– Kluczowymi elementami we wszystkich politykach energetycznych na Zachodzie są rynek energii i jego pochodna konkurencyjność. Tymczasem w Polsce rynek został całkowicie zniszczony – ostrzega Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej, w rozmowie z BiznesAlert.pl. – Póki co idziemy szlakiem polityki dyktowania przez krajowe monopole cen energii oraz surowców oraz systemowego uzależnienia od importu z drugiej – dodaje.
BiznesAlert.pl: Jak ocenić aktualizację strategii energetycznej z powodów bezpieczeństwa?
Grzegorz Wiśniewski: Kiedy rozmawialiśmy w 2015 roku o możliwych kierunkach nowej polityki energetycznej sam nie doceniałem zagrożeń bezpieczeństwa w związku z projektem Nord Stream 2. Niektórzy wyłapali to zagrożenie już wtedy, to nie była wiedza powszechna jak obecnie. Dzisiaj wiemy, że stworzył on zagrożenie dla bezpieczeństwa energetycznego Europy, na które dopiero teraz odpowiadamy. Ten argument jest teraz jednak nadużywany. Pamiętając o tym wszystkim muszę stwierdzić, że wahadło pomiędzy rynkiem a bezpieczeństwem wychyliło się za mocno w jedną stronę i bezpieczeństwo energetyczne ma tłumaczyć wszystko, na czele z rugowaniem rynku energii w Polsce, który nas wszystkich motywował do efektywności.
W jaki sposób jest usuwany rynek energii w Polsce?
Obserwowałem zmiany i próby zmian definicji bezpieczeństwa energetycznego w Prawie energetycznym. W jednym z rządowych projektów 2016 roku podjęto próbę usunięta z definicji pojęcia konkurencyjności, a kwestie środowiskowe chciano zmarginalizować. Rząd Beaty Szydło oraz minister energetyki Krzysztof Tchórzewski dali priorytet bezpieczeństwa. Obecnie cele polityki energetycznej są nakierowane na wąsko rozumiane bezpieczeństwo energetyczne jako dywersyfikacje dostaw paliw kopalnych. To niebezpieczne zjawisko gdyż na paliwach kopalnych nie da się zbudować ani trwałego bezpieczeństwa energetycznego ani środowiskowego, ani konkurencyjność energetyki i gospodarki. Poszliśmy za daleko. Nie ma już żadnych granic i wszystko jest bezpieczeństwem energetycznym i polityką. Mamy faktycznie okoliczności wzmacniające wagę bezpieczeństwa przez pandemię, przerwane łańcuchy dostaw i wojnę, ale z takim zapałem jak o paliwa kopalne nie troszczymy się o bezpieczeństwo technologiczne czy surowce dla zielonej transformacji. Nie można iść na ślepo w jednym kierunku z transparentem bezpieczeństwa energetycznego rozumianego wąsko, żeby nie powiedzieć prostacko i poza jakąkolwiek racjonalnością kreślić plany polityczne rzekomo służące poprawie bezpieczeństwa. Mamy na przykład plany budowy kilkudziesięciu reaktorów- niemal atom w każdym domu i specustawę o inwestycjach w duże reaktory budowanie niemal „na wuzetkę”, bez zwracania uwagi na koszty i złożone w dzisiejszych czasach kwestie bezpieczeństwa reaktorów. Gdybyśmy mieli normalną, nie doktrynerską, debatę publiczną i edukację ekologiczną, to takie podejście by nie przeszło.
Czy chodzi o wybory?
Dzisiaj mamy w mediach wojnę polityczną i tłumaczenie wszystkiego wojną na Ukrainie, bez propozycji rozwiązań na czas po jej zakończeniu. Już pierwszy pakiet energetyczny Unii Europejskiej został uchwalony w 1996 roku po to, aby wprowadzić prawdziwy rynek energii zasilany coraz większą ilością tanich, lokalnych i czystych źródeł. Rynek mobilizuje do działania, ale nie jest intersujący dla tych którym nie chce się działać. Od wejścia polski do UE energetyka rozwijała się zbyt wolno, nie z potrzeby transformacji, ale z chęci życia z renty zapóźnienia. Zamiast dążenia do decentralizacji i wsparcia niezależnych wytwórców energii, odpowiadamy najpierw konsolidacją, a teraz monopolizacją. Wdrażaliśmy przepisy unijne z opóźnieniem, z okresami przejściowymi i własnymi rozwiązaniami, które zawsze służyły opóźnianiu transformacji. Doprowadziliśmy do tego, że bardziej opłacało się płacić kary, niż wdrażać mające głębszy sens przepisy unijne. Mamy zapóźnienie, zostanie nam zacofanie, a nie będzie żadnej renty. Byliśmy eksporterem paliw i energii, a jesteśmy importerem. Mieliśmy tańsze koszty pracy i energii i to wszystko mija – nie wypracowaliśmy nowych przewag. Nie skorzystaliśmy z renty zapóźnienia, za to płacimy rentę zapóźnienia, ale z coraz większym wysiłkiem chronimy tradycyjne grupy intersu w energetyce. A elektorat na osłodę wysokich rachunków dostaje mało realistyczne wizje przyszłości.
