Znaczny i szybki wzrost cen pozwoleń na emisję CO2 w ramach Emission Trade System (ETS) wywołał dyskusję dotyczącą możliwych manipulacji cenowych i sensu istnienia systemów handlu sztucznie stworzonymi prawami majątkowymi – pisze prof. Władysław Mielczarski z Instytutu Elektroenergetyki Politechniki Łódzkiej.
Ceny pozwoleń na emisje CO2 mogłyby być teoretyczną miarą różnicy kosztów technologii produkcji energii elektrycznej, którą doktoranci i dyplomanci analizowaliby w swoich pracach. Jednak wdrożenie w praktyce zupełnie sztucznego systemu nie tylko nie pozwala poprawić konkurencyjność odnawialnych źródeł energii wobec innych technologii produkcji energii elektrycznej, ale skutkuje patologią napędzających się nawzajem subsydiów i problemem z konkurencyjnością europejskich przemysłów, które muszą sprzedawać swoje produkty na globalnym rynku.
Wprowadzeniu ETS towarzyszyły symulacje, które wskazywały poziom cen jakie powinny osiągnąć pozwolenia na emisje CO2, aby produkcja energii elektrycznej ze źródeł odnawialnych była tańsza od produkcji z paliw kopalnych – 42Euro/Mg. Jednak od początku było wiadomo, że system ten nie osiągnie zakładanych celów i nigdy energia ze źródeł odnawialnych nie wyprze z systemu energii z paliw kopalnych ze względu na różny charakter tych technologii. Jeżeli nawet przyjąć teoretycznie, że pozwolenia na emisje CO2 osiągnęły ten magiczny poziom 42Euro/tonę i w konkurencji na wolnym rynku energia z OZE zaczynałaby wypierać energię z węgla (a taki był cel ETS), to malenie mocy elektrowni węglowych spowodowałoby konieczność subsydiowania elektrowni korzystających z paliw kopalnych do takiego stopnia, aby ponownie energia elektryczna z węgla była bardziej konkurencyjna od tej z OZE.
Reguła nr 1. Im większa produkcja energii z OZE i niższa cena tej energii, tym większe subsydia dla elektrowni konwencjonalnych.
I właśnie z taką sytuacją mamy do czynienia obecnie w Polsce i innych krajach Unii Europejskiej. Wzrost produkcji energii z OZE, skrócił czas działania elektrowni konwencjonalnych w wyniku czego wzrosły ich koszty. Nastąpiła poprawa konkurencyjności OZE w stosunku do elektrowni węglowych. Jednak wywołało to konieczność subsydiowania elektrowni konwencjonalnych. Wprowadzany właśnie Polsce rynek mocy to subsydia dla energetyki konwencjonalnej, w olbrzymiej większości węglowej. „Sukces” polegający zwiększeniu produkcji energii z OZE wywołał dodatkowe obciążenie odbiorców energii na ponad 2,5 mld zł rocznie na subsydia dla rynku mocy czyli energetyki konwencjonalnej.
Zwiększanie cen pozwoleń na emisje CO2 i wzrost konkurencyjności OZE na rynku energii, który powstanie po 2023 roku, kiedy zniesiony zostanie priorytet dla produkcji z OZE, będzie powodował zwiększania subsydiów dla energetyki konwencjonalnej. Tak będzie cały czas, dopóki nie zostanie wynaleziona nowa technologia (inna niż paliwa kopalne) wytwarzania energii elektrycznej. Jednak przy obecnych prawach fizyki na nowe technologie raczej nie zanosi się. Chyba, że jakaś dyrektywa unijna zmieni prawa fizyki. Kto wie?
Nie biorę tutaj pod uwagę elektrowni jądrowych, bo to technologia powoli odchodząca do przeszłości, a w warunkach polskich mało realna. Jednak można pomarzyć o elektrowniach jądrowych, a z planowania ich powstania czy jakiś badań można nieźle jeszcze żyć przez wiele lat, o ile ktoś potrafi angażować się w nierealne i beznadziejne przedsięwzięcia.
Wzrost cen pozwoleń na emisje CO2 nie ma uzasadnienia w równowadze popytu i podaży. Na rynku handlu pozwoleniami istnieje olbrzymia nadpodaż, którą nie zlikwiduje wprowadzany system zmniejszania podaży (Market Stability Reserve). W roku 2017 emisje CO2 w ramach systemu ETS wzrosły o 0,3% ze względu na szczyt ożywienia gospodarczego. To zbyt mały sygnał aby spowodował czterokrotny wzrost cen pozwoleń. Jednak długoterminowe czynniki (driving forces) wskazują na to, że zapotrzebowanie na pozwolenia na emisje CO2 będzie malało. Do roku 2030 produkcja energii z OZE ma wzrosnąć do 32% konsumpcji, a obniżenie zużycie paliw pierwotnych z pierwotnych 27% planuje się zwiększyć do 33-35%. To wszystko spowoduje zmniejszenie emisji CO2, a tym samym zapotrzebowania na pozwolenia. Mniejsze zapotrzebowanie to mniejsze ceny pozwoleń na emisje CO2 i większa konkurencyjność energii elektrycznej produkowanej z paliw kopalnych.
Reguła nr 2. Im większa produkcja z OZE, tym niższe ceny pozwoleń na emisje CO2 w systemie ETS i większa konkurencyjność elektrowni konwencjonalnych (węglowych i gazowych).
I na koniec pytanie, może retoryczne: czy to błędne koło samonapędzających subsydiów, w którym silnikiem jest ETS ma jakiś sens?