icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Piotrowski: Przełom kopernikański finansowania elektrowni jądrowych w Polsce jest możliwy (ROZMOWA)

– Możemy w zamian za proste zobowiązanie w stosunku do konsumentów pozyskiwać środki umożliwiające finansowanie szeregu budów elektrowni jądrowych. Dla obu stron jest to bardzo opłacalne. Proponuje otwarcie dyskusji w kontynuacji rozmowy o finansowaniu energetyki jądrowej w Polsce z 6 marca – mówi Andrzej Piotrowski, były wiceminister energii (2016-2018) i były wiceprezes w Ultra Safe Nuclear Corporation (2022-2023) w rozmowie z BiznesAlert.pl.

  • – Sposób finansowania, który chcę zaproponować, oprócz zapewnienia środków inwestycyjnych może odegrać też kolosalną rolę w dyscyplinowaniu realizacji projektu – zapewnia Andrzej Piotrowski przedstawiając założenia nowego modelu finansowania atomu w Polsce.
  • Taka jądrowa obligacja to zarazem zasadniczo inny produkt w stosunku do obligacji emitowanych przez przedsiębiorstwa lub nawet państwa. Trudno sobie wyobrazić sytuację, w której energia elektryczna stałaby się zbędna – stwierdza Piotrowski w BiznesAlert.pl.
  • – Tak jak Kopernik zmienił punkt odniesienia w opisie Układu Słonecznego i niesamowicie złożone obliczenia naraz stały się proste, tak i tu pozwoliłem sobie na zmianę centralnego punktu odniesienia z elektrowni jądrowej na konsumenta energii – tłumaczy nasz rozmówca.

BiznesAlert: Pod koniec rządów Zjednoczonej Prawicy pojawił się prawdziwy wysyp projektów elektrowni jądrowych. Czy znaleziono dla nich finansowane, które było przeciez szacowane na bilion złotych? 

Andrzej Piotrowski: Taka kwota wyszła przed rokiem autorom raportu Baker-McKenzie. Ale to była wartość projektów zapowiadanych medialnie. W mojej ocenie, za wyjątkiem projektu koreańskiego, większość z nich opiera się o myślenie życzeniowe. Także przedsięwzięcie w Choczewie wydaje się być ciągle finansowanym “doraźnie” ze środków państwa i ma żółwie tempo. Pod hasłem robienia audytu nowy rząd szuka m. in. metody na finansowanie. Są przesłuchy o kontrakcie różnicowym, który jak pokazało doświadczenie brytyjskie w Hinkley Point C bardzo słabo nadaje się do przypadku inwestycji jądrowych. Tymczasem, to już ostatni dzwonek by znaleźć skuteczną metodę finansowania inwestycji jądrowych. Dlatego, odnosząc się do deklaracji, że energetyka jądrowa to zagadnienie tak dalece ponad podziałami, że nawet Prezydent Andrzej Duda i Premier Donald Tusk mówią jednym głosem, chciałbym zaproponować swój pomysł jako otwarcie dyskusji specjalistów nad zupełnie nowym podejściem.

Nie negując potrzeby wprowadzenia mechanizmów nadających się dla całego sektora proponuję ten mechanizm budować krok po kroku koncentrując się na realizacji tych przedsięwzięć, które są niezbędne i realistyczne np. w Choczewie. Sprawnie realizowany projekt w podobnej technologii w Barakah ma rzeczywiste koszty na poziomie 5 mld USD za 1 GW. Czyli trzy bloki jądrowe o zbliżonej technologii wybudowane w Choczewie powinny kosztować około 73,5 mld złotych. We wspomnianym raporcie Backer-McKenzie uznano, że koszty wyniosą tu 90 mld złotych, czyli zauważalnie więcej. Ostrożny jednak byłbym ze stwierdzeniem, że projekt na Wybrzeżu jest sprawnie realizowany. Dlatego sposób finansowania, który chcę zaproponować, oprócz zapewnienia środków inwestycyjnych może odegrać też kolosalną rolę w dyscyplinowaniu realizacji projektu.

Jednak nadal potrzebne są środki, które często są określane jako poza krajowym zasięgiem.