Czy nie skorzystaliśmy ze zmian technologicznych?
Bankowość skorzystała z takich zmian, bo przeskoczyła od razu do kart kredytowych nie oglądając się na czeki. W energetyce niczego takiego nie zrobiliśmy. Energetyka państwowa powoli staje się kulą u nogi całej gospodarki. Będzie tłumaczyć wszelkie niepowodzenia Putinem w imię swych interesów. Tymczasem każdy dzień stracony dzisiaj w energetyce, za rok staje się tygodniem, a potem miesiącem, kwartałem – uciekającym czasem nie do odrobienia. Wszystkie polityki na Zachodzie, czy to unijna czy amerykańska, nie abstrahują od rynku energii, bo to rynek energii ciągnie za sobą zmiany technologiczne. U nas mamy pełno frazesów o bezpieczeństwie energetycznym opartym na niekonkurencyjnych technologiach i paliwach których za dekadę nie będzie. To jednak nie jest błąd w kalkulacjach czy brak świadomości. Jest przyczyna tego absurdalnego działania.
Jaka?
Trwa uwłaszczenie sektora energetycznego i przemożna wola żywienia go pieniędzmi podatnika po to, by załatwiać interesy określonych grup. Ci, którzy niczym nie ryzykowali w przeszłości dzisiaj mówią o tym, że to im należą się pieniądze z budżetu. Aktualizacja Polityki Energetycznej Polski do 2040 roku nie nastąpi w próżni. Unijny program REPowerEU nie zakłada odwrotu od transformacji energetycznej, ale przetrwanie kilku lat kryzysu i przyspieszenie zmian po to, aby uniezależnić się od paliw kopalnych z importu. Polska też nie ma żadnych paliw poza coraz trudniej dostępnym węglem. Potrzebuje efektywności energetycznej oraz OZE i co za tym udzie decentralizacji i demonopolizacji. Każdy 1 kW fotowoltaiki to zaoszczędzone pół tony węgla rocznie, a kilowat mocy wiatrowej to dwie, trzy tony niespalonego węgla. Faktycznym celem obecnie obowiązującej polityki nie jest wcale większe bezpieczeństwo energetyczne, ale przedłużenie pracy węgla i rozwój atomu – zadania realizowane przez monopol, który spowoduje jeszcze większe uzależnienie technologiczne oraz surowcowe. Jeszcze dwa-trzy lata temu sugerowałbym, aby przyspieszyć odejście od węgla i inwestycje w alternatywę, ale straciliśmy za dużo czasu. Teraz musimy utrzymywać energetykę węglową i modernizować bloki 200+. To wynik zaniedbania transformacji energetycznej. Sami skazaliśmy się na konieczność reanimacji tych jednostek, które w normalnych warunkach powinny być odstawione, ale teraz bez nich upadłaby gospodarka. To jest właśnie skutek nadużytego hasła bezpieczeństwa energetycznego w praktyce, czyli etatyzm, koszty i imposybilizm, ale za to pod szumnymi hasłami.
Czego brakuje w polityce energetycznej Polski?
Brakuje konkurencyjności i rynku. Pomimo wielu kryzysów energetycznych we wszystkich politykach zachodnich wiodący jest rynek energii, czyli coś czego nie mają go tylko satrapie budowane na eksporcie paliw kopalnych. Niestety rynek energii w Polsce został poważnie zmarginalizowany, a to prowadzić będzie najpierw do utraty konkurencyjność energetyki, a potem gospodarki. Rynek mocy i Polskie Sieci Elektroenergetyczne starają się utrzymywać stare źródła węglowe w mocy, aby cena energii im płacona nie spadała, a za wyłączenia OZE w szczytach generacji należy płacić odszkodowania. Ceny nie odzwierciedlają wartości energii w czasie, a rynek bez informacji o cenach nie działa. Organa mające stać na straży rynku w energetyce – Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta oraz Urząd Regulacji Energetyki – nie działają lub działają nieskutecznie, bo problem jest wyżej, na poziomie polityki państwa. Po co nam retoryka pełna bezpieczeństwa, jeżeli w takich warunkach znaczna część małych firma nie przetrwa. Jeżeli nie wyjdziemy z ręcznego sterowania cenami, będzie w końcu jak za czasów Maduro w Wenezueli, gdzie wojsko zajęło się przeklejaniem cen produktów pod dyktando polityków. Ceny paliw spadają, zyski naszych monopoli rosną, a my dopłacamy odbiorcom energii z kieszeni podatnika.
