– Liberalizacja ustawy odległościowej musi zawierać zapis minimalnej odległości na poziomie 500 metrów. Nowych inwestycji wiatrowych w krótkim czasie w rzeczywistości nie będzie, a ustawa będzie pseudoliberalizacją – mówi Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej w rozmowie z BiznesAlert.pl.
BiznesAlert.pl: Ustawa liberalizująca zasadę 10H jest coraz bliżej. Czy branża wierzy, że to w końcu koniec legislacji blokującej rozwój elektrowni wiatrowych na lądzie?
Janusz Gajowiecki: Branża bezwzględnie wierzy, że w końcu liberalizacja się wydarzy. Zresztą, nie mamy innego wyjścia, bo dalsze blokowanie rozwoju odnawialnych źródeł energii, w tym przypadku wiatru na lądzie, byłoby działaniem na szkodę państwa. Każdy rodzaj energii wytwarzanej w Polsce, a nie potrzebującej surowców z zagranicy jest na wagę złota nie tylko z perspektywy energetyki, ale i bezpieczeństwa. Nie ma obecnie żadnych rzeczowych argumentów przeciwko energetyce wiatrowej. Obecnie społeczeństwo ma rekordowo wysokie poparcie dla energetyki wiatrowej – ponad 80 procent oczekuje nowych inwestycji wiatrowych na lądzie – żadna siła polityczna w Polsce nawet nie zbliża się do tego poziomu. Kryzys energetyczny wzmaga poparcie dla tych inwestycji, które dają nam suwerenność energetyczną, a wiatraki właśnie to zapewniają. Wiatr jest najtańszym źródłem energii elektrycznej co potwierdzają aukcje energii, a dodatkowo trwale obniża końcowy rachunek dla odbiorcy, przez to, że obniża merit order oparty na węglu w Polsce. Warto też pamiętać, że odblokowanie rozwoju elektrowni wiatrowych w Polsce jest też jednym z kamieni milowych przyznania Polsce funduszy w ramach Krajowego Planu Odbudowy. Nigdzie w Europie nie ma tak rygorystycznych przepisów wpływających na branżę wiatrową co w Polsce.
Jednak wciąż są miejsca i ludzie, którzy mówią o szkodliwym wpływie wiatraków na zdrowie…
Nie ma żadnych danych potwierdzających tę tezę. Przy zachowaniu minimalnej odległości wynoszącej 500 metrów nie ma żadnego wpływu na organizm. Potwierdziły to tegoroczne badania naukowców z Polskiej Akademii Nauk, którzy wykazali, że przepisy ustalające minimalną odległość od zabudowań w pełni zabezpieczają interesy ludzi mieszkających nieopodal takich inwestycji. To coś, o czym my jako branża wiemy od lat w wyniku badań zagranicznych naukowców, m.in. Światowej Organizacji Zdrowia czy innych międzynarodowych badaczy. W tym roku również polscy naukowcy wyrazili podobne zdanie w obszernej publikacji.
Co liberalizacja przyniesie energetyce wiatrowej?
Ja oceniam ten potencjał w ciągu 10 lat na poziomie około 22 GW, łącznie z tym co mamy w tym momencie. Czyli około kolejne 12 GW mogłoby powstać w ciągu najbliższej dekady. To wartość, która podwaja już moc istniejących już wiatraków.
9 GW…
Według oficjalnych danych URE to jest 7 GW, bo patrzą na wydane koncesje. Polskie Sieci Elektroenergetyczne widzą przyłączone źródła, czyli widzi 9 GW.
PSE widzą w przyszłej dekadzie nawet 15 GW w wietrze na lądzie i to bez liberalizacji 10H…
To niestety jest pewien mit, który wymaga sprostowania czy pewnej korekty. Będąc w branży od 2008 roku widzieliśmy wiele umów przyłączeniowych i warunków przyłączeniowych, które ostatecznie nie zostały zrealizowane. Mimo iż są tam precyzyjne terminy, operatorzy sieci nie anulują tych warunków, gdyż boją się sporów sądowych z inwestorami. W mojej opinii to działa na szkodę systemu elektroenergetycznego, ponieważ nowe źródła, które chcą otrzymać warunki i chcą rzeczywiście się budować, są nieakceptowane. Te statystyki powinny zostać zweryfikowane, bo one zakrzywiają obraz. PSE mówi, że możemy być spokojni o blackouty, gdyż przyłączą te źródła do 2030 roku. Jednak w naszej opinii te wszystkie warunki powinny zostać zweryfikowane, wydane nowe tam, gdzie stare utraciły ważność i wtedy jako inwestorzy możemy się zobowiązać do tempa transformacji.
Pojawiają się głosy, że liberalizacja stoi w miejscu przez debatę na temat minimalnej odległości wiatraków od zabudowań…
Warunek 500 metrów musi zostać zachowany. Tak dziś są przygotowane plany zagospodarowania przestrzennego i każda inna odległość, w domyśle zwiększająca odległość będzie sprawiać, że ustawa liberalizująca będzie bublem prawnym, który nie odblokuje potencjału lądowej energetyki wiatrowej. Nowy projekt zagospodarowania i przygotowanie go to minimum siedem lat. Jeżeli wejdzie odległość 500 metrów, to mamy szanse współpracować już od razu z gminami, które są zainteresowane inwestycjami w onshore, gdzie w ciągu dwóch lat mogą powstać nowe megawaty w farmach wiatrowych. Jest to krótki czas patrząc na energetykę zawodową. Ta energia, która dopiero co powstanie, trafi do systemu w krytycznym okresie dla energetyki. Według Urzędu Regulacji Energetyki, lata 2024-2025 będą krytyczne ze względu na harmonogram odstawiania elektrowni węglowych. Musimy mieć to na uwadze, więc nie warto kombinować ze zwiększaniem odległości.
Nowa ustawa również zakłada szerokie konsultacje społeczne z mieszkańcami. Czy to coś zmienia w podejściu do konsultacji z perspektywy inwestora?
Ten zapis de facto wydłuża, w pozytywny sposób, czas realizacji inwestycji o kilka miesięcy, ale daje inwestorom szansę na kontakt, lepsze poznanie lokalnych społeczności i dostosowanie się do ich oczekiwań oraz potrzeb. Nowa ustawa przewiduje co najmniej trzykrotne konsultacje z lokalnymi społecznościami z udziałem niezależnych ekspertów. Profesjonalni inwestorzy zawsze to robili, my tego oczekiwaliśmy ze strony regulacji. Niestety w branży są też czarne owce, które negatywnie wpływają na postrzeganie całej branży. Oni chcieli iść na skróty, ta ustawa natomiast usuwa takie zagrożenia, zatem my się tego nie obawiamy, a wręcz cieszymy się, że takie zapisy pomogą nam walczyć z patologiami. Podejście samorządów również jest tu kluczowe. One dzisiaj, na równi z branżą, czekają na zasadę 500 metrów i nowe inwestycje wiatrowe w swojej okolicy, bo wsparcie finansowe, które idzie do gmin wraz z nowymi projektami, jest im po prostu potrzebne.
Rozmawiał Mariusz Marszałkowski
URE: Stawka OZE w 2023 roku będzie zerowa; teraz wynosi 0,9 zł/MWh