Polska i Czechy chcą realizować projekty jądrowe. Do realizacji kosztownych przedsięwzięć potrzebny jest model finansowy. BiznesAlert.pl ustalił, że Polacy już rozmawiali o kosztach z potencjalnymi oferentami – pisze Piotr Stępiński, redaktor BiznesAlert.pl.
W sferze deklaracji Polska nie porzuciła marzeń o budowie pierwszej elektrowni jądrowej, choć nadal nieznany jest model finansowania i technologii. Tymczasem sąsiednie Czechy mimo woli politycznej i posiadanych już bloków opóźniają decyzję o budowie nowych siłowni, tłumacząc to m.in. względami ekonomicznymi. Czy Praga i Warszawa czekają ze wsparciem finansowym projektu na Komisję Europejską?
W ubiegłym tygodniu rząd w Pradze postanowił odłożyć decyzję o budowie nowych bloków jądrowych, twierdząc, że potrzebuje więcej czasu na to, aby przeanalizować wpływ inwestycji na budżet państwa, a także poznać stanowisko Komisji Europejskiej na temat pomocy publicznej dla takich projektów. Również w ubiegłym tygodniu ministerstwo przemysłu i handlu, które jest odpowiedzialne za politykę energetyczną, poinformowało, że do końca roku, czyli o sześć miesięcy później niż zapowiadano, rząd chce podjąć decyzję w oparciu o nowe informacje. – Konieczne jest zakończenie prac nad wpływem projektu na budżet państwa – powiedział po spotkaniu z rządową komisją ds. energetyki jądrowej szef resortu Tomas Huener.
Trzy scenariusze Czechów
W tym kontekście warto odnotować, że Czesi zapowiedzieli, że w czerwcu powinno dojść do spotkania z Komisją Europejską na temat ewentualnego udziału państwa w projektach CEZ, którego częściowymi udziałowcami są podmioty prywatne. Przypomnijmy, że dotychczas ze względu na ceny energii elektrycznej CEZ odmawiał budowy nowych bloków jądrowych bez wyraźnego wsparcia państwa. Zmuszenie spółki do pokrycia wszystkich kosztów projektu może na wiele lat pozbawić mniejszościowych akcjonariuszy wypłaty dywidendy. Komisja, na czele której stoi Huener, rozmawiała na temat utworzenia spółki zależnej CEZ z pewną formą wsparcia ze strony państwa lub też nabycia przez państwo udziałów w CEZ. Trzecią analizowaną możliwością jest podział CEZ i wydzielenie aktywów jądrowych i elektrowni węglowych do nowej spółki państwowej, podczas gdy rząd zmniejszyłby udziały w aktywach związanych z OZE oraz, potencjalnie, z dystrybucją. Z kolei CEZ opowiada się za wariantem podziału, w którym to państwo wzięłoby odpowiedzialność za wybudowanie nowych bloków jądrowych.
Wiele scenariuszy to brak scenariusza
Podobny scenariusz realizowany jest nad Wisłą. Przedstawiciele Ministerstwa Energii wielokrotnie już informowali o przesunięciu terminu ostatecznego rozstrzygnięcia w sprawie atomu. Według ostatnich zapowiedzi przedstawicieli resortu energii, decyzja w tej sprawie ma zostać podjęta do końca roku, o ile „chcemy dotrzymać porozumień z Komisją Europejską”.
O ile w przypadku Czech rozważane są trzy scenariusze, to w Polsce jest ich znacznie więcej. W pierwotnym założeniu za realizację projektu elektrowni jądrowej miała odpowiadać specjalnie powołana w tym celu spółka celowa PGE EJ 1. Jednak od pewnego czasu można zaobserwować, że PGE, które posiada w niej 70 procent udziałów, wykazuje pewną wstrzemięźliwość w realizacji tego przedsięwzięcia. W ubiegłym roku dyrektor ds. strategii w PGE Monika Morawiecka powiedziała, że koncern nie jest pewny co do przyszłości atomu i rozważa opcje inne niż budowa elektrowni jądrowej. W tym kontekście należy nadmienić, że PGE chce „pokolorować” swoje aktywa na barwy bardziej przyjazne środowisku.
