– Rekordowe ceny gazu stały się okazją do publikacji coraz większej ilości artykułów, które mogą zostać użyte do promocji idei podpisania nowego kontraktu długoterminowego z Gazpromem – pisze Wojciech Jakóbik, redaktor naczelny BiznesAlert.pl.
Nowa gra Gazpromu trwa
Pisałem już, że nowa gra Gazpromu polega na wymuszeniu spornego gazociągu Nord Stream 2 oraz jak największej ilości kontraktów długoterminowych, które będą gruntować jego wpływy, a tym samym Kremla, w Europie Środkowo-Wschodniej. Pisałem także, że Gazprom może dążyć do umeblowania rynku gazu w Polsce z użyciem pośredników i kryzysu energetycznego, które skończyłoby się prywatyzacją polityki gazowej w Polsce i nową formą zależności od Rosji wbrew planom dywersyfikacji realizowanych z różnym szczęściem od kilkudziesięciu lat. Szereg publikacji oraz materiałów krążących w mediach społecznościowych, które przekonują do nowego kontraktu z Rosjanami, jest asumptem do ciągu dalszego rozważania na ten temat. Tomasz Urbaś opublikował w serwisie Twitter szereg opinii na temat kontraktu jamalskiego obowiązującego PGNiG oraz Gazprom do końca 2022 roku. Postawił tezę, że Polacy wynegocjowali w 2012 roku w okresie rządu Donalda Tuska „klauzulę bezpieczeństwa” chroniącą przed ryzykiem cenowym, które zmaterializowało się w dobie kryzysu energetycznego. Zdaniem Urbasia zmiana formuły cenowej wskutek zwycięstwa PGNiG w trybunale aribtrażowym z Gazpromem w 2020 roku i uzależnienie jej w większym stopniu od giełdy europejskiej wystawiła Polskę na ryzyko wahania cen widocznego w czasie kryzysu energetycznego. Ten publicysta sprowadza dyskusję na ten temat do sporu między Donaldem Tuskiem a Jarosławem Kaczyńskim, którzy nie brali udziału w negocjacjach PGNiG, ale są wdzięczniejszym celem analizy, przysparzając większe zainteresowanie opinii publicznej.
Urbaś sugeruje, że element formuły cenowej z kontraktu jamalskiego uzależniający wartość dostaw od ceny ropy z ostatniego półrocza lub kwartału jest „klauzulą bezpieczeństwa” Tuska. Po pierwsze, zależność od ropy funkcjonuje w kontrakcie jamalskim od początku, a po drugie Polacy po zakończeniu rządów postkomunistów w 2005 roku zmierzali do zmniejszenia wpływu tego czynnika na cenę konsekwentnie i niezależnie od ekipy rządzącej. Formuła cenowa kontraktu jamalskiego została zakwestionowana przez PGNiG już za rządów Platformy Obywatelskiej oraz Polskiego Stronnictwa Ludowego, kiedy 28 października 2014 roku ta firma złożyła wniosek o renegocjacje warunków cenowych uwzględniających „istotne zmiany, które miały miejsce na europejskim rynku energetycznym w ostatnich latach”, jak głosił ówczesny komunikat. PGNiG już wtedy dążyło do uwzględnienia cen giełd europejskich w kontrakcie jamalskim, który w owym czasie był jednym z najdroższych w Europie ze względu na zależność od cen drogiej ropy, której nie było na giełdach cieszących się niższą ceną. Kiedy wartość 1000 m sześc. gazu z Rosji była szacowana na ponad 400 dolarów, dostawy z giełdy kosztowały między 200 a 300 dolarów. Również Komisja Europejska zaleciła wskutek śledztwa antymonopolowego przeciwko Gazpromowi zmiany w kontraktach w Europie Środkowo-Wschodniej na rzecz większego uzależnienia ceny od warunków na giełdzie europejskiej. Ta prawidłowość utrzyma się prawdopodobnie po zakończeniu kryzysu energetycznego, co pokazują także nowe kontrakty Gazpromu ze zwiększonym udziałem giełdy w formułach cenowych dla greckiej, państwowej DEPA czy tureckich firm prywatnych. Warto nadmienić, ze Polacy wielokrotnie apelowali do Gazpromu o zmiany warunków kontraktu polubownie, ale Rosjanie odrzucali tę propozycje, ostatnio w 2021 roku. To z tego powodu spór skończył się w arbitrażu wygranym przez PGNiG.