Epatowanie ogromnymi sumami nie sprzyja wypracowaniu racjonalnych rozwiązań. Kwota 90 mld złotych za elektrownię może wydawać się duża, ale jest to w polskiej energetyce powszednia wartość. W 2023 roku Polska wyprodukowała 178,8 TWh energii, co przy średniej cenie 529 zł/MWh na giełdzie towarowej, przekłada się na 94 miliardy złotych. Oznacza to, że jednoroczna wartość rynku energii elektrycznej w Polsce przewyższa koszty budowy elektrowni jądrowej, która dostarczy niemal jedną piątą szczytowego zapotrzebowania. Wielkość nakładów wydaje się nie tylko proporcjonalna, ale też, co ważne, dopasowana do obecnej siły nabywczej naszego rynku.

Jest jeszcze inna obserwacja. Dla uzyskania 10,2 GW mocy prosumenckiej fotowoltaiki (wrzesień 2023) zainwestowano w sumie około 45 mld złotych. Czyli w ciągu kilku lat, prosumenci wydali kwotę porównywalną do połowy kosztów budowę Elektrowni Jądrowej w Choczewie. Gdyby te wydatki przeznaczyć na elektrownię jądrową, moglibyśmy w przeliczeniu otrzymać 1,9 GW mocy, dostępnej średnio 90 procent czasu w ciągu roku, co przekłada się na 14,8 TWh energii elektrycznej – co roku, przez 60 lat. Nieco mniej energii uzyskane zostanie z 10,2 GW fotowoltaiki, bo statystycznie generuje ona moc przez ok. 13 procent czasu w roku, co daje 11,6 TWh – co roku przez 25 lat. Nie chcę tu porównywać efektywności tych dwóch rodzajów inwestycji, bo to tylko zgrubne szacunki, lecz podkreślić, że około 1,3 miliona spośród 14 milionów gospodarstw domowych zdecydowało się przeznaczyć swoje oszczędności na inwestycję w przyszły „zysk” realizowany w postaci energii elektrycznej, a zainwestowana dotąd kwota to półtora bloku jądrowego.

Czy sugeruje Pan, że na elektrownię jądrową powinniśmy się wszyscy złożyć?

Za wybudowanie infrastruktury energetycznej i dostarczenie energii zawsze, podkreślam zawsze, zapłacą konsumenci energii. A jeśli jej budowa lub eksploatacja będzie wymagała pomocy państwa, to dodatkowo zapłacą podatnicy. Czyli też konsumenci energii, bo wszyscy oni są również podatnikami. W sumie zapłacą więcej, bo ten dodatkowy obieg pieniądza wytworzy związane z tym dodatkowe koszty. Właśnie pokazałem, że mamy w dyspozycji konsumentów środki, które nie tylko mogą, ale co też bardzo ważne – ich dysponenci chcą je przeznaczyć na zabezpieczenie się przed wzrostem cen energii. Inwestycja w fotowoltaikę sprowadza się bowiem do wyprzedzającego zakupu energii i motywacją jest chęć zabezpieczenia się przed wzrostem cen energii.

Rozmawiamy więc o możliwości pozostawienia w kieszeniach konsumentów bardzo znacznych kwot, bo koszty finansowe przy budowie elektrowni jądrowej to statystycznie jedna trzecia całości kosztów. Czyli nie jest to składka na wspólny cel, ale oferta inwestycyjna i jak wykazałem, są podstawy do przekonania do niej wielu osób. Są też podstawy do oceny, że to jest zarazem bardzo korzystna społecznie inwestycja, zmniejszająca wypływanie zysków poza Polskę.

Pana schemat rozliczeń dla prosumentów, który przyciągnął tak duże zainteresowanie, gwarantował, że wkrótce po realizacji inwestycji będzie ona już na siebie zarabiać. Tu na zwrot inwestycji będzie należało czekać kilkanaście lat. Czy to nie ograniczy popytu?

Jest już wiele instrumentów finansowych o długoterminowej perspektywie. Często można też nimi handlować na giełdzie aż do terminu zapadalności zobowiązania. W tym przypadku cena proponowanego instrumentu będzie na bieżąco miała odniesienie do cen energii na giełdzie towarowej. Nie uzależniałbym, więc skali zainteresowania takim rozwiązaniem od terminu zapadalności. Istotniejsze będzie to, czy kupujący będą mieli zagwarantowane, że określona nominalnie ilość energii zakupiona teraz, jako obligacja będzie skompensowana przez taką właśnie ilość energii w umówionym terminie. I to bez żadnego „drobnego druku”. W przypadku prosumenta było krystalicznie jasne, że 80 procent z odprowadzonej do sieci energii będzie zwrócone, niezależnie od cen na rynku.