Choć nadal przekonuje, że atom jest jedną z opcji strategicznych, to można zauważyć stopniowe odchodzenie od projektu na rzecz m.in. rozwoju ciepłownictwa, kogeneracji czy rozwoju morskich farm wiatrowych. Co więcej, we wtorek spółka ogłosiła wezwanie na akcje Polenergii. Dla przypomnienia dysponuje ona nie tylko aktywami wiatrowymi na lądzie (245,3 MW, a także pięć projektów w fazie rozwoju o łącznej mocy 227 MW – przyp. red.), ale ma też ambicje do sięgnięcia po energię z bałtyckiego wiatru (projekty które ma realizować we współpracy z norweskim Statoilem – Bałtyk Środkowy III i Bałtyk Środkowy II – każdy po 600 MW – przyp. red.). Polenergia posiada również elektrownię na kocioł gazowy o mocy 8 MW znajdującą się w Wałbrzychu, Elektrociepłownię Nowa Sarzyna o mocy 116 MWe i 70 MWt. Ponadto w fazie rozwoju jest projekt elektrowni biomasowej Wińsko o mocy 31 MW. To wszystko sprawia, że PGE wpisuje się w strategię zmniejszania oddziaływania swojej działalności na środowisko bez większej konieczności inwestowania w atom.
Kolejnych wątpliwości co do przyszłości realizacji projektu jądrowego dostarczają wypowiedzi ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego. Według niego ze względów finansowych z realizacji projektu jądrowego muszą się wycofać Tauron i KGHM. Przy czym minister wyraził nadzieję, że PGE pozostanie w konsorcjum odpowiedzialnym za budowę. Zarówno Tauron, jak i KGHM posiadają w nim 10 procent udziałów, co zdaniem szefa resortu energii spowodowałoby zobowiązania na poziomie 800–850 mln złotych. Jak zaznaczył minister Tchórzewski, KGHM ma kłopoty z aktywami zagranicznymi, a Tauron rozbudowuje elektrownię w Jaworznie. Nie wiadomo jednak czy słowa ministra były konsultowane z obydwoma spółkami. Pojawiają się więc wątpliwości.
Jeśli mowa o KGHM, to według danych finansowych za pierwszy kwartał br. zarówno aktywa krajowe, jak i zagraniczne nie przynosiły oczekiwanych rezultatów. W przypadku tych drugich chodzi m.in. o jeden z flagowych projektów spółki – chilijską kopalnię Sierra Gorda. Zanotowała ona spadek zarówno wydobycia, jak i sprzedaży. Wyniki poprawiło zwiększenie sprzedaży molibdenu o 61 procent, co umożliwiło zmniejszenie strat kopalni o 20 mln do 123 mln złotych. Niemniej jednak nadal pozostaje ona pod kreską. Warto przypomnieć, że pod koniec lutego prezes Radosław Domagalski-Łabędzki zapowiadał, że KGHM dokona przełomu w chilijskiej kopalni i do końca roku zwiększy wydobycie. Czy jednak resort energii wierzy w powodzenie tego projektu? Do tej pory przedstawiciele spółki nie odnieśli się do wypowiedzi ministra Tchórzewskiego.
Z kolei zdaniem prezesa Taurona Filipa Grzegorczyka słowa szefa resortu energii można tłumaczyć w ten sposób, że „poznaliśmy podejście akcjonariusza dominującego do kwestii zaangażowania Grupy Tauron w kontynuację tego przedsięwzięcia”. Jednocześnie zaznaczył, że w sferze wewnątrzkorporacyjnej nie doszło do jakichkolwiek działań i zmian, które wymagałyby komunikowania. Podkreślił jednak, że Tauron nadal pozostaje udziałowcem spółki odpowiedzialnej za realizację projektu jądrowego, mimo że realizuje dość kosztowny i problematyczny projekt rozbudowy elektrowni Jaworzno.
Co ciekawe, minister nie wspomniał o Enei, która podobnie jak PGE, Tauron i KGHM jest akcjonariuszem spółki PGE EJ 1. Należy jednak dodać, że po zakończeniu budowy nowego bloku o mocy 1000 MW w Kozienicach wartego 6,3 mld złotych spółka stoi przed kolejnym wyzwaniem inwestycyjnym w postaci rozbudowy Elektrowni Ostrołęka o 1000 MW, której koszt konsorcjum GE Power i Alstom Power System oszacowało na ok. 6 mld złotych.
