Do tej pory 2020 rok był dla Stanów Zjednoczonych katastrofalny – w styczniu otarły się o wojnę z Iranem, potem przyszła pandemia koronawirusa, która zebrała śmiertelne żniwo, jeśli chodzi zarówno o ludność, jak i gospodarkę. Później przez kraj przetoczyła się fala protestów przeciwko rasizmowi i brutalności policji, a obecnie zachodnie wybrzeże trawią pożary o skali porównywalnej do tej z przełomu roku w Australii. W takich okolicznościach trwa wyścig Donalda Trumpa i Joe Bidena o Biały Dom – pisze Michał Perzyński, redaktor BiznesAlert.pl.
Wybory prezydenckie w USA
Według analiz i symulacji wyborczych prowadzonych na bieżąco przez Financial Times, Joe Biden ma poparcie na poziomie 50 procent wyborców, a Donald Trump 43 procent. Jednak doświadczenia z 2016 roku każą brać poprawkę na to, że w przestarzałym i nieadekwatnym do współczesnych danych demograficznych amerykańskim systemie wyborczym przewaga w głosach bezpośrednich wcale nie musi oznaczać ostatecznego zwycięstwa w wyborach. Niemniej wygląda na to, że w tzw. swing states, które mają decydujące znaczenie w wyborczej walce, na przewagę wychodzi kandydat Demokratów i na chwilę obecną Biden może być pewny 201 głosów elektorskich, a urzędujący prezydent zaledwie 70 – a warto przypomnieć, że do wygranej potrzebne jest 270 głosów elektorskich. Choć zdaje się, że Trump przełamał złą passę w sondażach, według których jeszcze niedawno miał 10 punktów procentowych straty do Bidena, to wciąż zdaje się, że to jego konkurent ma większą szansę na przejęcie władzy.
Tematy trwającej kampanii wyznaczyła seria biblijnych niemal plag dręczących Amerykę – najbardziej aktualnym są pożary w Kalifornii, które każą zadać pytanie o przyszłość amerykańskiej polityki klimatycznej, która nierozerwalnie łączy się z polityką energetyczną i kwestią paliw kopalnych. Warto jednak zaznaczyć, że tematy te są uznawane za priorytet raczej przez wyborców Bidena (68 procent) niż obecnego prezydenta (11 procent). Donald Trump podczas swojej kadencji usunął wiele regulacji środowiskowych ustalonych jeszcze za Baracka Obamy, czego zwieńczeniem było wycofanie się z porozumienia paryskiego. Z kolei Biden obiecał zainwestować 1,7 biliona dolarów w rewolucję w dziedzinie czystej energii w ciągu następnych dziesięciu lat.
Wood MacKenzie: Jeśli Biden wygra wybory, branżę paliw kopalnych w USA czekają duże zmiany
Czego chce Donald Trump?
Donald Trump wielokrotnie dał się poznać jako zdecydowany przeciwnik polityki klimatycznej jako takiej. W kampanii prezydenckiej w 2016 roku zaprzeczał globalnemu ociepleniu, zapowiadał wsparcie dla branży węglowej (chociaż za jego kadencji wyłącznie traciła ona na znaczeniu – red.), zadeklarował wycofanie Stanów Zjednoczonych z porozumienia paryskiego, a potem twierdził, że „turbiny wiatrowe powodują raka”, panele fotowoltaiczne „są za słabe”, a jego szorstkie stosunki z aktywistką klimatyczną Gretą Thunberg urosły do rangi internetowej legendy. Z drugiej strony zapowiedział on wprowadzenie „inicjatywy biliona drzew”, co jest dobrym politycznym chwytem – według badań opinii publicznej kwestie klimatu nie są obojętne młodszej części elektoratu Republikanów, więc oczekują oni jakichś działań ze strony swojego prezydenta; tymczasem postulat sadzenia drzew w żadnym stopniu nie jest groźny dla koncernów naftowych, w przeciwieństwie do licznych zapowiedzi Demokratów. Jednak to za jego rządów Stany Zjednoczone zdobyły i utrzymały wiodącą pozycję na światowych rynkach gazu, co w znacznym stopniu ma przełożenie na geopolitykę – rynki gazu stały się polem bezpośredniej rywalizacji gospodarczej z Rosją, z czego chętnie korzysta Polska.
W obszarze energetyki, w swojej kampanii wyborczej prezydent Trump skupia się na przedstawianiu swoich dokonań – najbardziej eksponowanym i najważniejszym jest wielki wzrost eksportu ropy i gazu, co pozwoliło na finansowanie projektów związanych z energią węglową i kopalną. Jego kampania podkreśla niedawny postęp na rynku LNG, do czego przyczynić ma się zatwierdzony przez Departament Energii terminal Lake Charles. Nie można zaprzeczyć, że w czasie rządów Donalda Trumpa powstało dużo infrastruktury przeznaczonej do transportu ropy – administracja zatwierdziła rurociągi Keystone XL i Dakota Access, które miały stworzyć 42 tysiące miejsc pracy i łącznie dwa miliardy dolarów pensji. Administracja zatwierdziła również New Burgos Pipeline, transgranicznego projektu, który będzie eksportował amerykańską ropę do Meksyku. Administracja Trumpa uchyliła też moratorium prezydenta Obamy na nowe dzierżawy na wydobycie ropy i gazu na ziemiach federalnych. Trump podkreśla, że odwołał plan swojego poprzednika na rzecz czystej energii i zamiast tego zaproponował zasadę przystępnej cenowo czystej energii – ma ona ograniczyć emisje gazów cieplarnianych, wzmocnić pozycję stanów, ma promować niezależność energetyczną oraz pobudzić wzrost gospodarczy i tworzenie miejsc pracy.