Dlaczego Kowalski nie wybierze jednak paneli fotowoltaicznych albo obligacji skarbowych?

Instrument inwestycyjny, którego koncepcję tu proponuję ma z punktu widzenia Kowalskiego kilka szczególnych zalet. Nie wymaga miejsca na instalacje fotowoltaiczne (PV) i jednocześnie gwarantuje cenę energii elektrycznej. Nie musi być decyzją dotyczącą od razu całej kwoty zaangażowania, jak to było w przypadku prosumenta. No i może też zostać wcześniej spieniężony, jeśli tak się potoczy los. Może być potraktowany, jako rodzaj zabezpieczenia emerytalnego lub jako lokata w sytuacji, gdy spekulacje na giełdzie praktycznie wyeliminowały wszystkie tradycyjne bezpieczne przystanie typu złoto lub “twarde” waluty. Obligacje skarbowe nie tylko nie rekompensują inflacji, ale są nawet opodatkowane od nominalnego zysku, który nie rekompensuje inflacji. Obligacja denominowana w ilości energii odniesiona będzie do konkretnego zobowiązania na wytworzenie energii – to nieodwoływalna promesa dostawy, swoisty kwit depozytowy. I nie ma tu zysku do opodatkowania, jeśli obligacja zostanie na koniec okresu umorzona w zamian za dostawę zakupionej na wstępie energii.

Taka jądrowa obligacja to zarazem zasadniczo inny produkt w stosunku do obligacji emitowanych przez przedsiębiorstwa lub nawet państwa. Trudno sobie wyobrazić sytuację, w której energia elektryczna stałaby się zbędna. Nie ma też racjonalnego scenariusza, w którym będzie ona przez dłuższy okres taniała. Kreślone przez zwolenników OZE wizje dotyczą zjawisk chwilowych. Wynikowo, po uwzględnieniu kosztów magazynowania energii i kosztów korekty zaburzeń w dostawach, gdy uśrednimy cenę okazuje się, że energia zużyta drożeje.

Czy do takiego modelu potrzebna jest nowelizacja prawa?

Wprowadzenie obligacji jądrowych wymaga stworzenia odpowiedniego otoczenia prawnego i instytucjonalnego. Zacznijmy od zaprojektowania instytucji i procesów, bo wyznaczy to bazę dla potrzeb legislacyjnych. Uważam, że dla obligacji jądrowych emitentem powinien być wyspecjalizowany bank, a nie spółka inwestycyjna. Bank energetyki jądrowej zabezpieczałby takie obligacje kontraktem zakupu energii od właściciela elektrowni. Płacąc “z góry” w kontrakcie zakupowym zapewniłby sobie bardzo ścisły nadzór nad przebiegiem inwestycji zarówno w zakresie technicznym, organizacyjnym jak i ekonomicznym. To więcej niż stosowane na rynku dłużnym konwenanty. Dedykowany sektorowo bank dysponujący branżowymi specjalistami zapewniłby nie tylko bieżące monitorowanie realizacji inwestycji w stosunku do zaplanowanego budżetu i harmonogramu, ale zarazem dysponowałby odpowiednim arsenałem środków wpływu na spółkę inwestycyjną. Ponadto, specjalny status państwowego banku jądrowego zapewniałby zarazem narzędzie dla realizacji celów bezpieczeństwa państwowego. Zasadniczym celem państwa w nadzorze bezpieczeństwa jest bowiem zapewnienie harmonogramowych dostaw energii po zaplanowanej cenie. To propozycja uniezależniająca zarazem projekt jądrowy od destrukcyjnego wpływu polityki i ją uprawiających.

Co zrobiłby bank jądrowy w przypadku opóźnienia budowy? Taka obligacja ma mieć żelazne pokrycie w energii i to bank emitując obligacje jest za to odpowiedzialny.

Sfinansowanie budowy elektrowni jądrowej nie wymaga zamiany całej energii wytwarzanej przez 60 lat funkcjonowania reaktora na obligacje. Poza silnymi instrumentami merytorycznego nadzorowania inwestycji, które mają zapobiec odchyleniom od harmonogramu i kosztorysu bank emitent może w takiej sytuacji skupić po cenach rynkowych energię na rynku w celu realizacji zobowiązań. Poniesione koszty zostaną zrekompensowane przez odpowiednie ilości niezakontraktowanej, ale objętej gwarancjami kontraktowymi dla dostawy energii.

