Jakóbik: Ostatni zajazd na atom w Polsce, czyli kanibalizacja i pułapka gazowa

27 czerwca 2024, 07:35 Atom

Nieuregulowana współpraca energetyki jądrowej z odnawialną może zamienić ten duet w źródła kanibalizujące się nawzajem. Grupy interesu ruszyły do nowej walki o serca Polaków a w tle jest ryzyko powrotu pułapki gazowej – pisze Wojciech Jakóbik, redaktor naczelny BiznesAlert.pl.

Polska elektrownia jądrowa na Pomorzu. Wizualizacja: Polskie Elektrownie Jądrowe.
Polska elektrownia jądrowa na Pomorzu. Wizualizacja: Polskie Elektrownie Jądrowe.
  • Finansowanie elektrowni jądrowej w Polsce stoi pod znakiem zapytania. Wymaga 30 procent wkładu kapitałowego i 70 procent finansowania dłużnego. Nie ma wciąż gwarancji Skarbu Państwa. Wniosek o notyfikację ma trafić do Komisji Europejskiej w lipcu, tymczasem koszt rośnie w szacunkach z 100 do 150 mld zł bez odsetek – czytamy w tekście.
  • Zwolennicy atomu zaangażowani w debatę o bezpieczeństwie dostaw energii uznają, że brak elastyczności bloków konwencjonalnych powoduje, że ich nieustanne włączanie i wyłączanie zagraża ich stanowi technicznemu. Tak jest obecnie z energetyką węglową, a w przyszłości będzie z atomem. Unikanie kanibalizacji może zatem oznaczać konieczność redukcji OZE w celu ochrony atomu – pisze Jakóbik.
  • Wbrew tezom części uczestników debaty o bezpieczeństwie energetycznym elektrownie do pracy w podstawie będą nadal potrzebne. Potwierdza to raport komisji do spraw transformacji energetycznej przy resorcie gospodarki Niemiec, których trudno posądzać o brak poparcia zmian w energetyce – wskazuje autor.

Atom jest potrzebny mimo problemów

Sondaże pokazują regularnie ponad 80 procent poparcia wobec energetyki jądrowej w Polsce. Sprzeciw wobec atomu jest trudny politycznie. Pojawia się jednak nowa argumentacja ekonomiczna, wynikająca z inflacji dotykającej także atom, jak całą gospodarkę.

Finansowanie elektrowni jądrowej w Polsce stoi pod znakiem zapytania. Wymaga 30 procent wkładu kapitałowego i 70 procent finansowania dłużnego. Nie ma wciąż gwarancji Skarbu Państwa. Wniosek o notyfikację ma trafić do Komisji Europejskiej w lipcu, tymczasem koszt rośnie w szacunkach z 100 do 150 mld zł bez odsetek. Komisja miałaby zgodzić się na tę formę wsparcia na przełomie pierwszego i drugiego kwartału 2025 roku.

Pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Maciej Bando zapowiedział w Polskiej Agencji Prasowej, że trwają ustalenia z resortem finansów w sprawie ustawy o finansowaniu pierwszej elektrowni jądrowej kwotą 60 mld zł na konto Polskich Elektrowni Jądrowych wraz z harmonogramem. Ustawa miałaby zostać przyjęta jeszcze w tym roku, aby możliwe było rozpoczęcie gromadzenia pożyczek. Jeżeli 60 mld zł to wspomniane 30 procent wkładu kapitałowego Polaków w atom na Pomorzu, to 100 procent równa się 200 mld zł, czyli można podejrzewać, że 50 mld zł to koszt kapitału.

Maciej Bando sygnalizuje także rozwiązania, które sprawią, że atom będzie miał zagwarantowaną pracę w podstawie pomimo nieregularności Odnawialnych Źródeł Energii ze zmienną podażą zależną od pogody. – Mamy szansę tak skonstruować strukturę wytwarzania, aby równoważyć działanie wszystkich źródeł bezemisyjnych. Moim celem jest zaproponowanie takiej ścieżki dojścia do struktury wytwarzania, aby źródła bezemisyjne nie kanibalizowały się wzajemnie, a każde pracowało przez maksymalnie długi czas – powiedział cytowany przez PAP.

