KOMENTARZ
Bartłomiej Derski
WysokieNapiecie.pl
Po dwóch miesiącach nieprzerwanych spadków, ceny świadectw pochodzenia energii ze źródeł odnawialnych w końcu odbiły. Producenci „zielonej” energii mają nadzieję, że było to odbicie od dna, ale dalsze kształtowanie ich wartości zależeć będzie od Ministra Energii.
Przy dość wysokim wolumenie obrotu (124 tys. MWh) ceny zielonych certyfikatów notowanych na Towarowej Giełdzie Energii odbiły po 15 sesjach ciągłych spadków. We wtorek sprzedawane były po cenach od 72 do ponad 80 zł/MWh. Ostatecznie indeks ukształtował się na poziomie 77,79 zł/MWh wobec niespełna 70 zł na poprzedniej sesji i 73 zł na wcześniejszej.
Zobacz: Załamanie wsparcia dla OZE
To nadal daleko od ponad 300 zł/MWh, która wyznacza górny pułap ich ceny, ale daje nadzieję inwestorom na ponowny powrót do poziomu ponad 100 zł, poniżej którego indeks zielonych certyfikatów nigdy wcześniej nie spadł (aż do 12 maja tego roku).
Właściciele „zielonych” elektrowni nie mogą liczyć na interwencję rządu. Wiceminister energii Andrzej Piotrowski stawia sprawę jasno – ceny certyfikatów to efekt mechanizmów rynkowych i rząd nie będzie interweniował.
Minister Energii robi tylko jeden wyjątek. Z rynku taniejących zielonych certyfikatów postanowił wyodrębnić certyfikaty generowane przez biogazownie, ale jedynie oparte o substraty rolnicze – czyli tzw. niebieskie certyfikaty.
Zgodnie z projektem nowelizacji ustawy o OZE, której drugie czytanie odbyło się w nocy ze środy na czwartek, obowiązek zakupu zielonych certyfikatów ma wynieść 19,35%, z kolei niebieskich certyfikatów 0,65%. Dotychczas przepisy przewidywały jeden obowiązek zakupu zielonych certyfikatów w wysokości 20% począwszy od przyszłego roku (wobec 15% w tym roku). Ciąg dalszy artykułu na portalu WysokieNapiecie.pl