Jak duży jest taki zapas?

Proszę zwrócić uwagę, że inwestor, który ukończył budowę ma w ręku pewien majątek w postaci energii, która będzie dostępna sukcesywnie przez 60 lat. Oszacujmy jego wartość według średniej ważonej dla 24 godzinnego pasma i kontraktu rocznego (BASE_Y-24) na TGE w 2024 roku. Jego cena wynosiła 491,72 zł/MWh. Bloki jądrowe o łącznej mocy 3 750 MW przy dyspozycyjności 90 procent w ciągu roku wytworzą 29 565 GWh, stanowi to wartość 14,5 miliarda złotych rocznie i 872,3 mld przez 60 lat w cenach z bieżącego, 2024 roku.

Ten niematerialny majątek służy do spłaty zobowiązań i pokrycia kosztów operacyjnych oraz paliwa jądrowego. Jeśli wystąpiły opóźnienia lub wzrosły koszty to więcej z tego majątku zostanie przeznaczone na spłatę zobowiązań. Sfinansowanie 90 mld na inwestycję wymaga w cenach na dziś sprzedania energii z 6,2 roku działalności. Dodając koszty operacyjne, koszty paliwa oraz wcale nie małe koszty promocji i uplasowania na rynku obligacji, na spłatę zobowiązań elektrownia musi przeznaczyć energię z okresu od 10 do 15 lat. Jest więc duży zapas.

Gdzie jest haczyk wobec tych superlatyw?

Nie ma haczyka. Tak jak Kopernik zmienił punkt odniesienia w opisie Układu Słonecznego i niesamowicie złożone obliczenia naraz stały się proste, tak i tu pozwoliłem sobie na zmianę centralnego punktu odniesienia z elektrowni jądrowej na konsumenta energii. W ten sposób jego potrzeba stała się swoistego rodzaju walutą. Dzięki nowemu spojrzeniu z łańcucha wartości wyeliminowane zostało kilka zbędnych ogniw, które poprzednio trzeba było opłacić za ponoszone ryzyka. Nie dość, że wartości te się kumulowały to jeszcze szybko rosły ze względu na kilkunastoletni okres budowy.

Aby propozycja przemawiała do Kowalskiego powinien on móc w przyszłości zapłacić taką obligacją za swoje należności energetyczne lub ją sprzedać w dowolnym momencie na rynku energii. Jest jeszcze szereg innych zagadnień o charakterze formalnym lub organizacyjnym, których tu nie poruszaliśmy ze względu na ograniczenia naszej rozmowy. Nie mają one jednak wpływu na istotę koncepcji. 

Najważniejszy jest wniosek: możemy w zamian za proste do zrozumienia zobowiązanie w stosunku do konsumentów pozyskać środki umożliwiające sfinansowanie budowy elektrowni jądrowej. Dla obu stron jest to bardzo opłacalne. Utworzony do obsługi mechanizmu bank energetyki jądrowej, wyposażony w specjalistyczną wiedzę, kadrę i instrumenty może w podobny sposób finansować, kolejną państwową elektrownię, prywatną oraz energetykę rozproszoną, czyli SMR-y i mikroreaktory. Będzie to wymagało dostosowania instrumentu nie tylko do osób fizycznych, ale też do osób prawnych, w szczególności zainteresowanych certyfikowanym śladem węglowym. Idea pozostanie jednak taka sama. 

To już ostatni dzwonek by znaleźć skuteczną metodę finansowania inwestycji jądrowych i warto przedyskutować pomysły z różnych stron. Za wybudowanie infrastruktury energetycznej i dostarczenie energii ostatecznie zawsze płacą konsumenci energii. Stwórzmy więc bank energetyki jądrowej, który wyemituje dla konsumentów chroniące przed wzrostem ceny obligacje jądrowe zamienne na energię i zapewni kompetentny nadzór nad projektami. Mamy na to potencjał ekonomiczny rynku i wiele zaoszczędzimy upraszczając model finansowania. 

