Nie chcę już pisać o niewiedzy polityków na temat węgla. W mediach jednak, nie tylko społecznościowych, poraża mnie poziom dyskusji na temat „czarnego złota” – pisze Karolina Baca-Pogorzelska, dziennikarka „Dziennika Gazety Prawnej”.
Przebolałam już posła Zembaczyńskiego, który wiele miesięcy temu stwierdził, że antracyt z Donbasu powoduje smog. Na imporcie antracytu z okupowanej Ukrainy wraz z Michałem Potockim zjadłam zęby i chyba nie umiem już jaśniej przekazać dwóch rzeczy: antracyt to węgiel świetnej jakości, zawierający najwięcej węgla w węglu. Jest drogi, nie używamy go w polskiej energetyce, ale w chemii i metalurgii już tak. Dziękuję za uwagę.
Gdyby temat zamknął się w tym momencie, czyli przy okazji kampanii do europarlamentu, to może bym dawno o nim zapomniała. Tymczasem premier Mateusz Morawiecki pojechał w środę na Śląsk otwierać kopalnię Jastrzębskiej Spółki Węglowej – Bzie-Dębina. Pomijam, że to niepoważne, bo zakład da węgiel w 2022 roku, a budowa trwa od jakiegoś czasu, oraz to, że premier najpierw miał przyjechać, potem odwołał, a potem jednak przyjechał (a tak się śmiał z podobnego działania Grzegorza Schetyny). Dobrze, przyjechał, stanął na czerwonym (dobrze, może bordowym) dywanie, towarzyszył mu zarówno minister energii Krzysztof Tchórzewski, jak i wiceminister energii Adam Gawęda, więc otwarcie czegoś, czego otworzyć się nie da – na bogato. Podobnie, przed wyborami samorządowymi, otwierano budowę elektrowni Ostrołęka C, ale kto by tam pamiętał takie detale.
Przyjechał, otworzył, pojechał spotkać się z ratownikami górniczymi. W mediach społecznościowych wielkie larum – a kiedy odejdziemy od spalania węgla, hę? Też bym chciała wiedzieć, ale póki rząd łaskawie nie opublikuje nowej wersji Polityki Energetycznej Polski do 2040 roku (draft poznaliśmy w listopadzie 2018 roku i jest cisza…), to raczej trudno mi się do tego odnieść. Sęk w tym, że kopalnia, którą w środę otwierał premier, to zakład, z którego pozyskiwany będzie węgiel koksowy, baza do produkcji stali, paliwo, którego Jastrzębska Spółka Węglowa jest największym producentem w UE. Trafia ono m.in. do największej w Europie koksowni ArcelorMittal Poland i cały czas jest na tzw. liście surowców krytycznych, strategicznych Unii Europejskiej, co pozycjonuje je w zupełnie innym miejscu, niż węgiel energetyczny. Pytanie czy na tej liście będzie dalej, ale mam nadzieję, że JSW zgodnie z zapewnieniami robi wszystko, by tak się właśnie stało.
Z kolei Grzegorz Schetyna, który na Twitterze próbował wypunktować Jarosława Kaczyńskiego w sprawie importu węgla, zapomniał chyba ewidentnie, że to za czasów PO-PSL Polska, największy producent węgla kamiennego w UE, stała się w 2008 roku jego importerem netto, czyli kupowała z zagranicy więcej, niż wynosił nasz eksport. Oczywiście to w 2018 roku padł rekord importu surowca do Polski – niemal 20 mln ton (w tym 13,5 mln ton z Rosji). Obie strony wojny polsko-polskiej skaczą sobie do gardeł, ale obie również powinny pamiętać, że rząd nie sprowadza węgla. I nie, nie można tak powiedzieć, nawet jeśli robią to spółki kontrolowane przez Skarb Państwa. I nie, rząd nie może zablokować importu, choć PiS się cudownie skompromitował przed poprzednimi wyborami i na początku kadencji, odgrażając się embargiem na import węgla z Rosji (przypomnę, że poprzednicy chcieli wnieść skargę antydumpingową na Rosję, ale zapomnieli, że w UE nie są sami i plan umarł). Tak, rząd może tak kreować politykę energetyczną, by za zmniejszeniem wydobycia, przy zamykaniu kopalń, szło też mniejsze zużycie surowca. Może również robić to w sposób, aby ten, który wydobywamy był bardziej konkurencyjny. Ten rząd, podobnie jak każdy po 1989 roku, boi się jednak górniczych związków zawodowych i woli ulegać presji. Potem jest wielkie zaskoczenie, że mamy problem.
Szkoda, że kwestie węgla i górnictwa są podnoszone tylko przy okazji wyborów, strajków czy katastrof górniczych. Na co dzień żadna z opcji politycznych nie ma sensownego pomysłu na ten sektor.