– Polska może osiągnąć kompromis w sprawie tzw. pakietu zimowego i regulacji dot. norm emisji elektrowni poniżej 550 kg/MWh. Do tego potrzebna jest jasna strategia dekarbonizacyjna. Oczywistym jest, że węgiel nie zniknie z polskiej energetyki od razu. Brakuje jednak jasnej, spójnej wizji stopniowego, rozłożonego na kilkadziesiąt lat, odejścia od węgla – przekonuje w rozmowie z portalem BiznesAlert.pl prezes think tanku WiseEuropa dr Maciej Bukowski.
Wiceminister energii na początku lipca br. poinformował o założeniach do polityki energetycznej kraju, która ma zostać ogłoszona jesienią tego roku. Podstawą polityki ma być miks energetyczny, a więc podział i wielkość wytwarzania energii z dostępnych źródeł. Fundamentem polskiej energetyki będzie nadal węgiel. O opinię w tej sprawie portal BiznesAlert.pl poprosił prezesa think tanku WiseEuropa dr. Macieja Bukowskiego.
BiznesAlert.pl: Ogłoszono założenia nowego miksu energetycznego na rok 2030, w którym 60 proc. będzie stanowił węgiel. Uważa Pan ten projekt za nowoczesny, czy raczej konserwatywny?
Prezes think tanku WiseEuropa dr Maciej Bukowski: Jest to projekt dość konserwatywny, ale dobrze ukazujący rzeczywistość. Rząd zaczyna przyznawać, że węgla w naszym bilansie energetycznym będzie ubywać. Nadal – w horyzoncie roku 2030 – ma on stanowić główne źródło produkcji energii elektrycznej i ciepła, ale będzie go już jednak mniej niż dziś, co jest dobrym znakiem. Problem jednak leży gdzie indziej – mimo założeń spadku udziału węgla nie powiedziano, co ma go docelowo zastąpić. Wskazana data też nie jest dobrym wyznacznikiem. Wówczas część istniejących aktywów nadal będzie użytkowana, jednak ich dni będą już policzone. Przykładem są bloki oparte o węgiel brunatny, których większość wyjdzie z użycia w latach trzydziestych. Nie wiemy więc, czy w roku 2030 będziemy produkować 60 proc. energii elektrycznej i ciepła z węgla i równolegle budować dużą ilość mocy niskoemisyjnych, czy też przeciwnie prowadzone będą wielkoskalowe inwestycje w źródła węglowe. Obie te rzeczy zostały częściowo zapowiedziane.
Kwestią, która zadecyduje o udziale węgla brunatnego w miksie, jest przyszłość odkrywki w Złoczewie, a ta wzbudza wiele kontrowersji wśród ekologów i mieszkańców. Samo PGE nie określiło, ile węgla ma być tam wydobywane, nie posiada też koncesji. Jak przyszłość tego złoża może wpłynąć na kształt miksu energetycznego?
To pytanie o podstawę naszego bilansu energetycznego. W tej kwestii trzeba rozstrzygnąć przede wszystkim czy w długim okresie pragniemy w podstawie naszego systemu energetycznego widzieć węgiel brunatny czy energię atomową, a może planujemy całkowicie przebudować jego tradycyjną konstrukcję w kierunku systemu pozbawionego źródeł pracujących non-stop. Te strategie są wzajemnie sprzeczne. Dobrze by było, by rząd podjął w tym aspekcie jakąś decyzję jednocześnie jasno deklarując z jakim ryzykiem i kosztami się ona wiąże. Moim zdaniem wariant z węglem brunatnym jest jednak najmniej prawdopodobny. Trzeba zrozumieć, że mówimy o inwestycjach wieloletnich, które dokonywane będą w czasie gdy zarówno rozwój technologii jak zmiany społeczne przebudują nasze myślenie o sektorze energetycznym. Wobec coraz większej wagi jaką przykładamy do ochrony środowiska naturalnego i szalonego wręcz postępu technicznego w energetyce odnawialnej budowa społecznie kontrowersyjnych a jednocześnie finansowo drogich i ekonomicznie ryzykownych kopalni odkrywkowych mija się z celem. Zwłaszcza, że nie jest to projekt, który by w istotnym stopniu rozwiązywał problem podaży energii elektrycznej w przyszłości. Podejmując dziś decyzje o elektrowniach opalanych węglem brunatnych pamiętajmy, że wielkoskalowe a jednocześnie wysokoemisyjne źródła, które muszą działać w podstawie w przyszłości będą raczej centrum strat niż zysków.