Kanibalizacja atomu i OZE

Marcin Popkiewicz znany z krytyki energetyki jądrowej i zwolennik zastąpienia jej połączeniem OZE oraz biomasy komentuje te wyliczenia na Facebooku. – Ja rozumiem, że Wujek Sam jest naszym kluczowym partnerem geopolitycznym i już obiecaliśmy mu, że wydamy u niego masę kasy, ale jak już, to naprawdę zamiast tego moglibyśmy kupić od Amerykanów nie 3,5 GW atomu, lecz coś o większej wartości dodanej – ocenia odnosząc się do technologii AP1000 od Westinghouse wybranej do lokalizacji na Pomorzu. – Przykładowo, to pieniądze, za które można kupić 35-40 GW lądowych turbin wiatrowych od GE lub 200 GWh Megapacków od Tesli.

Zwolennicy atomu zaangażowani w debatę o bezpieczeństwie dostaw energii uznają, że brak elastyczności bloków konwencjonalnych powoduje, że ich nieustanne włączanie i wyłączanie zagraża ich stanowi technicznemu. Tak jest obecnie z energetyką węglową, a w przyszłości będzie z atomem. Unikanie kanibalizacji może zatem oznaczać konieczność redukcji OZE w celu ochrony atomu. Stąd bierze się opór zwolenników energetyki odnawialnej.

Z drugiej strony, jak mówią w kuluarach inżynierowie sektora energetycznego, elektrownia jądrowa daje pewność pracy. Może kontraktować terminowo określoną ilość mocy. To funkcja, za którą warto zapłacić, bo system pracujący bez podstawy wciąż jeszcze nie funkcjonuje na świecie. To z tego powodu cały świat mówi o nowych reaktorach jądrowych a cena uranu rośnie. Popyt jest zapewne także jedną z przyczyn podwyżki kosztów energetyki jądrowej.

Pułapka gazowa wraca

Wbrew tezom części uczestników debaty o bezpieczeństwie energetycznym elektrownie do pracy w podstawie będą nadal potrzebne. Potwierdza to raport komisji do spraw transformacji energetycznej przy resorcie gospodarki Niemiec, których trudno posądzać o brak poparcia zmian w energetyce. Jej najnowsze ustalenia z 26 czerwca pokazują, że udział źródeł odnawialnych w miksie energetycznym sięgnął 51,6 procent w 2023 roku. Jednakże im szybciej Niemcy odejdą od węgla, tym prędzej będą potrzebować innych mocy do pracy w podstawie i dlatego tak ważna jest budowa 10-15 GW energetyki gazowej. Przedstawiciele komisji przekonują, że będzie potem niezbędna ich konwersja z gazu ziemnego na wodór, ale na razie jest to zbyt drogie rozwiązanie. Komisja stwierdza, że nawet jeśli Niemcy zdołają osiągnąć produkcję 10 GW wodoru z pomocą elektrolizerów w 2030 roku, nie wystarczy ona do pokrycia zapotrzebowania nowych elektrowni gazowych. Zalecają więc dywersyfikację dostaw gazu ziemnego.

Jeden z argumentów za atomem z Programu Polskiej Energetyki Jądrowej, to zmniejszenie zależności od gazu. Przeciwnicy atomu w Polsce używający argumentu biometanu mogą zatem skazać ją na zależność od gazu ziemnego, jeżeli nasz mniej rozwinięty rynek będzie miał problemy z wdrożeniem gazów odnawialnych (biometan, wodór) podobnie jak Niemcy. Czeka nas wówczas pułapka gazowa, którą kiedyś chciał założyć na całą Europę dyktator Władimir Putin, a dziś możemy ją sobie zafundować sami.

Może zatem zamiast wojny polsko-polskiej zrealizować projekt na Pomorzu i pogodzić atom ze źródłami odnawialnymi tak, aby zapewnić bezpieczeństwo dostaw energii i jak najlepszą ich współpracę przy jednoczesnym ograniczeniu zależności od gazu, który jeszcze przez dłuższy czas pozostanie kopalny?

Jakóbik: Czy można prowadzić na gazie i nie dać się złapać…Putinowi? (ANALIZA)