Uważam, że reglamentacja, system dopłat dla dystrybutorów, sztywna cena i ustalona przez kogoś wysokość dopłat, czy ustalona na poziomie 996 złotych za tonę cena maksymalna węgla to regulacje które przypominają mi mechanizmy stosowane w gospodarce PRL – mówi były wicepremier i minister gospodarki Janusz Steinhoff w rozmowie z BiznesAlert.pl.
BiznesAlert.pl: Niemcy zapowiadają, że zwiększą zużycie węgla w energetyce, żeby oszczędzać gaz. Czy to nie ironia, że federalny minister gospodarki wywodzący się z Zielonych w rzeczywistości zwiększy zużycie węgla w tym kraju?
Janusz Steinhoff: Minister gospodarki Niemiec stanął przed faktami, których trudno nie uwzględniać. Dostawy gazu do RFN zostały ograniczone, Rosjanie pod pretekstem awarii zmniejszyli przesył, już nie pierwszy raz. Europa podjęła decyzję o embargo, trzeba się liczyć z konsekwencjami. To, że niemiecki minister dopuszcza substytucję gazu paliwami stałymi, jest też zrozumiałe. Niemcy mają dobrze rozbudowane elektrownie węglowe na węgiel brunatny, które odziedziczyli po NRD oraz elektrownie zasilane importowanym węglem kamiennym. Zużycie węgla w odpowiedzi na wzrost cen gazu rosło już od jakiegoś czasu. Wraz z tym wzrosło obciążenie elektrowni węglowych.
Podobnie zresztą sytuacja wyglądała u nas. Polska przestała importować energię elektryczną i zaczęła ją eksportować. Nawet przy wysokich kosztach uprawnień do emisji CO2, nadal opłacalne jest wytwarzanie energii z węgla, ze względu na astronomicznie wysokie ceny gazu. Kryzys gazowy zaczął się zimą, ceny gazu z 90 dolarów za 1000 m sześc. poszybowały do 2000 dolarów. Trzeba mieć świadomość, że produkcja ciepła i energii elektrycznej z gazu była w takiej sytuacji nieopłacalna, więc zadziałała ekonomia.
Czy w tej sytuacji uzasadnione jest mówienie o renesansie węgla?
Nie. Mówię o długofalowych perspektywach w Europie, nie krótkofalowych. Zużycie węgla w okresie przejściowym, dopóki Europa jeszcze nie przestawi się na OZE i atom to będzie element stabilizujący, węgiel będzie substytutem gazu. Długofalowo tak nie będzie – przy tej polityce klimatycznej i tych kosztach uprawnień do emisji CO2, nie sądzę, by węgiel miał jakąś przyszłość, zarówno w ciepłownictwie lub elektroenergetyce – chyba, że w międzyczasie powstaną supernowoczesne metody spalania węgla z utylizacją CO2, ale nic na to nie wskazuje.
W takim razie, czy nie wychodzi na to, że wprowadzenie embargo na węgiel z Rosji zabolało bardziej Europę niż Kreml?
Europa Zachodnia nie potrafiła czy nie chciała zrozumieć, że Rosjanie przez cały czas wprowadzali koncepcję dostaw nośników energii jako skutecznego narzędzia prowadzenia imperialnej polityki. Polska również tego doświadczała, obserwowaliśmy to, co działo się w relacjach Rosji z Ukrainą, Białorusią, Mołdawią czy Gruzją. Przez przykręcanie kurka z gazem Rosjanie wymuszali określone decyzje polityczne. To nie jest nic nowego. My już od końca lat 90. przygotowywaliśmy się do dywersyfikacji dostaw gazu. Uważaliśmy, że uzależnienie się od jednego dostawcy, zresztą niewiarygodnego, byłoby wielkim błędem. Dlatego Polska zbudowała gazoport, połączenie z Litwą i Słowacją, w tym roku oddany zostanie Baltic Pipe łączący nasz kraj ze złożami norweskimi. Szkoda, że ten projekt nie powstał już ponad 20 lat temu, że rząd Leszka Millera z nieznanych mi powodów nie zdecydował się kontynuować tego projektu. Rozwinęliśmy znacząco połączenia transgraniczne, więc biorąc pod uwagę przepustowość obecnie istniejącej infrastruktury, jesteśmy w stanie sprowadzić potrzebny nam wolumen gazu z innych kierunków.