Trump ociepla stosunek do zmian klimatu i chce zasadzić „bilion drzew”
Czego chce Joe Biden?
Proponowana przez Bidena Clean Energy Revolution to program wieloletnich inwestycji, które mają osiągnąć wartość 1,7 biliona dolarów ze środków federalnych i dodatkowo 5 bilionów dolarów ze środków stanowych i prywatnych do 2030 roku na rzecz czystej energii. Zapowiada on, że pieniądze te zostaną pozyskane ze zwiększenia opodatkowania wielkich korporacji, likwidacji rajów podatkowych, uszczelnienia systemu podatkowego i zakończenia wsparcia publicznego dla sektora paliw kopalnych. Choć nieśmiało, w swoim programie Biden wspomina o wodorze, który miałby według niego stanowić konkurencję dla gazu wydobywanego z łupków. Inwestycje w to paliwo miałyby polegać na rozbudowie źródeł odnawialnych i pozyskiwaniu go w drodze elektrolizy, bez emisji gazów cieplarnianych. Trudno określić jego stosunek do energetyki jądrowej – w swoim programie zaznacza on jedynie potrzebę określenia przyszłości tego źródła energii w kontekście bezpieczeństwa dostaw, kosztów i kwestii odpadów. Opowiada się on raczej za budową małych reaktorów. Obecnie w Stanach Zjednoczonych jeździ około miliona aut elektrycznych, według Bidena jest to za mało. Żeby przyspieszyć rozwój elektromobilności w USA, kandydat Demokratów chce współpracować z władzami poszczególnych stanów, by do 2030 roku powstało 500 tysięcy nowych stacji do ładowania, wprowadzić ulgi podatkowe na ten rodzaj samochodów i promować auta wyprodukowane w Stanach.
Stosunek Bidena do węgla jest dość jednoznaczny – trzeba od niego odejść, ale sprawiedliwie. Na niwie krajowej planuje stopniowo wyłączać bloki węglowe i kopalnie, jednocześnie zwiększając inwestycje w regionach, które byłyby dotknięte porzuceniem tego źródła energii. Zapowiada on serię zabezpieczeń socjalnych dla górników i ich rodzin czy pomoc prawną dla tych, którzy mieliby trudności z otrzymywaniem wsparcia. Z kolei na poziomie międzynarodowym, Biden chce wynegocjować z Chinami zaprzestanie subsydiów rządowych dla projektów węglowych. Zwraca on uwagę na to, że obecnie to Chiny są największym konsumentem węgla na świecie, a Inicjatywa Jednego Pasa i Jednej Drogi może posłużyć Pekinowi do eksportu tego surowca na inne rynki. W tym celu USA miałyby stworzyć międzynarodową koalicję państw, która wywierałaby nacisk na Chiny, by porzucić ten proceder. W nacisku na Chiny w celu obniżenia emisji gazów cieplarnianych, Biden proponuje też specjalną umowę dwustronną, która pomogłaby przywrócić Państwo Środka na drogę do osiągnięcia zadań zarysowanych w porozumieniu paryskim z 2015 roku. Ponadto chce on, by Bank Światowy zaprzestał finansowania projektów związanych z paliwami kopalnymi.
Perzyński: Biden coraz bliżej nominacji. Jaki ma pomysł na klimat i energetykę?
Czego chcą Amerykanie?
Według badań opinii publicznej, zmiany klimatu są obecnie dopiero na 11. miejscu w rankingu najważniejszych spraw dla Amerykanów. Ważniejsze są między innymi gospodarka i tworzenie miejsc pracy (co można zrozumieć, ponieważ załamanie gospodarcze w USA przyniosło ze sobą poważny wzrost bezrobocia), pandemia koronawirusa, służba zdrowia, czy wybór sędziów Sądu Najwyższego. Nie zmienia to faktu, że kraj od dawna nie był tak podzielony i pogrążony w takim kryzysie społecznym, gospodarczym i politycznym. Przez najbliższe tygodnie wyborcza walka będzie się nasilać, ale nie od dziś wiadomo, że wybory to walka emocji, i wygrywa je ten, kto lepiej je zrozumie, zdefiniuje i na nie odpowie. Wydaje się, że w tak trudnych, dziwnych i szalonych czasach przydałoby się trochę nadziei, stabilizacji i spokoju.
Perzyński: Jeszcze nie ma co płakać nad porozumieniem paryskim