Rozmawiał Wojciech Jakóbik

Piotrowski: Prywatne ambicje były ważniejsze niż atom w Polsce (ROZMOWA)

– Możemy w zamian za proste zobowiązanie w stosunku do konsumentów pozyskiwać środki umożliwiające finansowanie szeregu budów elektrowni jądrowych. Dla obu stron jest to bardzo opłacalne. Proponuje otwarcie dyskusji w kontynuacji rozmowy o finansowaniu energetyki jądrowej w Polsce z 6 marca – mówi Andrzej Piotrowski, były wiceminister energii (2016-2018) i były wiceprezes w Ultra Safe Nuclear Corporation (2022-2023) w rozmowie z BiznesAlert.pl.

  • – Sposób finansowania, który chcę zaproponować, oprócz zapewnienia środków inwestycyjnych może odegrać też kolosalną rolę w dyscyplinowaniu realizacji projektu – zapewnia Andrzej Piotrowski przedstawiając założenia nowego modelu finansowania atomu w Polsce.
  • Taka jądrowa obligacja to zarazem zasadniczo inny produkt w stosunku do obligacji emitowanych przez przedsiębiorstwa lub nawet państwa. Trudno sobie wyobrazić sytuację, w której energia elektryczna stałaby się zbędna – stwierdza Piotrowski w BiznesAlert.pl.
  • – Tak jak Kopernik zmienił punkt odniesienia w opisie Układu Słonecznego i niesamowicie złożone obliczenia naraz stały się proste, tak i tu pozwoliłem sobie na zmianę centralnego punktu odniesienia z elektrowni jądrowej na konsumenta energii – tłumaczy nasz rozmówca.

BiznesAlert: Pod koniec rządów Zjednoczonej Prawicy pojawił się prawdziwy wysyp projektów elektrowni jądrowych. Czy znaleziono dla nich finansowane, które było przeciez szacowane na bilion złotych? 

Andrzej Piotrowski: Taka kwota wyszła przed rokiem autorom raportu Baker-McKenzie. Ale to była wartość projektów zapowiadanych medialnie. W mojej ocenie, za wyjątkiem projektu koreańskiego, większość z nich opiera się o myślenie życzeniowe. Także przedsięwzięcie w Choczewie wydaje się być ciągle finansowanym “doraźnie” ze środków państwa i ma żółwie tempo. Pod hasłem robienia audytu nowy rząd szuka m. in. metody na finansowanie. Są przesłuchy o kontrakcie różnicowym, który jak pokazało doświadczenie brytyjskie w Hinkley Point C bardzo słabo nadaje się do przypadku inwestycji jądrowych. Tymczasem, to już ostatni dzwonek by znaleźć skuteczną metodę finansowania inwestycji jądrowych. Dlatego, odnosząc się do deklaracji, że energetyka jądrowa to zagadnienie tak dalece ponad podziałami, że nawet Prezydent Andrzej Duda i Premier Donald Tusk mówią jednym głosem, chciałbym zaproponować swój pomysł jako otwarcie dyskusji specjalistów nad zupełnie nowym podejściem.

Nie negując potrzeby wprowadzenia mechanizmów nadających się dla całego sektora proponuję ten mechanizm budować krok po kroku koncentrując się na realizacji tych przedsięwzięć, które są niezbędne i realistyczne np. w Choczewie. Sprawnie realizowany projekt w podobnej technologii w Barakah ma rzeczywiste koszty na poziomie 5 mld USD za 1 GW. Czyli trzy bloki jądrowe o zbliżonej technologii wybudowane w Choczewie powinny kosztować około 73,5 mld złotych. We wspomnianym raporcie Backer-McKenzie uznano, że koszty wyniosą tu 90 mld złotych, czyli zauważalnie więcej. Ostrożny jednak byłbym ze stwierdzeniem, że projekt na Wybrzeżu jest sprawnie realizowany. Dlatego sposób finansowania, który chcę zaproponować, oprócz zapewnienia środków inwestycyjnych może odegrać też kolosalną rolę w dyscyplinowaniu realizacji projektu.

Jednak nadal potrzebne są środki, które często są określane jako poza krajowym zasięgiem.