Co należałoby zrobić?
Jeśli komuś zależy naprawdę na bezpieczeństwie energetycznym, to warto sobie uświadomić, że jesteśmy wciąż krajem z małym udziałem zeroemisyjnych OZE na metr kwadratowy, czyli mamy niewykorzystany potencjał i mały udział OZE na milion mieszkańców. W tej sytuacji powinno być łatwiej z akceptacją społeczną, ale przez toporną propagandę ludzie tego faktu w pełni jeszcze nie dostrzegają. Mamy potężne zasoby energii słonecznej i wiatrowej generującej najtańszą energię. W tej sytuacji blokowanie jej ustawą odległościową jest niezgodne z racją stanu, interesami gospodarki i odbiorców energii. Jest też uderzeniem w bezpieczeństwo energetyczne kraju – nie wykorzystujemy naturalnej przewagi lokalizacyjnej i uzacniamy się od reżimów z całego świta. Gdybyśmy mieli więcej lądowych farm wiatrowych na lądzie, mielibyśmy teraz przestrzeń do działania i nie musielibyśmy działać pod presją czasu i utraty konkurencyjności. Zamiast mamy papierek lakmusowy tego, jaka silna jest nasza dbałość o bezpieczeństwo energetyczne.
Co jeszcze?
Już rząd Jerzego Buzka i AWS rozumiał budowanie bezpieczeństwa energetycznego oddolnie – od szczebla gmin do kolejnych i koncepcja ta trafiła do ustawy Prawo energetyczne z 1997 roku w postaci trójkąta celów z komponentami: techniczny, ekonomiczny i ekologiczny. Dlaczego to zostało zapomniane i wypaczone? Jeszcze za czasów Jarosława Gowina została przyjęta polityka przemysłowa, która miała zapewnić urządzenia do energetyki odnawialnej. Nie ma tego elementu w nowej polityce energetycznej państwa, mamy politykę silosową z wyalienowaną energetyką. Można zatęsknić za ministerstwem gospodarki, w którym energetyka była podporządkowana celom gospodarczym kraju, miała być służebna. Ona ma dostarczyć w każdej chwili tyle energii ile trzeba po akceptowalnej cenie, a nie zasmrodzić pół kraju doprowadzając albo do bezpośredniego spalania wysokoemisyjnych paliw przez mieszkańców lub korzystania przez przemysł z najdrożej energii z wysokoemisyjnych elektrowni. Czyli mamy ubóstwo energetyczne z bogatym monopolem w środku, który jest tym ważniejszy i tym więcej zarabia im mniejsza jest rezerwa mocy z powodu braku jego wcześniejszych inwestycji w OZE.
Czy chodzi o udział spółek skarbu w sektorze?
Nie chodzi jedynie o monopolizację pod względem koncentracji na rynku. Mam także na myśli wpływ na antyunijność retorsję i krajowe regulacje, które powstają pod dyktando energetyki. To sprzężenie zwrotne dodatnie. W zapętleniu nie ma kto zatrzymać tego szaleństwa. Prawo powstaje pod interesy wąskiej grupy, pieniądze są przepalane po to, aby podtrzymywać sektor tracący konkurencyjność naszym kosztem. Po co obywatelom polityka energetyczna pokazująca, że za 10 lat będzie to, co zachowawczo myślący energetycy i tak już mają w bazach danych wydanych pozwoleń na przyłączenia OZE do sieci? Polityka powinna stymulować do wydawania zgód na nowe przyłącza, a nie zajmować się księgowaniem tego, co monopol już zrobił. Potrzebny jest konkretny plan zmian w skali każdej gminy, województwa, a nie skonsolidowane plany kilku baronów walczących o wpływy w Polsce. Zabijamy jakąkolwiek inicjatywę prywatną, a energetyka pożera własny ogon. Jeszcze nigdy w wolnej Polsce żadna grupa tak perfekcyjnie nie opanowała sztuki bycia wynagradzanym za brak działań innych niż destrukcyjny wpływ na regulacje służące blokowaniu konkurencji i nowych technologii. Ale nie da się dopłacać bez końca, bo budżet na to nie pozwoli i musimy odbudować rynek energii, bo gospodarka straci konkurencyjność międzynarodową. Póki co idziemy szlakiem polityki dyktowania cen energii oraz surowców z jednej strony oraz systemowego uzależnienia od importu z drugiej. Łatwo wejść w komfort monopolisty i nałóg subsydiów, ale odwyk będzie bolesny, dla wszystkich.
Rozmawiał Wojciech Jakóbik
Polska szykuje się na wojnę węgla z gazem w aktualizacji strategii energetycznej PEP2040