– Podczas wyjazdu badawczego Clean Energy Wire do Berlina odbyła się dyskusja poświęcona bezpieczeństwu dostaw gazu i polityce zagranicznej w Europie. W debacie objętej zasadą Chatham House wzięli udział eksperci i politycy z Polski i Niemiec. Płyną z niej niepokojące wnioski – pisze Wojciech Jakóbik, redaktor naczelny BiznesAlert.pl.
Strona polska i niemieckie pozostały przy swoich zdaniach odnośnie kontrowersyjnego projektu Nord Stream 2. To projekt dwunitkowej magistrali gazowej z Rosji do Niemiec przez Morze Bałtyckie o mocy przesyłowej 55 mld metrów sześc. surowca rocznie. Gazociąg ma być gotowy do końca 2019 roku. Po tym roku Rosja zamierza zaprzestać dostaw przez terytorium Ukrainy. Polska i kraje Europy Środkowo-Wschodniej sprzeciwiają się projektowi.
W przekonaniu eksperta z Niemiec bezpieczeństwo dostaw gazu jest dla Europy Środkowo-Wschodniej kwestią polityczną. Dla Niemiec jest to temat polityki wewnętrznej, bo uważają, że można go rozwiązać za pomocą zwiększenia ilości połączeń gazowych, czego przykładem może być uruchomienie dostaw rewersowych. W przypadku Ukrainy pozwoliły one na rezygnację z dostaw z Rosji w 2015 roku.
Przedstawiciel niemieckiego ministerstwa gospodarki przekonywał, że dyskusja o bezpieczeństwie dostaw gazu jest nazbyt upolityczniona. – USA chcą faworyzować własnych dostawców i chcą zakazać dostaw rosyjskiego gazu do Unii Europejskiej – powiedział, odnosząc się do senackiej propozycji objęcia sankcjami projektu Nord Stream 2, której nie poparł jeszcze prezydent Donald Trump. Zdaniem urzędnika najlepszym rozwiązaniem jest „otwarty rynek”. Europa Wschodnia ma z tym problem, bo polega na jednej firmie sprowadzającej gaz i jednym operatorze.
W ten sposób odniósł się do sytuacji np. w Polsce, gdzie operatorem jest Gaz-System a głównym importerem PGNiG. Dla niego wzorem są Niemcy, w których jest wielu kupców gazu, także z Rosji i kilku operatorów gazociągów. Narzekał, że brak konkurencji w Polsce wywołany dominacją PGNiG uniemożliwia niemieckim firmom wejście na ten rynek. Dominacja wynika zaś m.in. z ustawy o obowiązkowych zapasach, które zmuszają do wykupu przepustowości na wypadek kryzysu dostaw i czynią dostawy do Polski kosztownymi.
Pojawiły się jednak i krytyczne głosy wobec nowego gazociągu z Rosji. Inny ekspert z Niemiec przypomniał, że prognozy wzrostu zapotrzebowania na gaz są regularnie rewidowane w dół, ze względu na przeszacowanie. Gdyby polityka klimatyczna była bardziej zsynchronizowana z planami infrastrukturalnymi okazałoby się, zdaniem eksperta, że nie są potrzebne nowe gazociągi do Europy. Z kolei rozwijanie efektywności energetycznej powinno rozwiązać problem bezpieczeństwa dostaw gazu. Ekspert przypomniał, że tylko 4 procent gazu znajdującego się na rynku niemieckim służy przemysłowi, a reszta podlega handlowi na giełdzie.
Różnice między dwoma głosami były widoczne w przypadku kontrowersyjnego projektu nowego gazociągu z Rosji do Niemiec o nazwie Nord Stream 2. Przedstawiciel ministerstwa gospodarki utrzymywał, że projekt jest w oczywisty sposób punktem spornym w relacjach polsko-niemieckich, ale nie powinien wpływać na ogólne relacje między naszymi krajami. Uspokajał jednak, że dzięki stabilnemu prawu i regulacjom w Niemczech nie ma zagrożenia ze strony tego przedsięwzięcia.