Przypomnijmy, że jednym z rozważanych modelów było powołanie nowego konsorcjum, ale biorąc pod uwagę powyższe, nadal pojawia się pytanie, kto miałby wnieść do niego wiano. Teoretycznie rolę sponsora mogłyby pełnić spółki energetyczne, ale te złożyły się na ratowanie węgla i repolonizację elektrowni. Więc kto? Pojawiła się koncepcja, aby udział w projekcie wziął Polski Fundusz Rozwojowy, który ustami swojego prezesa Pawła Borysa nie wykluczył takiej możliwości. Mowa była również o tym, aby to PKN Orlen dołożył się do atomu, ale nie wiadomo czy po ewentualnej fuzji z Grupą LOTOS tak się stanie. Tym bardziej, że pod koniec kwietnia członek zarządu Orlenu ds. finansowych Wiesław Protasewicz mówił, że spółka nie podjęła wiążącej decyzji o udziale w projekcie atomowym. – Ewentualna decyzja zależy od ostatecznego kształtu norm prawnych i finansowych. Te informacje medialne oddaliły w czasie podjęcie ostatecznej decyzji o budowie elektrowni – mówił.
Koszty
Warto zauważyć, że ilekroć padają pytania o budowę elektrowni jądrowej, niemal za każdym razem słyszymy inną kwotę. W sierpniu ubiegłego roku minister Tchórzewski mówił, że do 2040 roku za ok. 80 mld złotych powinniśmy wybudować 4,5 GW, choć wcześniej mówiono, że 3 GW mają kosztować 40–60 mld złotych. Natomiast w oczekującym na aktualizację Programie Polskiej Energetyki Jądrowej mowa jest o 6 GW za 100 mld zł. Tymczasem pojawiały się także szacunki ministra energii, z których wynika, że do 2040 roku nasz kraj chce zbudować bloki o mocy 4,5–5 GW, które mają kosztować 70–75 mld złotych. Trudno jest w takich warunkach pozyskać chociażby zewnętrzne finansowanie. Przypomnijmy, że już wcześniej Ministerstwo Energii odrzuciło pomysł wykorzystania kontraktu różnicowego ze względu na jego zbyt wysokie koszty. Według ostatnich szacunków przedstawicieli resortu energii zaprezentowanych podczas Forum Gospodarczego w Katowicach w zależności od mocy bloków, czy będą miały 3000 MW, czy 4500 MW, będzie to koszt ok. 40–70 mld złotych. Lokalizacja elektrowni powinna być natomiast znana na przełomie 2019 i 2020 roku, a wkrótce na posiedzenie Rady Ministrów ma trafić zaktualizowany Polski Program Energetyki Jądrowej.
W pierwotnej koncepcji miał być pozyskany partner, który dostarczy jedynie technologię. W założeniu miał odpowiadać za dostarczenie technologii oraz za zapewnienie finansowania. Teraz ministerstwo przekonuje, że Polskę stać na atom, a projekt ma być finansowany ze środków krajowych. Jednak tak jak wspomniałem wcześniej, nadal nie ma wskazanego źródła pozyskania tych środków. Teoretycznie mogłyby one również pochodzić z kredytów bankowych. Jednak banki z ostrożnością podchodzą do finansowania energetyki, zważywszy na niepewność otoczenia regulacyjnego i jasno określonej strategii energetycznej, której nie ma, podobnie jak decyzji o atomie. Dla inwestorów liczy się przede wszystkim zysk z kapitału, a dla instytucji finansowych pewność spłaty zaciągniętych kredytów. Nie należy zapominać o amortyzacji takiego obiektu. Minister Tchórzewski chciałby, aby była rozłożona na 50 lat, ponieważ w perspektywie 20 lat kredyty byłyby nie do spłacenia. Jednak w ostatniej rozmowie z BiznesAlert.pl członek zarządu Banku Gospodarstwa Krajowego Wojciech Hann stwierdził, że „nie zna przykładu finansowania project finance dla elektrowni jądrowej, które byłoby rozciągnięte na tak długi czas”.
Oferta Chin jest najtańsza?
Powracając do kosztów, warto przyjrzeć się, jaki nakład należałoby ponieść, aby uzyskać 1 MW z energii jądrowej. Jeżeli wziąć pod uwagę ostanie szacunki przedstawicieli resortu energii o tym, że w zależności czy będzie miała 3000 MW, czy 4500 MW będzie to koszt ok. 40–70 mld złotych, to nakłady inwestycyjne na 1 MW będą wynosiły ok. 13–15 mln złotych. Nie wiadomo jednak jaka technologia zostanie wykorzystana i kto będzie jej dostawcą. Przypomnijmy, że przedstawiciele resortu energii spotkali się z potencjalnymi oferentami.
