Stępiński: Czy Polska potrzebuje nowych kopalń?

27 września 2019, 07:31 Energetyka

Rosnący import węgla i koszty wydobycia, a przez to coraz mniej surowca wyjeżdżającego na powierzchnię to wystarczające powody, aby na poważnie przemyśleć przyszłość górnictwa. Czy sytuację poprawiłaby budowa nowych kopalń? Wydawałoby się to racjonalne, ale ekonomia i rosnące ambicje klimatyczne są dla takich pomysłów bezlitosne – pisze Piotr Stępiński, redaktor BiznesAlert.pl.

fot. pixabay.com

Czasy świetności polskiego górnictwa powoli odchodzą w niepamięć. Jak wynika z danych przedstawionych przez Instytut Jagieloński w raporcie ,,Czy węgiel ma przyszłość?” jeszcze w 2000 roku w Polsce wydobywano 103,4 mln ton węgla. W ubiegłym roku wydobycie spadło do 63,68 mln ton, podczas gdy jego zużycie wyniosło 74,176 mln ton. Spada również eksport rodzimego surowca. W 2008 roku Polska z eksportera stała się importerem netto i, mimo krótkiej, dwuletniej przerwy, pozostaje nim do dziś. O ile w 2012 roku eksport wynosił 7,405 mln ton, to już w 2018 roku zaledwie 3,9 mln. Dla przypomnienia, w ubiegłym roku importowaliśmy 19,63 mln ton węgla, z czego 13,4 mln ton z Rosji.

Stoicki spokój branży węglowej

To jednak nie daje powodu do niepokoju spółkom górniczym. – Na dane dotyczące importu węgla patrzymy spokojnie i nie chcemy, aby były zbyt mocno demonizowane – stwierdził Andrzej Paniczek, wiceprezes Polskiej Grupy Górniczej podczas pierwszego dnia odbywającego się w Siedlcach V Ogólnopolskiego Szczytu Gospodarczego.

Dopytywany o to, dlaczego tak się dzieje stwierdził ze szczerością: „nie wiem”. Próbował tłumaczyć sytuację tym, że za import węgla „wzięły się” także prywatne firmy. Mimo to zapewnił, że węgla z polskich złóż wystarczy i zaspokoi on potrzeby energetyki. – Popyt z podażą węgla energetycznego zbilansuje się na przełomie 2020 i 2021 roku – dodał. Krok dalej poszedł Tomasz Heryszek, prezes Węglokoksu, który mówił wręcz o „histerii importowej”. Ale pytany o to, czy za dwa lata zniknie import stwierdził, że „nikt teraz nie zaryzykowałby stwierdzenia, że za dwa lata nie będziemy importować, skoro przez kilkanaście lat to robiliśmy. Taka jest po prostu ekonomia”.

Podczas gdy spółki górnicze ze stoickim spokojem patrzą w przyszłość, spadają zyski kopalń z tony wydobytego węgla. W 2018 roku na tonie węgla kopalnie zarabiały średnio 21,19 złotych, podczas gdy w 2017 roku było to 40,29 złotych. Można powiedzieć, że latach 2013-2016 musiały one dopłacać do każdej tony wydobytego surowca, ale po węgiel trzeba sięgać coraz głębiej, co przekłada się na koszt wydobycia, a tym samym na zyski kopalń. W Polsce średnia głębokość kopalni wynosi ok. 700 m. Dla porównania w Chinach czy Indiach są one dużo płytsze, a ich głębokość wynosi odpowiednio ok. 460 i 150 m. To nie koniec danych z sektora węgla kamiennego. Spada również zatrudnienie. Mało kto pamięta, ale w 1990 roku zatrudniał on 388 tys. pracowników. W ubiegłym roku było to zaledwie ok. 83 tys.

Czy zatem, zgodnie z zapowiedziami prezydenta Andrzeja Dudy złożonymi w trakcie szczytu klimatycznego w Katowicach w grudniu ubiegłego roku, wbrew wspomnianym wyżej liczbom, przez najbliższe 200 lat polskie górnictwo może spać spokojnie? W minioną środę, w obecności premiera Mateusza Morawieckiego i ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego doszło do otwarcia Kopalni Bzie-Dębina. Pomijam fakt, że to kopalnia węgla koksującego, a więc wykorzystywanego do produkcji stali, i że pierwszy węgiel ma wyjechać z niej dopiero w 2022 roku. Łącznie na realizację tego projektu JSW chce przeznaczyć ok. 3 mld złotych. Wstęga została przecięta, ale węgla jeszcze nie ma. Być może takie są prawa kampanii wyborczej.