– Niemcom łatwo uznać Nord Stream 2 za temat rynkowy. Rozumiem, że w przypadku Polski jest zdecydowanie inaczej. Dla niej to temat geopolityczny i z zakresu bezpieczeństwa. Należy to uszanować. Połowa naszych problemów w relacjach polsko-niemieckich zniknęłaby, gdyby Nord Stream 2 został zablokowany – odparł ekspert niemiecki obecny na dyskusji.
– Co Rosjanie mogą zrobić? Działa magazyn Katharina. Tamtejszy gaz jest składowany przez Gazprom ale nie należy do niego. Prawo konkurencji i regulacje tego zabraniają – przekonywał Niemiec z ministerstwa gospodarki.
Na to szybko odpowiedział polski urzędnik. Przypomniał, że wirtualny rewers i dostawy przez Gazociąg Jamalski z Niemiec są możliwe tylko wtedy, gdy jest utrzymany przepływ z Ukrainy. Tymczasem fizyczny rewers można uruchomić, gdy dostawy z Ukrainy zostaną zatrzymane.
– Możliwe jest obniżenie dostaw przez Gazociąg Jamalski do tego stopnia, że będzie go za mało, by zapewnić dostawy ze Wschodu, ale wystarczająco dużo, by zablokować fizyczne dostawy na rewersie z Zachodu – ostrzegł. W ten sposób Rosjanie mogliby nadużyć infrastruktury niemieckiej w celu ograniczenia dostaw do Polski i zrzucić z siebie odpowiedzialność na przykład na usterkę. Byliśmy takiej świadkami w trzecim tygodniu czerwca, kiedy rosyjski Gazprom obniżył jakość gazu, blokując dostawy do Polski. Oficjalnym powodem jest problem techniczny.
Oznacza to, że teoretycznie Rosjanie mogliby zakręcić kurek z gazem w Polsce i nie ponieść z tego tytułu konsekwencji prawnych. Usterka Gazociągu Jamalskiego w czerwcu pokazała zatem, że z jednej strony Rosjanie nadal maja wpływ na bezpieczeństwo energetyczne Polski, a z drugiej pozostają nierzetelnym dostawca. Oznacza to, że inwestycje w dywersyfikację są nadal celowe.
Polak przypomniał, że są dowody na to, że Rosjanie chcą obniżyć dostawy przez Jamał na korzyść szlaku przez Morze Bałtyckie. Kiedy na mocy decyzji Komisji Europejskiej przez dwa miesiące – grudzień 2016 i styczeń 2017 roku – Gazprom mógł słać więcej gazu przez gazociąg OPAL, odnogę Nord Stream, dostawy przez Ukrainę z dnia na dzień spadły na korzyść tego szlaku.
– Nord Stream 2 zagraża przesyceniem rynku w regionie rosyjskim gazem. To może zagrozić nawet wpływem Rosji na agendę polityczną Niemiec – ostrzegł polski oficjel.
Polski przedstawiciel przekonywał, że dostawy gazu z Rosji mają zawsze znaczenie polityczne i ekonomiczne naraz. Jego zdaniem Polska nie będzie mogła wypełnić celów polityki klimatycznej, jeżeli nie będzie mogła polegać na bezpiecznych dostawach gazu.
Polacy zdeklarowali się, że do 2050 roku zmniejszą udział węgla w miksie energetycznym z 85 do 50 procent, czyli prawie o połowię. – To prawie ta sama skala, co ambicje Niemców, którzy chcą zmniejszyć udział węgla o około 40 procent do zera – powiedział Polak z ministerstwa spraw zagranicznych. Przypomniał, że jednoprocentowa podwyżka efektywności elektrowni jądrowej oznaczadwuprocentowy spadek emisji CO2. Polacy chcą zmniejszać emisję także poprzez budowę nowych, mniej emisyjnych bloków, które zastąpią stare, bardziej zanieczyszczające atmosferę. – Obniżymy emisję, ale po swojemu – zapewniał uczestników debaty.