Epatowanie ogromnymi sumami nie sprzyja wypracowaniu racjonalnych rozwiązań. Kwota 90 mld złotych za elektrownię może wydawać się duża, ale jest to w polskiej energetyce powszednia wartość. W 2023 roku Polska wyprodukowała 178,8 TWh energii, co przy średniej cenie 529 zł/MWh na giełdzie towarowej, przekłada się na 94 miliardy złotych. Oznacza to, że jednoroczna wartość rynku energii elektrycznej w Polsce przewyższa koszty budowy elektrowni jądrowej, która dostarczy niemal jedną piątą szczytowego zapotrzebowania. Wielkość nakładów wydaje się nie tylko proporcjonalna, ale też, co ważne, dopasowana do obecnej siły nabywczej naszego rynku.

Jest jeszcze inna obserwacja. Dla uzyskania 10,2 GW mocy prosumenckiej fotowoltaiki (wrzesień 2023) zainwestowano w sumie około 45 mld złotych. Czyli w ciągu kilku lat, prosumenci wydali kwotę porównywalną do połowy kosztów budowę Elektrowni Jądrowej w Choczewie. Gdyby te wydatki przeznaczyć na elektrownię jądrową, moglibyśmy w przeliczeniu otrzymać 1,9 GW mocy, dostępnej średnio 90 procent czasu w ciągu roku, co przekłada się na 14,8 TWh energii elektrycznej – co roku, przez 60 lat. Nieco mniej energii uzyskane zostanie z 10,2 GW fotowoltaiki, bo statystycznie generuje ona moc przez ok. 13 procent czasu w roku, co daje 11,6 TWh – co roku przez 25 lat. Nie chcę tu porównywać efektywności tych dwóch rodzajów inwestycji, bo to tylko zgrubne szacunki, lecz podkreślić, że około 1,3 miliona spośród 14 milionów gospodarstw domowych zdecydowało się przeznaczyć swoje oszczędności na inwestycję w przyszły „zysk” realizowany w postaci energii elektrycznej, a zainwestowana dotąd kwota to półtora bloku jądrowego.

Czy sugeruje Pan, że na elektrownię jądrową powinniśmy się wszyscy złożyć?

Za wybudowanie infrastruktury energetycznej i dostarczenie energii zawsze, podkreślam zawsze, zapłacą konsumenci energii. A jeśli jej budowa lub eksploatacja będzie wymagała pomocy państwa, to dodatkowo zapłacą podatnicy. Czyli też konsumenci energii, bo wszyscy oni są również podatnikami. W sumie zapłacą więcej, bo ten dodatkowy obieg pieniądza wytworzy związane z tym dodatkowe koszty. Właśnie pokazałem, że mamy w dyspozycji konsumentów środki, które nie tylko mogą, ale co też bardzo ważne – ich dysponenci chcą je przeznaczyć na zabezpieczenie się przed wzrostem cen energii. Inwestycja w fotowoltaikę sprowadza się bowiem do wyprzedzającego zakupu energii i motywacją jest chęć zabezpieczenia się przed wzrostem cen energii.

Rozmawiamy więc o możliwości pozostawienia w kieszeniach konsumentów bardzo znacznych kwot, bo koszty finansowe przy budowie elektrowni jądrowej to statystycznie jedna trzecia całości kosztów. Czyli nie jest to składka na wspólny cel, ale oferta inwestycyjna i jak wykazałem, są podstawy do przekonania do niej wielu osób. Są też podstawy do oceny, że to jest zarazem bardzo korzystna społecznie inwestycja, zmniejszająca wypływanie zysków poza Polskę.

Pana schemat rozliczeń dla prosumentów, który przyciągnął tak duże zainteresowanie, gwarantował, że wkrótce po realizacji inwestycji będzie ona już na siebie zarabiać. Tu na zwrot inwestycji będzie należało czekać kilkanaście lat. Czy to nie ograniczy popytu?

Jest już wiele instrumentów finansowych o długoterminowej perspektywie. Często można też nimi handlować na giełdzie aż do terminu zapadalności zobowiązania. W tym przypadku cena proponowanego instrumentu będzie na bieżąco miała odniesienie do cen energii na giełdzie towarowej. Nie uzależniałbym, więc skali zainteresowania takim rozwiązaniem od terminu zapadalności. Istotniejsze będzie to, czy kupujący będą mieli zagwarantowane, że określona nominalnie ilość energii zakupiona teraz, jako obligacja będzie skompensowana przez taką właśnie ilość energii w umówionym terminie. I to bez żadnego „drobnego druku”. W przypadku prosumenta było krystalicznie jasne, że 80 procent z odprowadzonej do sieci energii będzie zwrócone, niezależnie od cen na rynku.