Czy w takim razie inwestycja w Złoczewie zostanie zrealizowana?
Oczywiście jeśli rząd będzie zdeterminowany, to może zrealizować każdy projekt inwestycyjny niezależnie od jego ekonomicznej opłacalności. W wielu krajach inwestuje się w ponadwymiarową infrastrukturę, której nikt nie używa, ale czy o to nam chodzi? W sensie ekonomicznym, społecznym i środowiskowym sens tej inwestycji jest wątpliwy. Po pierwsze dlatego, że w związku z wykładniczym spadkiem kosztów fotowoltaiki i energetyki wiatrowej rola źródeł pracujących w podstawie stoi pod coraz większym znakiem zapytania. Coraz więcej państw upatruje swojej przyszłości w dużym udziale tanich źródeł odnawialnych uzupełnianych elastycznymi elektrowniami gazowymi, importem, zarządzaniem popytem czy magazynowaniem energii. Z natury rzeczy wielkoskalowa energetyka opalana węglem brunatnym się w tym obrazku nie mieści. Po drugie, w odróżnieniu od energetyki jądrowej węgiel brunatny wiąże się z koniecznością kupowania uprawnień do emisji. O ile więc można sobie wyobrazić elektrownie jądrowe przynoszące sute zyski firmom energetycznym w sytuacji wysokich cen ETS, to energetyka opalana węglem brunatnym stanie się w takiej sytuacji finansowym obciążeniem. Abstrahowanie od europejskich wymagań dotyczących polityki klimatycznej, które mogą nam sprawić niepotrzebne kłopoty, byłoby strategicznym błędem, na który nie warto się narażać…
Czy uważa Pan, że do 2030 roku w polskim miksie energetycznym może pojawić się energia atomowa?
Wydaje się to bardzo mało prawdopodobne, bowiem do 2030 roku zostało niewiele czasu. Aby zdążyć z ukończeniem budowy elektrowni atomowej, decyzja o jej powstaniu musiałaby zapaść teraz, co jest mało realne. Jeśli mówimy o perspektywie do 2035 roku, to jest to nadal możliwe jednak polskiemu państwu brakuje w tej kwestii determinacji, a na przyspieszenie się nie zanosi. Pamiętajmy, że -wychodząc poza rok 2030 – Polska potrzebuje jasnego, długoterminowego planu dekarbonizacji, który ograniczałby udział węgla w mixie w horyzoncie roku 2040 nie do 60 proc., ale do 20-30 proc, a w horyzoncie roku 2050 nawet bardziej. Można sobie wyobrazić, że strategia taka założy spory udział energii jądrowej w przyszłym bilansie energetycznym Polski. Wymagałoby to jednak zdecydowanej polityki ze strony państwa, aby ryzyko projektowe i sprzedażowe było dla strony finansującej te kapitałochłonne projekty jak najmniejsze. Tylko wtedy tzw. średni ważony koszt kapitału w projekcie jądrowych będzie na tyle niski, by był on konkurencyjny w porównaniu do technologii alternatywnych. Aby tak się stało, potrzebna jest jednak chęć, determinacja i plan, których do tej pory nie widzieliśmy w poczynaniach naszej administracji.
Polskie Ministerstwo Energii rozważa udział w bilansie energetycznym energii jądrowej. Miałoby to pozwolić Polsce na możliwość uzyskania kompromisu ws. pakietu zimowego i zapisu 550 kg/MWh poprzez pojawienie się nowego, zeroemisyjnego źródła energii. Czy są na to szasnę?
Być może tak. Jednak do tego potrzebna jest „mapa drogowa” dla polskiej energetyki nie do 2030, a do 2050 roku. Potrzebna jest jasna ścieżka dekarbonizacyjna, pokazująca możliwość ograniczenia udziału węgla w tym okresie nie do 60 proc., a do zera, może 10 proc. Byłoby wówczas pole do rozmów. To jest jednak nasz mankament. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że czasy węgla w światowej energetyce powoli mijają. Tymczasem Polska deklaruje, że jeszcze długo będzie się na nim opierać, co jest głęboko błędne. Ekonomiczne realia polskiego górnictwa nie pozwolą na wydobycie węgla kamiennego w skali wystarczającej do tego, by pokryć więcej niż 50% potrzeb energetyki w roku 2030, 30 proc.-35 proc. w roku 2040 i 10-15 proc. w roku 2050. Jednocześnie ogólnoświatowe zmiany technologiczne są tak szybkie, że już w horyzoncie dekady ignorowanie ekonomicznej opłacalności energetyki wiatrowej i słonecznej będzie niemożliwe.
