– Nord Stream 2, podobnie jak gazoporty, od początku spotyka się z sprzeciwem Zielonych, aktywistów na rzecz ochrony klimatu i organizacji ochrony środowiska. Jednak Nord Stream 2 ma powstać za wszelką cenę – a gazoporty nie – pisze Aleksandra Fedorska, współpracownik BiznesAlert.pl.
Niewypały LNG
Pokrycie zapotrzebowania na gaz w Niemczech nie musi być skazane wyłącznie na gazociąg Nord Stream 2. Poza realizowanym importem przez belgijski gazoport w Zeebrugge istnieje także możliwość budowy własnych gazoportów. Ze wstępnych ustaleń IGU (International Gas Union) sprzed dwóch laty wynika, że niemieckie gazoporty mogłyby przeładowywać jedną trzecią całego importu LNG do Unii Europejskiej. Dzięki tej infrastrukturze Niemcy mogłyby wręcz stać się głównym dystrybutorem gazu w środkowej Europie i to bez nieobliczalnego partnera, jakim jest Rosja. Co nie znaczy, że partnerstwo biznesowe z Rosją musiałaby się całkiem zakończyć. Rosjanie mogliby sprzedawać Niemcom LNG, tak jak np. Norwegowie, Katarczycy czy USA.
Do realizacji pierwszych niemieckich gazoportów nadają się najlepiej trzy możliwe lokalizacje: Brunsbüttel, Wilhelmshaven i Stade. Planowany gazoport w Brunsbüttel leży na terenie landu Szlezwik-Holsztyn, gdzie koalicja rządowa składa się z CDU, Zielonych i Liberałów (FDP). Zieloni są przeciwni budowie tego gazoportu ze względu na szkodliwość LNG dla klimatu. Przeciwne są także organizacje ochrony środowiska, a także, coraz bardziej, aktywiści na rzecz ochrony klimatu. Latem zeszłego roku miało miejsce, zajęcie terenu pod planowaną budowę przez grupę aktywistów, którzy obiecali wrócić i kontynuować swój protest, gdyby tylko zaczęły się prace budowlane. Na razie gazoport w Brunsbüttel czeka na pozwolenia administracyjne. To wszystko opóźniło ten projekt o wiele lat.
Na brak szczęścia może również narzekać projekt gazoportu w Wilhelmshaven na terenie Dolnej Saksonii. Regionalna rozgłośnia radiowa NDR podała w listopadzie 2020 roku, że nie ma komercyjnego zainteresowania tym projektem. Georg Oppermann, rzecznik prasowy koncertu Uniper, właściciela planowanego gazoportu w Wilhelmshaven, przyznał w rozmowie z NDR, że firma nie widzi już szans na powstanie gazoportu. Będzie jednak się starać wykorzystać ten teren na przykład do transportu gazów bezemisyjnych lub wodoru.
Równie niewesoło wyglądają szanse na powstanie gazoportu w Stade. Ten projekt miał dotychczas najmniejsze szanse na sukces, gdyż jego lokalizacja nie jest idealna. Tankowce musiałyby najpierw pokonać pewną odległość Łabą i potem na tej rzece zawrócić, aby znów wypłynąć na morze. Logistycznie byłoby to trudne i kosztowne do zrealizowania, ale nie koniecznie niemożliwe. Niemiecka organizacja ekologiczna Deutsche Umwelthilfe zleciła w zeszłym roku analizę dotyczącą zgodności tego projektu z kwestiami ochrony środowiska. Wynika z niej, że nie nadaje się on do zatwierdzenia przez urząd do spraw budowlanych. Deutsche Umwelthilfe uważa, że pozwolenie na budowę gazoportu w Stade nie zostanie udzielone.
Interesującym elementem tej lokalizacji jest natomiast fakt, że gazoport sąsiadowałby z terenem firmy chemicznej, której właścicielem jest amerykański koncern DOW. Już na etapie planowania zostały podjęte starania o synergię między nimi. Jednym z takich planowanych przedsięwzięć było wspólne korzystanie z ciepła odlotowego, które powstaje w zakładzie chemicznym. Jak się jednak okazało w grudniu 2020 roku, DOW ma zamiar sprzedać znaczną część swoich zasobów w Stade. Amerykański koncern zapewnia, że sprzedaż nie obejmuje najważniejszego elementu, czyli produkcji, a jedynie infrastrukturę. DOW chce tym sposobem pozyskać środki na większe inwestycje, w tym głównie na produkcję wodoru. Już obecnie zakłady dysponują rocznie 50 000 tonami wodoru, który powstaje jako produkt uboczny w procesie produkcyjnym. Koncern jest zainteresowany sprzedażą tego wodoru na cele energetyczne. Jens Schmidt z DOW podkreśla w niemieckich mediach, że ten wodór wystarczyłby do zaspokojenia potrzeb na energię elektryczną w całym miasteczku Stade. Teren firmy mógłby także służyć jako magazyn zielonego wodoru. Jeśli chodzi o projekt LNG w Stade, w niemieckich mediach słychać już tylko posła CDU Olivera Grundmanna, który przy każdej możliwej okazji przypomina o projekcie. Jest to jednak głos coraz mniej słyszalny, bo wszyscy inni mówią już głównie o wodorze.
Jakie są priorytety Niemiec?
Tak więc wszystkie niemieckie gazoporty okazały się niewypałem, głównie z powodu braku politycznej determinacji i w wyniku nacisków środowisk dbających o środowisko i klimat. W przypadku Szlezwika-Holsztynu problem polega na dużym wpływie Zielonych w tym kraju związkowym. Premier landu Daniel Günther tworząc taką trudną koalicję, zwaną w Niemczech „jamajską”, i co jeszcze ważniejsze, dobrze nią zarządzając, stał się gwiazdą Chadecji. Młody premier nie zaryzykował konfliktu z Zielonymi o gazoport w Brunsbüttel, bo to by mu zaszkodziło w Berlinie, gdzie jest jednym z polityków, którzy stoją w kolejce po najważniejsze stanowiska w kraju.
W Dolnej Saksonii, gdzie leżą Stade i Wilhelmshaven, rządzi koalicja SPD i CDU, a premierem landu jest socjaldemokrata Stephan Weil. Niewykluczone, że w tym wypadku doszło między SPD i CDU to pewnego kompromisu, który miał polegać na tym, że SPD nie będzie przeszkadzać, jeśli projekty same znajdą finansowanie. Możliwa jest tu także dość cyniczna gra, która z góry skazuje gazoporty na porażkę. Chadecja może tylko pozorować zainteresowanie i wsparcie polityczne dla gazoportów, a tak naprawdę ich wcale nie chcieć. Przykład z Meklemburgii-Pomorza Przedniego, gdzie także rządzi koalicja SPD-CDU, pod przywództwem Manueli Schwesig z SPD, wskazuje na to, że rząd landowy może zrobić praktycznie wszystko, aby uratować i przeforsować projekt gazowy w Niemczech, nawet jeśli oznacza to balansowanie po cienkiej linie prawa. Nord Stream 2, podobnie jak gazoporty, od początku spotyka się z sprzeciwem Zielonych, aktywistów na rzecz ochrony klimatu i organizacji ochrony środowiska. Jednak Nord Stream 2 ma powstać za wszelką cenę – a gazoporty nie.