Dlaczego Kowalski nie wybierze jednak paneli fotowoltaicznych albo obligacji skarbowych?

Instrument inwestycyjny, którego koncepcję tu proponuję ma z punktu widzenia Kowalskiego kilka szczególnych zalet. Nie wymaga miejsca na instalacje fotowoltaiczne (PV) i jednocześnie gwarantuje cenę energii elektrycznej. Nie musi być decyzją dotyczącą od razu całej kwoty zaangażowania, jak to było w przypadku prosumenta. No i może też zostać wcześniej spieniężony, jeśli tak się potoczy los. Może być potraktowany, jako rodzaj zabezpieczenia emerytalnego lub jako lokata w sytuacji, gdy spekulacje na giełdzie praktycznie wyeliminowały wszystkie tradycyjne bezpieczne przystanie typu złoto lub “twarde” waluty. Obligacje skarbowe nie tylko nie rekompensują inflacji, ale są nawet opodatkowane od nominalnego zysku, który nie rekompensuje inflacji. Obligacja denominowana w ilości energii odniesiona będzie do konkretnego zobowiązania na wytworzenie energii – to nieodwoływalna promesa dostawy, swoisty kwit depozytowy. I nie ma tu zysku do opodatkowania, jeśli obligacja zostanie na koniec okresu umorzona w zamian za dostawę zakupionej na wstępie energii.

Taka jądrowa obligacja to zarazem zasadniczo inny produkt w stosunku do obligacji emitowanych przez przedsiębiorstwa lub nawet państwa. Trudno sobie wyobrazić sytuację, w której energia elektryczna stałaby się zbędna. Nie ma też racjonalnego scenariusza, w którym będzie ona przez dłuższy okres taniała. Kreślone przez zwolenników OZE wizje dotyczą zjawisk chwilowych. Wynikowo, po uwzględnieniu kosztów magazynowania energii i kosztów korekty zaburzeń w dostawach, gdy uśrednimy cenę okazuje się, że energia zużyta drożeje.

Czy do takiego modelu potrzebna jest nowelizacja prawa?

Wprowadzenie obligacji jądrowych wymaga stworzenia odpowiedniego otoczenia prawnego i instytucjonalnego. Zacznijmy od zaprojektowania instytucji i procesów, bo wyznaczy to bazę dla potrzeb legislacyjnych. Uważam, że dla obligacji jądrowych emitentem powinien być wyspecjalizowany bank, a nie spółka inwestycyjna. Bank energetyki jądrowej zabezpieczałby takie obligacje kontraktem zakupu energii od właściciela elektrowni. Płacąc “z góry” w kontrakcie zakupowym zapewniłby sobie bardzo ścisły nadzór nad przebiegiem inwestycji zarówno w zakresie technicznym, organizacyjnym jak i ekonomicznym. To więcej niż stosowane na rynku dłużnym konwenanty. Dedykowany sektorowo bank dysponujący branżowymi specjalistami zapewniłby nie tylko bieżące monitorowanie realizacji inwestycji w stosunku do zaplanowanego budżetu i harmonogramu, ale zarazem dysponowałby odpowiednim arsenałem środków wpływu na spółkę inwestycyjną. Ponadto, specjalny status państwowego banku jądrowego zapewniałby zarazem narzędzie dla realizacji celów bezpieczeństwa państwowego. Zasadniczym celem państwa w nadzorze bezpieczeństwa jest bowiem zapewnienie harmonogramowych dostaw energii po zaplanowanej cenie. To propozycja uniezależniająca zarazem projekt jądrowy od destrukcyjnego wpływu polityki i ją uprawiających.

Co zrobiłby bank jądrowy w przypadku opóźnienia budowy? Taka obligacja ma mieć żelazne pokrycie w energii i to bank emitując obligacje jest za to odpowiedzialny.

Sfinansowanie budowy elektrowni jądrowej nie wymaga zamiany całej energii wytwarzanej przez 60 lat funkcjonowania reaktora na obligacje. Poza silnymi instrumentami merytorycznego nadzorowania inwestycji, które mają zapobiec odchyleniom od harmonogramu i kosztorysu bank emitent może w takiej sytuacji skupić po cenach rynkowych energię na rynku w celu realizacji zobowiązań. Poniesione koszty zostaną zrekompensowane przez odpowiednie ilości niezakontraktowanej, ale objętej gwarancjami kontraktowymi dla dostawy energii.