Ministerstwo Energii jako przykład podaje sytuację w Niemczech, gdzie istnieje możliwość liczenia norm emisji w przydziale nie na jednostki wytwórcze, a całościowo na kraj. Czy takie rozwiązanie dla Polski jest możliwe?
W tym aspekcie polski rząd zapewne ma rację – myślę, że można w tym kierunku prowadzić negocjacje. Pamiętajmy jednak, że Niemcy mają jasną strategię dekarbonizacji. W ich wypadku wiadomo jakie źródła zastąpią atom, a długofalowy kierunek zmian w sektorze jest jasny: Niemcy chcą w horyzoncie roku 2050 wyeliminować emisyjną energetykę niemal w całości. Oznacza to, że Niemcy nie negocjują z Komisją Europejską tego „czy” powinni dekarbonizować, ale „jak” chcieliby to robić. Polsce tego brakuje. Cały czas udajemy, że węgiel będziemy mieć w naszym bilansie energetycznym jeszcze bardzo długo i to w dużych ilościach. Mówimy to mimo, że jest to niespójne ze stanem naszego górnictwa, które nie będzie w stanie sprostać zapotrzebowaniu energetyki krajowej o ile nadal będzie ona zdominowana przez źródła węglowe. Jest to także niespójne z globalnymi zmianami technologicznymi, które promują fotowoltaikę i energetykę wiatrową. Te niestabilne źródła energii są dziś zarządzane przez zaawansowane komputerowe algorytmy, umożliwiające im świadczenie usług systemowych znacznie wyższej jakości niż to jeszcze niedawno sądzone. W połączeniu z elektrowniami gazowymi i przeżywającymi podobną rewolucję technologiami magazynowania energii, OZE przeobrażają światową energetykę. Widzimy, z jak wielu inwestycji w węgiel rezygnują Indie czy Chiny, które jednocześnie zwielokrotniają swoje deklaracje redukcyjne i inwestycje w odnawialną energetykę. Nie jest to przypadek. Dziwi mnie, że nasza polityka podchodzi do tej kwestii z taką nieufnością.
Na jednym z portali społecznościowych napisał Pan, że do 2050 roku nie będziemy już korzystać z energii pochodzącej z węgla, tylko rządzący boją się o tym powiedzieć wprost…
Tak uważam. Do 2050 roku mamy jeszcze dużo czasu. Bardzo wyraźnie widoczne będą wtedy symptomy globalnego ocieplenia, a normy środowiskowe będą coraz bardziej restrykcyjne. Będziemy też znacznie bogatszą gospdoarką, w której wydobywanie węgla kamiennego stanie się po prostu nieopłacalne. Znaczącej zmianie ulegnie także nastawienie większości społeczeństwa, które wysoko cenić będzie sobie jakość powietrza i środowiska naturalnego. Jednocześnie zmiany technologiczne całkowicie przemodelują bilans energetyczny całego świata, czego nasz system energetyczny nie będzie mógł ignorować. Ocieplenie klimatu wpłynie bowiem także na zaostrzenie restrykcji dot. emisji. Dlatego sądzę, że w perspektywie roku 2050 roku węgiel będzie co najwyżej mikroskopijnym uzupełnieniem bilansów energetycznych państw rozwiniętych, w tym Polski. Oczywiście nie stanie się tak w jeden dzień. W perspektywie roku 2030, o której mówi rząd, jego udział w naszym mixie energetycznym nadal będzie wysoki – zapewne ok. 50 proc.-60 proc. Dekadę później już jednak tak nie będzie, a około roku 2050 można spodziewać się zamykania ostatnich bloków węglowych w naszym systemie energetycznym. Nawet te z nich, które będą wtedy pełnić jeszcze funkcję źródeł regulacyjnych ustąpią zapewne magazynom energii lub blokom gazowym.
Rozmawiał Bartłomiej Sawicki