Jednak na wniosek krajów członkowskich gaz został uznany za paliwo przejściowe, bo jest też paliwem kopalnym, którego spalanie emituje dwutlenek węgla, w ilości o połowę mniejszej niż w przypadku węgla kamiennego czy brunatnego. W okresie przejściowym elementem stabilizującym systemy elektroenergetyczne miał być gaz, ale uzależnienie się od takiego dostawcy jak Rosja było moim zdaniem zdecydowanie nieracjonalne. Rosjanie dostarczali do Europy ponad 150 mld m sześc. gazu przy zużyciu rocznym 450-500 mld m sześc., w związku z czym jest Rosja odpowiadała za około 30 procent europejskiego importu. Należało się z tym liczyć i zabezpieczać się w ten sposób, by nie doszło do takiej sytuacji, z jaką mamy do czynienia dzisiaj. W tej chwili kraje europejskie szybko rozbudowują infrastrukturę terminali LNG, jest to właściwy kierunek, przy czym do budowy wystarczającej transgranicznej sieci przesyłowej łączącej w szczególności wschód z zachodem Unii Europejskiej, potrzebne są trzy lata. Tymczasem sytuacja na rynku energii będzie się stabilizowała w perspektywie właśnie 3-4 lat. I wtedy znowu będziemy konsekwentnie odchodzić od węgla. Spalanie węgla jest bowiem nieracjonalne ze względów środowiskowych i ekonomicznych. Dynamicznie bowiem rosną koszty emisji dwutlenku węgla (aktualnie 90 euro za tonę), a pamiętajmy, że generacja 1 MWh energii elektrycznej w polskich elektrowniach węglowych powoduje emisję 0,9 tony CO2.
Co uważa Pan o projekcie ustawy regulującej ceny węgla w Polsce?
Nie jestem zwolennikiem tego rozwiązania, uważam natomiast iż należy udzielić pomocy obywatelom, którzy doświadczają skutków bardzo wysokich kosztów nośników energii. Konsumenci gazu są chronieni taryfami przez Urząd Regulacji Energetyki, a konsumenci węgla zostali rzuceni na pastwę rynkowych zawirowań. Aktualna cena węgla w Europie – w Amsterdamie, Rotterdamie i Antwerpii – to 345 dolarów za tonę ( wzrosła ona w ciągu jednego dnia o trzy procent ). Cena cały czas rośnie i tak będzie, bo deficyt węgla jest odczuwalny też w kontekście odejścia od importu z Rosji. Natomiast tym obywatelom, którzy palą węglem, ogrzewając swoje domy, trzeba udzielić pomocy. Osobiście uważam, że reglamentacja, system dopłat dla dystrybutorów, sztywna cena i ustalona przez kogoś wysokość dopłat, czy ustalona na poziomie 996 złotych za tonę cena maksymalna – to regulacje które przypominają mi mechanizmy stosowane w gospodarce PRL.
Biorąc pod uwagę fakt iż aktualnie cena węgla w portach ARA wynosi około 1500 złotych za tonę, przewiezienie go do Polski, rozładowanie, sortowanie by pozyskać klasy przydatne dla odbiorców komunalnych – to jest operacja, która musi kosztować około ok. 2000 złotych. Dlatego sprzedawca węgla uwzględniając wysokość dopłat jaką zawiera propozycja rządowa i maksymalną cenę musiałby do tego dopłacać.
Zadaję więc pytanie, czy nie lepiej wspomagać konsumentów węgla, którzy wykorzystują go do ogrzewania domów, za pomocą narzędzi socjalnych. Inaczej mówiąc, trzy miliardy złotych – które, moim zdaniem, nie wystarczą – w oparciu o racjonalnie przyjęte kryteria należałoby przekazać obywatelom. Należy za to pozostawić system dystrybucji węgla tak, jak on w tej chwili funkcjonuje. Aktywność rządu należy wykorzystać do wsparcia wszelkich działań zmierzających do zwiększenia podaży węgla na naszym rynku. Zalecam więc mniej powrotu do myślenia o zabezpieczeniu dostaw węgla rodem z poprzedniego systemu, a więcej skutecznych działań w ramach gospodarki rynkowej. Natomiast tam, gdzie jest to uzasadnione należy stosować rozwiązania socjalne.
Rozmawiał Michał Perzyński