Jak informowaliśmy od Nowego Roku w Niemczech weszły w życie przepisy narzucające – również przewoźnikom spoza tego kraju, w tym z Polski, wykonujących na jego terytorium przewozy – płacę minimalną w wysokości 8,50 euro za godz. Z końcem stycznia zawieszono stosowanie przepisów dotyczących płacy minimalnej w zakresie przewozów tranzytowych. Polskim przewoźnikom to jednak nie wystarcza, bowiem tranzyt przez Niemcy stanowi zaledwie ok. 1/10 przewozów przez nich wykonywanych.
– Działania rządu niemieckiego sprzeczne są z unijną zasadą swobody przepływu usług. Ale wiadomo, że z drugiej strony prawo silniejszego stanowi zasadę działania obowiązującą w Unii Europejskiej – uważa w rozmowie z naszym portalem mec. Eryk Kłossowski, adwokat i publicysta prawno-ekonomiczny.
W jego przekonaniu w związku z tym Niemcom wobec UE w zasadzie wolno wszystko. Niemcy bardzo rzadko przegrywają jakiekolwiek spory z Komisją Europejską.
– Więc nie liczyłbym na to, że uda nam się na forum unijnym cokolwiek zdziałać – uważa mec. Eryk Kłossowski. – Chyba tylko lobbing w samych Niemczech będzie w stanie uratować sytuację polskich przewoźników. A nasz rząd prawdopodobnie zbyt wcześnie odtrąbił sukces. Być może także skuteczna byłaby jakaś wspólna akcja na forum unijnym wszystkich państw, których przewoźników dotknęło nowe prawo niemieckie.
Zdaniem prawnika wobec Niemców także skuteczne mogłoby się okazać stawianie ich z perspektywą retorsji. Działają na nich tylko i wyłącznie retorsje.
– Należałoby zatem zagrozić im stosowaniem podobnych środków w stosunku do niemieckich przedsiębiorstw na terenie Polski – uważa mec. Kłossowski. – A więc ograniczeniami swobody działalności gospodarczej przez podmioty zagraniczne, z wyraźnym wskazaniem, że chodzi dokładnie o Niemców. Trzeba znajdować słabości u niemieckich przedsiębiorców i po prostu straszyć ich zastosowaniem środków, które utrudnią tym przedsiębiorstwom funkcjonowanie w naszym kraju. Albo ograniczą popyt na niemieckie towary, lub usługi w Polsce.