Stępiński: Górnicza amnezja polityków

Węglowe mrzonki

Mimo to, było to pierwsze od 25 lat otwarcie kopalni w Polsce. Ostatni raz otwierana była kopalnia Budryk w Ornontowicach w 1994 roku. Wówczas w Polsce były czynne 63 kopalnie. Według stanu z 2017 roku, jest już 21 czynnych kopalń. W sytuacji, gdy węgla ma nam wystarczyć na najbliższe kilkaset lat, a import z roku na rok rośnie, logicznym rozwiązaniem wydawałyby się inwestycje w nowe ściany wydobywcze, albo budowa nowej kopalni. W minioną środę wiceminister energii odpowiedzialny za górnictwo Adam Gawęda poinformował, że są już wstępne wyniki przeglądu złóż w poszczególnych kopalniach węgla kamiennego. Przegląd miał zostać przeprowadzony na jego zlecenie i pozwolić wybrać złoża, które mogą być eksploatowane najbardziej efektywnie i bezpiecznie.

Podczas pierwszego dnia V Ogólnopolskiego Szczytu Gospodarczego minister energii Krzysztof Tchórzewski stwierdził, że odejście od węgla w 2030 czy nawet w 2050 roku jest nie możliwe. – To są mrzonki ludzi, którzy nie mają pojęcia o cyklach gospodarczych i inwestycyjnych. Osiągnięcie neutralności klimatycznej w 2040 kosztowałoby 300-900 mld euro – wyliczał polityk. Nic tylko budować. Zwłaszcza, że do Sejmu trafił poselski projekt nowelizacji prawa geologicznego i górniczego, umożliwiający tworzenie obszarów specjalnego przeznaczenia na terenach ze strategicznymi złożami węgla brunatnego i kamiennego.

Ekonomiści: nowe kopalnie to ryzyko

Niestety na przeszkodzie stoi ekonomia. Budowa nowej kopalni zajmuje 7-10 lat i wymaga wielomiliardowych inwestycji, na które nie stać spółki górnicze. Ekonomiści nie mają złudzeń. Nowe kopalnie to poważne ryzyko. – Budowa zupełnie nowej kopalni byłoby dużym wyzwaniem i miałoby sens wyłącznie w sytuacji, gdy mielibyśmy gwarancję bardzo niskich kosztów oraz długoterminowego popytu. Kopalnie buduje się na kilkadziesiąt lat. Nawet Polska w perspektywie 2040-2050 roku zamierza odchodzić od technologii węglowych – powiedział Paweł Puchalski, analityk w Santander Biuro Maklerskie.

Rozmówca BiznesAlert.pl podkreślił, że kopalnie należące do Jastrzębskiej Spółki Węglowej, Polskiej Grupy Górniczej czy Taurona Wydobycie nie są optymalne kosztowo. – Budowane przez nie hipotetyczne, kolejne, nowe kopalnie, moim zdaniem, odziedziczyłyby wysoki poziom kosztów. Być może wówczas moglibyśmy wydobywać węgiel z płytszych pokładów, ale koszty byłyby te same, a dodatkowo dochodziłby CAPEX i niepewność popytu w długim okresie – stwierdził.

Nie należy również zapominać o rosnącej presji polityki klimatycznej Unii Europejskiej, która dąży do wycofania węgla z energetyki oraz szerzej gospodarki jako paliwa najbardziej emisyjnego i szkodliwego dla klimatu. – Kopalnie nie żyją w próżni. Jeżeli będzie coraz większa presja na redukcję zużycia węgla, to ich funkcjonowanie będzie znacząco utrudnione. Inwestując w nowe kopalnie trzeba brać pod uwagę nie tylko otoczenie i rentowność, która jest implikowana przez bieżące ceny, ale również długoterminową perspektywę, uwzględniającą zapotrzebowanie na węgiel oraz presję ze strony unijnych regulacji – powiedział Kamil Kliszcz, analityk sektora energetycznego DM mBanku. Zwrócił uwagę, że już teraz w niektórych umowach, np. na dostawę węgla PGG do Elektrowni Ostrołęka C, jest brany pod uwagę docelowy spread na wytwarzaniu energii, który uwzględnia koszty emisji CO2. – Jeżeli miałaby to być praktyka rynkowa, to warunki funkcjonowania kopalni będą trudne – dodał.

Być może gdzieś na świecie budowa nowych kopalń jest rentowna, ale czy będzie tak w Polsce, gdzie koszty pracownicze i regulacyjne są dość wysokie? Z tego punktu widzenia węgiel jest dość mało atrakcyjny również dla banków, które zaczynają stronić od inwestycji tego typu. – Nie łudzę się, że pozyskam finansowanie z banku komercyjnego na inwestycję w nową kopalnię – mówił bez ogródek w Siedlcach wiceprezes PGG. Może zatem nadszedł czas, aby przestać śnić o nowych kopalniach, pogodzić się z brutalną rzeczywistością i pomyśleć, co dalej z górnictwem?

Stępiński: Morderstwo czy samobójstwo węgla w Polsce?