Aleksander Łukaszenka początkowo liczył, że energia wyprodukowana w elektrowni jądrowej w Ostrowcu popłynie do krajów sąsiednich i zasili budżet państwowy, ułatwiając spłatę kredytów dla Rosatomu. Teraz, gdy nad planami eksportu zawisły czarne chmury, Baćko rozważa zasilenie tanią energią raczkującej białoruskiej elektromobilności – piszą Aleksandra Fedorska i Bartosz Tesławski, współpracownicy BiznesAlert.pl.
Porażka projektu eksportowego
W założeniu plany Aleksandra Łukaszenki względem nowo wybudowanej elektrowni jądrowej w Ostrowcu były całkiem inne. Energia tam wytworzona miała być sprzedawana do sąsiednich krajów jak Litwa czy Polska. Pod koniec 2020 roku elektrownia powinna osiągnąć pełną moc 2400 MW, ale na eksport wytworzonej tam energii elektrycznej nie ma większych szans. Ani Polska, ani kraje bałtyckie nie zgadzają się na import energii z niebezpiecznej z ich perspektywy elektrowni, zbudowanej przez rosyjski Rosatom i sfinansowanej przez Rosję. W obliczu tej sytuacji Łukaszenka zamierza teraz wykorzystać nadwyżkę prądu na rzecz rozwoju elektromobilności w kraju.
Na pierwszy rzut oka Łukaszenka nie powinien mieć problemu z przekonaniem Białorusinów do korzystania z samochodów elektrycznych. Stosunkowo niska cena energii elektrycznej w krajach Europy Wschodniej zasadniczo powoduje, że eksploatacja „elektryków” jest tańsza w porównaniu z samochodami napędzanymi drogimi paliwami kopalnymi. Białoruski „kierownik państwa” sięga również po wsparcie legislacyjne, wzorując się na swoim południowym sąsiedzie. Dopiero po zniesieniu przez Ukrainę ceł importowych i podatku od sprzedaży (20%) używanych samochodów elektrycznych liczba pojazdów elektrycznych wzrosła tam sześciokrotnie w porównaniu z 2018 r. Obecnie jest ich już ponad 16 000. Ukraińskie stowarzyszenie producentów motoryzacyjnych (UkrAutoprom) w samym 2019 r. naliczyło 7542 dodatkowych pojazdów elektrycznych. Z danych Kyiv Post wynika, że Ukraina zajmuje obecnie 12 miejsce w rankingu e-mobilności w całej Europie.
Prawo białoruskie po stronie samochodów elektrycznych
Łukaszenka przystąpił do aktywnej promocji samochodów napędzanych elektrycznie już w połowie 2018 r., kiedy to wszedł w życie pakiet legislacyjny nr 273. Zwolniono wówczas samochody elektryczne z podatku dla pojazdów i zniesiono pobieranie VATu za prąd przeznaczony do ich ładowania. Jednak nadal obowiązują wysokie cła rzędu 15 procent na import używanych samochodów elektrycznych. Co prawda, dekretem z 12. marca 2020 roku został zlikwidowany podatek od wartości dodanej (15 procent) od importu używanych samochodów elektrycznych i zniesiono opłaty parkingowe dla pojazdów typu BEV, ale cła na importowane elektryki pozostały. To właśnie cło ma większy wpływ na import niż VAT, bo dotyczy przede wszystkim dealerów samochodowych.
Jeśli Białoruś zastosuje się do wzorców ukraińskich, liczba samochodów elektrycznych na drogach białoruskich może wkrótce znacznie wzrosnąć. Pierwszym krokiem musiałby być import używanych samochodów elektrycznych. W tej chwili wygląda na to, że Łukaszenka wciąż waha się przed otwarciem rynku dla pojazdów z zachodu. Z drugiej strony produkcja krajowa ogranicza się wyłącznie do samochodów produkowanych na licencjach chińskich, jak na przykład modeli Zotye. W maju miała ruszyć sprzedaż modeli Z 200 EV i Z 500 EV, które wykonano we współpracy z białoruskim Unison. Samochody przewidziane są do sprzedaży na rynku rosyjskim, a ich cena wynosi równowartość 71 500 oraz 92 500 zł.
Udany rozwój e-mobilności jest także możliwy dzięki niskim cenom energii, dla tych którzy korzystają z ładowania w domu. Nadal istnieje w tym kraju możliwość skorzystania z taryf nocnych. Również w niektórych innych krajach regionu ceny różnią się w zależności od pory dnia, a ponieważ obciążenie sieci jest niższe w nocy, ładowanie w tym czasie może być znacznie korzystniejsze. Elektryki mogą być więc znacznie tańsze w eksploatacji, zwłaszcza w długim okresie. Białorusi, uzależnieni od importu ropy z Rosji mocno odczuli wzrosty cen benzyny wywołane na początku roku przez konflikt o dostawy surowca ze wschodu. Tylko w pierwszym kwartale bieżącego roku wzrost cen paliw wyniósł 20 procent.
Białoruski samochód elektryczny?
Docelowo na Białorusi do 2030 roku ma być zarejestrowanych 300 000 samochodów elektrycznych. Jednak osiągnięcie tego celu zależy także od rozwoju sytuacji w całym regionie. Białoruś jest częścią Unii Euroazjatyckiej i dlatego jest ściśle związana gospodarczo i legislacyjnie z Rosją. Odnosi się to również do e-mobilności, która dla Rosji dotychczas nie stanowiła priorytetu. Według Siergieja Mihniewowicza, szefa białoruskiego związku dilerów samochodowych, ta zależność od rosyjskiego ustawodawstwa stanowi jedną z głównych przeszkód w rozwoju e-mobilności na Białorusi. Jeśli jednak w Unii Celnej mogłaby powstać niedroga marka samochodów elektrycznych, zarówno Rosja, jak i Białoruś mogłyby na niej skorzystać. Białoruś może również stać się eksporterem tanich samochodów elektrycznych w regionie. Dla klientów zwracających szczególną uwagę na kwestie finansowe, jak np. Ukraińców czy innych białoruskich sąsiadów takie samochody mogłyby stać się atrakcyjne właśnie ze względu na ich cenę.