetyczną bez wyjścia. Smutne jest właśnie to, o czym pisałem wiele razy, że jakoś urwała się możliwość długoterminowego planowania naszych energetycznych decyzji, bo nawet jeśli dostosujemy się do czegoś (co było bolesne i wymagało inwestycji) to i tak dostaniemy nowe, wyższe zobowiązania albo zmienią się reguły gry (jak w proponowanych zmianach wpływu kosztów certyfikatów CO2 do budżetu europejskiego). Nie zgodzę się z komisarzem Canete, że pomaga to inwestorom – chyba, że miał na myśli inwestorów z jednej „odnawialnej” strony. Inwestorzy w polskiej energetyce chyba mogą wiedzieć jedno – zawsze będzie gorzej.
Czy można już tylko płakać? Chyba nie a jeśli tak, to z zupełnie innego powodu. Europejska polityka klimatyczna ma swoje typowe „up” i „down”. Śledząc ostatnie kilkanaście lat widać, że charakterystycznie się zaostrza i jest mocno „pro-zielona” w momentach wysokiej koniunktury i dużych inwestycji. Natomiast z każdym pierwszym znakiem kryzysu lub nawet spowolnienia gospodarczego, okazuje się, że regulacje zaczynają być przekładane, opóźniane i ogólnie wyglądają jak z gumy. Tak też może się stać w najbliższych latach. Do roku 2023 – cele OZE i cała europejska polityka klimatyczna zmienią się wielokrotnie. Obawiam się jednak, że problemy jakie pokażą się dla Europy będą o wiele większe niż „brak dostosowania się do przyjaznej klimatycznie transformacji”. Wszyscy świętujący z powodu nowych zielonych perspektyw jak i płaczący z powodu potencjalnych problemów energetycznych naszego kraju – powinni chyba spojrzeć na typowe spotkania w PE… i naprawdę zacząć się obawiać o przyszłość.