Przyszłość polskiego górnictwa leży w rękach trzech głównych ośrodków decyzyjnych. I nie są to – niestety – organy mające działania rynkowe w swoich priorytetach. Dla polityków górnictwo to gorący kartofel, którego każdy chce się pozbyć – pisze Andrzej Laskowski, współpracownik BiznesAlert.pl.
Kadry
Świadczy o tym rotacja na najwyższych stanowiskach ministerialnych, gdzie roszada personalna i zmiany w zakresach kompetencyjnych organów osiągnęły stan kompletnego zamętu. Konia z rzędem temu, kto obecnie jednoznacznie wskaże osobę decydującą o koniecznych zmianach w modelu funkcjonowania całego sektora. A przecież chcąc wygrać rozpoczętą z importerami bitwę trzeba mieć dowódcę – stratega. Przed „Cudem nad Wisłą” polska armia miała Piłsudskiego, Rozwadowskiego, Sikorskiego, a nawet marszałka Focha (głównodowodzącego Ententy na froncie zachodnim w czasie I Wojny Światowej). A kogo ma dzisiaj krajowe górnictwo na początku bitwy?
Laskowski: Górnictwo w opałach. Część I: Przygotowanie przedpola
Kadra zarządzająca to dowódcy polowi. W terminologii wojskowej to oficerowie młodsi i starsi, dowodzący na pierwszej linii. To oni na co dzień wykonują powierzone zadania. Tylko, że wielu z nich to zwolennicy zasady „nie wychylać się”. Zniechęceni latami ignorowania i braku zaangażowania decydentów w innowacyjne wdrożenia przyjęli postawę wyczekiwania i hołdują regule „robię co każą i nic mnie więcej nie obchodzi”. Wielu dla obrony swoich interesów założyło kadrowe związki zawodowe i tylko bronią partykularnych pozycji. Niestety są i tacy, którzy robią li i tylko kariery. Aż dziwi fenomen karierowiczostwa oparty o relacje z polityką i strukturami związkowymi. Ponieważ miałem okazję poznać co niektórych z nich zgłębiłem ich kariery. Daruję sobie imiona i nazwiska, ale proszę sobie wyobrazić, że ci „wysokiej klasy specjaliści” pełniąc funkcje dyrektorów i prezesów w kolejnych spółkach doprowadzali do ich katastrofy. Lista zajmowanych przez nich stanowisk to lista bankructw i upadłości zakładów, którymi kierowali. Aż strach posyłać takich „specjalistów” na pierwszą linię.
Związki
Trzeci pion to związki zawodowe – żołnierze i podoficerowie. To oni tak naprawdę walczą na pierwszej linii. Jednakże wielość związków, które konkurują ze sobą o liczbę członków doprowadziła do symplifikacji postaw i stanowisk. Nastąpiła polaryzacja stanowiska a właściwie stanowisk. Oczekiwania płacowe zdominowały ich aktywność i tylko zraziły wobec górników znaczną część społeczeństwa. Średnia wynagrodzeń na poziomie 7 800 zł brutto na stałym etacie to dla większości Polaków „górna półka” poza zasięgiem. I nie jest tajemnicą, że wiele projektów modernizacji sektora, pomimo sprzyjającej koniunktury, nie wdrożono z powodu działań związkowych. Pogotowia strajkowe, strajki płacowe, środki na świadczenia pozapłacowe („piórnikowe”,” pieluchowe”, deputaty, itd.) to wszystko pochłaniało olbrzymie środki finansowe. Na inwestycje modernizacyjne niewiele zostawało. Jednak różnica z przeszłości wobec obecnej sytuacji polegała na nadwyżce produkcji w stosunku do zapotrzebowania, a zamykanie nierentownych kopalń mogło tymczasowo stabilizować sytuację. Dzisiaj poparcie społeczne dla górnictwa jest dużo mniejsze, a nadwyżka produkcyjna musi stawić czoło importowi opartemu o ceny światowe, a nie krajowe rozgrywki wewnętrzne z rządem. Związki muszą to zrozumieć albo nie będą w konflikcie z politykami, ale ze społeczeństwem.
Trwające przeciąganie liny miedzy politykami, kadrą kierowniczą i związkami jest niezrozumiałe dla przeciętnego obserwatora. Zamiast działań są ogólnikowe wypowiedzi. Właściwie nie wiadomo o co chodzi. A jak nie wiadomo o co chodzi to oczywiście chodzi o … pieniądze! I to wielkie pieniądze. Skąd pozyskać środki na inwestycje?