Z informacji do których dotarł BiznesAlert.pl, wynika, że jednym z tematów rozmów były koszty budowy elektrowni. „W Chinach nakłady na 1 MW z elektrowni jądrowej wynoszą ok. 8,6–12,9 mln złotych (2–3 mln euro; kurs PLN/EUR – 4,30 złotych). Chińczycy byliby w stanie zaoferować Polsce budowę za ok. 12,9 mln złotych. Jeśli chodzi o francuski EDF, mowa jest o kwocie powyżej 25,8 mln złotych (6 mln euro), a w przypadku koreańskich dostawców ok. 15 mln złotych (3,5 mln euro).” Warto jednak zaznaczyć, że powyższe dane nie uwzględniają oferty jaką zaproponować dostawcy ze Stanów Zjednoczonych oraz Japonii.
Nie jest tajemnicą, że wśród wielu korzyści wynikających z wykorzystania technologii jądrowych nadal są one droższe od alternatywnych źródeł pozyskiwania energii. Według wyliczeń przedstawionych w październiku ubiegłego roku przez Forum Energii w perspektywie do 2030 roku, bo wtedy najwcześniejszej można spodziewać się budowy elektrowni jądrowej, jednostkowe nakłady inwestycyjne dla technologii wytwórczych na MW/euro (przy założeniu kursu euro/złoty – 4,30 złotych) wynoszą odpowiednio: turbina gazowa – ok. 2,28 mln złotych, blok gazowo-parowy CCGT – ok. 3,7 mln złotych, blok na węgiel kamienny – ok. 7 mln złotych, blok na węgiel brunatny – ok. 8 mln złotych, lądowa farma wiatrowa – ok. 5,6 mln złotych, morska farma wiatrowa – ok. 10,75 mln złotych, fotowoltaika – ok. 2,6 mln złotych, elektrownie wodne przepływowe – ok. 15,5 mln złotych, biogaz – ok. 13,3 mln złotych, biomasa/bioodpady – ok. 13,3 mln złotych.
Jeżeli te wyliczenia by się potwierdziły, to oferty z Korei i Chin okazałyby się najbliższe kwocie, jaką Polska chce przeznaczyć na atom. Propozycja Pekinu może być atrakcyjna pod względem finansowym, ale czy pod względem politycznym również? Należy z ostrożnością podchodzić do tematu wyboru Pekinu na partnera przy budowie elektrowni jądrowej, o czym informował BiznesAlert.pl w sierpniu ubiegłego roku. Jest zbyt wcześnie, aby móc przesądzić czy Chiny, czy inny dostawca zbuduje nadwiślański atom. Ponadto istnieje również zagrożenie, że technologia, na podstawie której Ministerstwo Energii dokonuje obliczeń, może okazać się już nie tak nowoczesna. Niewykluczone, że okaże się, iż w przypadku, gdy zbudujemy atom, będziemy się chwalić technologią, z której będziemy korzystać jako ostatni.
Czeski film o atomie w Polsce
Niemniej jednak w Polsce i w Czechach energetyka jądrowa cieszy się poparciem sił politycznych, ale zbyt wysokie koszty budowy utrudniają podjęcie decyzji. Według wcześniejszych zapowiedzi pod koniec 2018 roku Czesi mieli rozpocząć przetarg na budowę elektrowni jądrowej, choć nie potwierdzono ostatecznie zakresu ani harmonogramu projektu. Podobnie jest również w przypadku Polski, chociaż nadal nie wiadomo, kiedy w naszym kraju miałby ruszyć przetarg. W kwestii atomu obydwa państwa paradoksalnie podążają podobną drogą z tą różnicą, że nad Wełtawą funkcjonują już elektrownie jądrowe.
Nie jest wykluczone, że zarówno Polska, jak i Czechy chcą kupić czas dla atomu. Być może moglibyśmy połączyć siły w trakcie zapowiadanych przez Czechów na czerwiec rozmów z Komisją Europejską i wspólnie poruszyć temat ewentualnej pomocy publicznej dla budowy nowych mocy jądrowych. Jak widać, dla obydwu państw kluczowe znaczenie mają aspekty finansowania projektu. Przygoda Polski z atomem jest przede wszystkim uzależniona od tego czynnika, ale jej scenariusz coraz częściej zamiast wejścia zimą na K2 przypomina czeski film, gdzie więcej jest pytań niż odpowiedzi. Podobnie jak wyprawa w Himalaje atom jest drogim marzeniem, za które trzeba sporo zapłacić. Jak mówił dobry wojak Szwejk: „w ogóle dużo jest na świecie takich rzeczy, których robić nie wolno, ale można. Najważniejsze to żeby spróbować, czy zakazanej rzeczy zrobić nie można”.
Sawicki: Atom z Chin dla Polski? Oby nie na rumuńskich warunkach