Jak duży jest taki zapas?

Proszę zwrócić uwagę, że inwestor, który ukończył budowę ma w ręku pewien majątek w postaci energii, która będzie dostępna sukcesywnie przez 60 lat. Oszacujmy jego wartość według średniej ważonej dla 24 godzinnego pasma i kontraktu rocznego (BASE_Y-24) na TGE w 2024 roku. Jego cena wynosiła 491,72 zł/MWh. Bloki jądrowe o łącznej mocy 3 750 MW przy dyspozycyjności 90 procent w ciągu roku wytworzą 29 565 GWh, stanowi to wartość 14,5 miliarda złotych rocznie i 872,3 mld przez 60 lat w cenach z bieżącego, 2024 roku.

Ten niematerialny majątek służy do spłaty zobowiązań i pokrycia kosztów operacyjnych oraz paliwa jądrowego. Jeśli wystąpiły opóźnienia lub wzrosły koszty to więcej z tego majątku zostanie przeznaczone na spłatę zobowiązań. Sfinansowanie 90 mld na inwestycję wymaga w cenach na dziś sprzedania energii z 6,2 roku działalności. Dodając koszty operacyjne, koszty paliwa oraz wcale nie małe koszty promocji i uplasowania na rynku obligacji, na spłatę zobowiązań elektrownia musi przeznaczyć energię z okresu od 10 do 15 lat. Jest więc duży zapas.

Gdzie jest haczyk wobec tych superlatyw?

Nie ma haczyka. Tak jak Kopernik zmienił punkt odniesienia w opisie Układu Słonecznego i niesamowicie złożone obliczenia naraz stały się proste, tak i tu pozwoliłem sobie na zmianę centralnego punktu odniesienia z elektrowni jądrowej na konsumenta energii. W ten sposób jego potrzeba stała się swoistego rodzaju walutą. Dzięki nowemu spojrzeniu z łańcucha wartości wyeliminowane zostało kilka zbędnych ogniw, które poprzednio trzeba było opłacić za ponoszone ryzyka. Nie dość, że wartości te się kumulowały to jeszcze szybko rosły ze względu na kilkunastoletni okres budowy.

Aby propozycja przemawiała do Kowalskiego powinien on móc w przyszłości zapłacić taką obligacją za swoje należności energetyczne lub ją sprzedać w dowolnym momencie na rynku energii. Jest jeszcze szereg innych zagadnień o charakterze formalnym lub organizacyjnym, których tu nie poruszaliśmy ze względu na ograniczenia naszej rozmowy. Nie mają one jednak wpływu na istotę koncepcji. 

Najważniejszy jest wniosek: możemy w zamian za proste do zrozumienia zobowiązanie w stosunku do konsumentów pozyskać środki umożliwiające sfinansowanie budowy elektrowni jądrowej. Dla obu stron jest to bardzo opłacalne. Utworzony do obsługi mechanizmu bank energetyki jądrowej, wyposażony w specjalistyczną wiedzę, kadrę i instrumenty może w podobny sposób finansować, kolejną państwową elektrownię, prywatną oraz energetykę rozproszoną, czyli SMR-y i mikroreaktory. Będzie to wymagało dostosowania instrumentu nie tylko do osób fizycznych, ale też do osób prawnych, w szczególności zainteresowanych certyfikowanym śladem węglowym. Idea pozostanie jednak taka sama. 

To już ostatni dzwonek by znaleźć skuteczną metodę finansowania inwestycji jądrowych i warto przedyskutować pomysły z różnych stron. Za wybudowanie infrastruktury energetycznej i dostarczenie energii ostatecznie zawsze płacą konsumenci energii. Stwórzmy więc bank energetyki jądrowej, który wyemituje dla konsumentów chroniące przed wzrostem ceny obligacje jądrowe zamienne na energię i zapewni kompetentny nadzór nad projektami. Mamy na to potencjał ekonomiczny rynku i wiele zaoszczędzimy upraszczając model finansowania. 

Rozmawiał Wojciech Jakóbik

Piotrowski: Prywatne ambicje były ważniejsze niż atom w Polsce (ROZMOWA)

Najnowsze artykuły