Jednak warunkiem sine qua non transformacji energetycznej w Polsce jest według gościa konferencji pewność dostaw gazu. Problemem dla Polski jest fakt, że dominujący dostawca, czyli rosyjski Gazprom, bez podania przyczyny i niespodziewanie, wielokrotnie obniżał lub przerywał dostawy gazu. – Ten temat faktycznie jest upolityczniony. Aby pozbawić go aspektu politycznego, skończyć z telefonami z Kremla na temat cen dostaw gazu i pozostawić dostawy surowca rynkowi należy stworzyć odpowiednie warunki do działania sił rynkowych – przekonywał. Będzie to możliwe, kiedy główny dostawca nie będzie zdolny do przykręcania i zakręcania kurka z gazem. – Jedyna oferta jaką od niego dotąd otrzymywaliśmy to: bierz całość oferty, albo zapomnij – mówił przedstawiciel polskiego resortu.
To według niego uzasadnienie kosztownych, ale niezbędnych planów Polski, która zamierza rozbudować terminal LNG w Świnoujściu i zbudować gazociąg na surowiec z Norwegii – Baltic Pipe. Przyznał, że cena gazu skroplonego sprowadzonego przez Polaków w czerwcu z USA była „bardzo rynkowa”. Przekonywał, że Baltic Pipe, jako wielki interkonektor Polska-Dania o długości sięgającej Gazociągu Polska-Litwa, podobnie jak on zasługuje na dofinansowanie europejskie.
Przedstawiciel Statoil obecny na konferencji przyznał, że jego firma będzie zainteresowana przepustowością Baltic Pipe. Ostrzegł jednak, że zaproszenia do Polski kilkukrotnie w historii kończyły się dla niego tym, że został użyty jako argument w negocjacjach cenowych z Rosją, a do podpisania umowy na dostawy norweskiego gazu nie doszło. – Tym razem jesteśmy jednak najbliżej podpisania tego kontraktu w historii – podkreślił.
– Celem jest niezależność od obecnego kontraktu długoterminowego, który jest dla Polski niekorzystny – mówił gość z Warszawy. – W 2010 roku Rosja zaoferowała Polsce dostawy 9 mld m3 rocznie albo nic. Nie mieliśmy alternatywy. Nauczyliśmy się na tej lekcji. Jesteśmy zdeterminowani, by nie być już nigdy w takiej sytuacji. Nie ma na to innego sposobu, niż zmusić głównego dostawcy do odpowiedniego zachowania, takiego jak na rynku zachodnim. Chcemy takiego samego komfortu.
Polak przypomniał, że Europa posiada 160 mld m3 rocznie wolnej przepustowości LNG i 80 mld m3 rocznie wolnej mocy gazociągów. Dodał, że dostawy gazu przez Ukrainę są czterokrotnie tańsze niż przez proponowany Nord Stream 2. Na to zareagował przedstawiciel niemieckiego ministerstwa gospodarki. – Dlaczego zatem nikt nie chce inwestować w ukraińskie gazociągi, a do Nord Stream 2 w kolejce ustawiają się firmy europejskie – pytał. Jego zdaniem to do inwestorów należy decyzja.
Te słowa pokazują jak istotne jest powodzenie reform gospodarczych na Ukrainie. W kuluarach przedstawiciel niemieckiego ministerstwa gospodarki pytał retorycznie, dlaczego Europa ma finansować gazociągi ukraińskich oligarchów. Na prywatnej stopie być może poszedłby w wypowiedziach jeszcze dalej. Jego słowa pokrywają się z argumentacją strony rosyjskiej za Nord Stream 2.
Jednak doświadczenia polskie przytoczone w toku dyskusji pokazują, że nie można polegać w pierwszej kolejności na dostawcy, czyli rosyjskim Gazpromie. To ta firma jest odpowiedzialna za kondycję dostaw na terytorium Ukrainy, bo punkty odbioru znajdują się na jej zachodniej granicy. Wsparcie Europy dla istniejącego szlaku tranzytowego należy utrzymać. Wspieranie alternatywy w postaci Nord Stream 2 szkodzi tym wysiłkom. Polska musi wykonać własne zadanie domowe i kontynuować dywersyfikację, bo nie wiadomo jak skończy się dyskusja o Nord Stream 2, a tymczasem przygotowania do realizacji tej kontrowersyjnej inwestycji trwają w najlepsze. Dzięki terminalowi LNG zakręcenie kurka na Gazociągu Jamalskim nie pozbawi Polski surowca. Baltic Pipe sprawi, że dostawy spoza Rosji będą stabilnie konkurencyjne cenowo.