Kurs na dywersyfikację i większy udział giełd zachodnich w kształtowaniu cen gazu w Polsce jest potwierdzony także poprzez uruchomienie rewersu na Gazociągu Jamalskim w 2014 roku w punkcie Mallnow, pozwalającym sprowadzać gaz z giełdy niemieckiej, uruchomionym za czasów prezesa Gaz-System Jana Chadama z ekipy Donalda Tuska. – W ten sposób do naszego kraju możemy importować 2,3 mld m sześc. gazu rocznie z kierunku zachodniego – mówił mi wówczas w wywiadzie dla BiznesAlert.pl. PGNiG korzysta z tego źródła, które nierzadko odpowiada nawet za 25 procent dostaw i jest ono przedmiotem ataku propagandowego Rosji, bo sam prezydent Władimir Putin oskarżył Polaków oraz Niemców o „nierozsądną sprzedaż gazu” z pomocą rewersu na Jamale. Było tak prawdopodobnie dlatego, że ów gaz trafia na Ukrainę, dzięki czemu może ona nie sprowadzać gazu na mocy kontraktu z Gazpromem od 2015 roku. Także nad Dnieprem rośnie ilość opinii o konieczności powrotu do stołu rozmów z Rosjanami i to nie jest przypadek. Dywersyfikacja dostaw gazu do Polski nie była dotychczas przedmiotem wojny polsko-polskiej, a użycie kryzysu energetycznego do jej wzniecania na tym odcinku będzie służyć tylko interesom Gazpromu zabiegającego o rynek polski. Kryzys energetyczny jest celowo wzmagany przez Rosjan, by wymusić argumentację za nowym kontraktem długoterminowym, której być może ulega także Tomasz Urbaś piszący o podwyżkach cen gazu w Polsce. Zapisy kontraktu jamalskiego o starej formule cenowej zależnej od ropy jawią się jako bezpiecznik w czasie kryzysu energetycznego i relatywnie niższej wartości baryłki, ale przez lata polityki dywersyfikacji dostaw gazu do Polski były konsekwentnie kwestionowane przez kolejne ekipy prowadzące je po 2005 roku. Tymczasem tyrady polityczne o Donaldzie Tusku i Jarosławie Kaczyńskim zyskują zainteresowanie opinii publicznej.
Portal Bezprawnik.pl opublikował opinię inspirowaną tweetami Tomasza Urbasia. Rafał Chabasiński zachęca do rozmów z Rosjanami w obawie, że „Polska sobie coś odmrozi”. – Jak już wspomniano, kontrakt z Gazpromem wygasa z początkiem roku 2023. Już teraz warto by sobie zadać pytanie: co dalej? Polityka gazowa rządzących opiera się o założenie, że nic nie szkodzi, bo w październiku tego roku uruchomimy gazociąg Baltic Pipe i uniezależnimy się od dostaw z Rosji. Gazprom wciąż dostarcza nam przecież aż 55 procent gazu – czytamy w tekście Niebezpiecznika.pl. – Co jednak, jeśli znowu coś pójdzie nie tak? Warto zauważyć, że Rosjanie tej zimy w ogóle nie są zainteresowani kontraktami krótkoterminowymi. Oby się na koniec nie okazało, że Polska wstająca z kolan w coś się uderzy, albo coś sobie odmrozi – pyta Chabasiński. W podobnym tonie Rosjanie ustami wicepremiera Aleksandra Nowaka oddziałują na Polaków, Niemców i innych Europejczykom pokazując alternatywę: wystarczy podpisać nowy kontrakt, najlepiej po zgodzie na Nord Stream 2 i wszystko będzie dobrze. Ktoś mógłby uznać, że jest to nowa, bardziej wyrafinowana forma szantażu, czego najlepszym przykładem jest opinia Kommiersanta z grudnia 2021 roku. Ta gazeta straszy, że jeśli dostawy przez Nord Stream 2 nie ruszą po certyfikacji, Rosjanie nie przedłuża kontraktu przesyłowego z Ukrainą kończącego się w 2024 roku. Jednak bez Nord Stream 2 będą nadal potrzebować jej gazociągów do utrzymania dostaw do Europy. – Trudno mi uwierzyć, że jakikolwiek polityk niemiecki wybierze pozbawienie swych wyborców ciepła i elektryczności dla dobra abstrakcyjnych zobowiązań wobec kraju trzeciego – konstatuje autor artykułu w Kommiersancie Jurij Borsukow.
Wojna polsko-polska trwa
Włączanie kontraktu jamalskiego do regularnej wojny polsko-polskiej może posłużyć do paraliżu decyzyjnego PGNiG w tej sprawie w kluczowym 2022 roku, kiedy kończy się ta umowa. W maju 2021 roku pisałem, że Polska może potrzebować dodatkowego gazu (2,1-3,8 mld m sześc. w 2023 roku), który być może będzie pochodził także z Rosji. Nie jest jednak do tego potrzebny nowy kontrakt jamalski w formule długoterminowej z Rosjanami. Wystarczą kontrakty krótsze zgodne z praktyką europejską, także z innymi dostawcami europejskimi, również na rynku spotowym nieprzypadkowo odsądzanym od czci przez Rosjan oraz niektórych publicystów w Polsce.