Kapitał inwestycyjny jest w środkach unijnych, w krajowych agencjach i funduszach celowych np. ochrony środowiska, programach badawczych i rozwojowych czy rozwoju przemysłu, także w bankach angażujących się w realizację projektów rozwojowych. I pomimo, że niektóre wykluczają wspieranie górnictwa jako takiego to przy współpracy z samorządami różnych szczebli, podmiotami prywatnymi czy instytucjami, nie byłoby to problemem. Miałem okazję rozmawiać z takimi podmiotami i samo słowo górnictwo budziło sarkastyczny uśmiech. Powszechne doświadczenie i przekonanie jest takie, że z górnictwem nie da się rozmawiać, a już realizować projekty to strata czasu i pieniędzy. A opinię formułowały nie tylko podmioty krajowe, ale i zagraniczne. Nasze górnictwo nie potrafi rozmawiać o tym, jak współpracować w biznesie. Hołduje zasadzie „My i tylko my”, a z takimi współpraca się nie układa. Proponowana współpraca często nie dochodzi do skutku właśnie przez taką postawę. Niektórzy menadżerowie, nie mając przygotowania w zaawansowanych technologiach, traktują podmioty z dorobkiem w branży, ale spoza sektora tylko jako źródło informacji. Usiłują pozyskać wiedzę i samodzielnie wykorzystać dla … robienia osobistych karier. Próbują błyszczeć. Przecież panowie dyrektorzy i prezesi muszą się wykazać. Jak się to kończy widzimy po projekcie w Kopalni Krupiński w Suszcu czy projektach Jastrzębskiej Spółki Węglowej sprzed kilku lat, które doprowadziły do relegacji prezesa po wielkiej akcji strajkowej związków zawodowych. Tak się kończy pozoranctwo działań w imię robienia kariery.
A przecież wystarczy działać jak potentaci górniczy na świecie, czyli zawrzeć umowy konsultingowe i doradcze z podmiotami posiadającymi dorobek w zaawansowanych technologiach. Współpracując z nimi przygotować wnioski o finansowanie projektów wdrożeniowych i działać. Wniosek opracowany od koncepcji, przez studium wykonalności po biznes plan i konsekwentnie realizowany broni się sam. Jego realizacją muszą kierować ludzie z doświadczeniem, a nie hołdujący karierze. Rentowność wdrożenia oraz efekt rynkowy ze środowiskowym to priorytety.
Laskowski: Górnictwo w opałach. Część II: Starcie producentów krajowych z importerami
Pieniądze
Jak przekonać instytucje finansowe – publiczne i prywatne – do wyłożenia milionów na projekt, którego nikt z górnictwa nie jest w stanie nawet przygotować? Należy pokazać efekty i zbudować model finansowy na tyle bezpieczny, że ryzyko inwestycyjne jest wyeliminowane lub przynajmniej zminimalizowane.
Warto zwrócić uwagę, że projekty realizowane w przeszłości przez sektor górniczy pozyskiwały finansowanie na nieklarownych zasadach, a po realizacji nie sprawdzano osiągniętych wyników i sposobu wydatkowania. Więcej w tym było wirtualnej publicystyki niż wnikliwego audytu po realizacyjnego. W rzeczywistości było to ukryte dofinansowywanie sektora. I to jest jedna z przyczyn niechęci finansistów do projektów w górnictwie. Musi powrócić dyscyplina finansowa i rentowność. A nie jest to trudne, gdy zamiast megaprojektów na miliardy realizuje się mniejsze na miliony, a każdy funkcjonuje samodzielnie i jest audytowany indywidualnie. Jak bumerang powracają pomysły na zakłady zgazowania węgla gdzie wydatki inwestycyjne rzędu kilku miliardów to standard.
Tymczasem każdy ze specjalistów wie, że budżetowanie i projekcje takich projektów są obarczone wieloma zmiennymi, których nie sposób przewidzieć w krótko terminowej perspektywie, a długoterminowe to wróżbiarstwo. IRR – stopa zwrotu z inwestycji – to nie lata, ale dekady. Jak zatem przekonać finansistów do wyłożenia takich środków? Pytanie jest oczywiście retoryczne. Wobec tego decydenci w górnictwie krajowym muszą przypomnieć sobie powiedzenie – „małe jest piękne”, a zaraz po nim – „jak chcesz się najeść, to jedz powoli i małą łyżką, a nie chochlą”. Rozwiązania, czyli projekty, muszą wpisywać się w modus operandi poszczególnych kopalń, a nie spełniać przerośnięte ambicje. Ta w sumie niewielka zmiana i powrót do podstaw ekonomiki procesu produkcyjnego pokażą finansjerze, że górnictwo myśli długofalowo i wraca do korzeni racjonalnej działalności wydobywczej, a wtedy będzie mogło liczyć na pieniądze. Tylko czy kadra kierownicza górnictwa to zaakceptuje? Jak Państwo myślą?
Laskowski: Górnictwo w opałach. Część III: Plan ocalenia polskiego węgla